[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Adelina zrobiła pasta ncasciata i bakłażany po par - meńsku, wystarczyło tylko je
podgrzać.
Weszła Ingrid otulona w szlafrok Montalbana.
- Teraz możesz iść ty.
Montalbano nie ruszył się z miejsca, wpatrując się w nią intensywnie.
- Co jest?
- Ingrid, jak długo się znamy?
- Od ponad dziesięciu lat. Dlaczego?
- Jak to się dzieje, że jesteś coraz ładniejsza?
- Wreszcie budzą się w tobie lubieżne chętki?
- Nie, to zwykłe stwierdzenie faktu. Słuchaj, sprawdziłem, że możemy zjeść na
werandzie.
- To lepiej. Przygotuję wszystko, idz do łazienki.
O ile po skończeniu pasta ncasciata nie można było nie westchnąć ze smutkiem, o
tyle zniknięcie bakłaża nów po parmeńsku zasługiwało na długi lament żałobny. Wraz z
makaronem zakończyła żywot butelka zdradliwie lekkiego białego wina, bakłażany zaś stały
się przeszłością razem z połową butelki innego białego wina, które pod pozorami niewinności
też kryło zdradziecką duszę.
- Trzeba skończyć butelkę - powiedziała Ingrid.
Montalbano wstał i poszedł po oliwki i ser.
Potem Ingrid sprzątnęła ze stołu i Montalbano usłyszał, że zabiera się do mycia
naczyń.
- Daj spokój, jutro przyjdzie Adelina.
- Przepraszam, to silniejsze ode mnie.
Komisarz wstał, wziął nienapoczętą butelkę whisky i dwie szklanki i wrócił na
werandę.
Po chwili Ingrid usiadła obok niego. Montalbano nalał jej pół szklanki. Wypili.
- Teraz możemy pogadać - powiedziała Ingrid.
W trakcie kolacji ograniczyli się do komentowania tego, co jedli. W czasie długich
przerw zapach i odgłosy fal uderzających o pale pod werandą stanowiły tyleż zaskakujące, co
nader miłe uzupełnienie i tło akustyczne posiłku.
- Jak się ma twój mąż?
- Chyba dobrze.
- Co to znaczy chyba?
- Od kiedy został posłem, mieszka w Rzymie, gdzie kupił sobie mieszkanie. Ja tam
nigdy nie byłam. Przyjeżdżą do Montelusy raz na miesiąc, ale przebywa raczej ze swoimi
wyborcami niż ze mną. Zresztą od lat nic nas właściwie nie łączy.
- Rozumiem. Przygody?
- Na tyle, żeby utrzymać się w formie. Druga liga. Nic trwałego.
Przez chwilę milczeli, wsłuchując się w odgłosy morza.
- Salvo, co ci jest?
- Mnie? Nic, a co?
- Nie wierzę ci. Rozmawiasz ze mną, ale myślisz o czymś innym.
- Przepraszam, prowadzę trudną sprawę i od czasu do czasu myśl mi do niej ucieka.
Chodzi o dziewczynę, która...
- Nie nabierzesz mnie.
- Nie rozumiem.
- Chcesz zmienić temat i próbujesz rozbudzić moją ciekawość. Mówię ci, nie
nabierzesz mnie. Przede wszystkim nie umiesz kłamać, za dobrze cię znam. Co ci jest?
- Nic.
Tym razem to Ingrid nalała whisky do szklanek. Wypili.
- Co u Livii?
Przeszła do ataku frontalnego.
- Chyba dobrze.
- Rozumiem. Chcesz o tym porozmawiać?
- Może za chwilę.
Powietrze było tak słone, że aż szczypało i rozszerzało płuca.
- Zimno ci?
- Czuję się wspaniale - odpowiedziała Ingrid.
Wsunęła mu rękę pod ramię, przytuliła się i oparła głowę na jego ramieniu.
-...no więc, dopiero pod koniec sierpnia raczyła wreszcie odpowiedzieć na mój
telefon. Wiesz, dzwoniłem codziennie prawie przez miesiąc. Zacząłem się naprawdę martwić.
Powiedziała, że próbowała się dodzwonić wiele razy z jachtu Massimiliana, ale nie było
zasięgu, bo znajdowali się na pełnym morzu. Nie uwierzyłem jej.
- Dlaczego?
- Bo co, przez całą podróż po oceanie nigdy nie zawijali do portu? Czy to możliwe, że
nigdy nie zatrzymywali się w miejscu, gdzie był telefon? Akurat! No więc, gdy się wreszcie
zobaczyliśmy, wybuchła awantura. Kiedy się teraz nad tym zastanawiam, mam wrażenie, że
zachowałem się trochę agresywnie.
- Znając cię, trochę przesadzasz.
- No dobrze, ale przynajmniej odniosło to jakiś skutek. Przyznała się, że było coś
między nią a...
- A kuzynkiem Massimilianem? No nie mów!
- Tego się obawiałem. Ale nie, chodziło o Gianniego, przyjaciela Massimiliana, który
był z nimi na jachcie. Nie chciała nic dodać. Słuchaj Ingrid, twoim zdaniem, co to znaczy, że
coś między nimi było?
- Na pewno chcesz wiedzieć?
- Tak.
- Kiedy kobieta mówi, że coś było między nią a mężczyzną, to znaczy, że było
wszystko.
- Aha.
Wypił swojego drinka, nalał sobie drugiego. Ingrid zrobiła to samo.
- Nie powiesz mi, że jesteś tak naiwny, aby nie dojść samodzielnie do takiego
wniosku.
- Nie, od razu tak to zrozumiałem. Chciałem, żebyś ty mi to potwierdziła. Wtedy ja
oddałem wet za wet.
- Nie rozumiem.
- Powiedziałem jej, że ja też nie siedziałem z założonymi rękami całe lato.
Ingrid podskoczyła.
- Mówisz serio?
- Całkiem serio.
- Ty?!
- Niestety.
- No i gdzieżeś włożył ręce?
- Poznałem dziewczynę dużo młodszą ode mnie. Dwadzieścia dwa lata. Sam nie
wiem, jak to się stało.
- Przeleciałeś ją?
Montalbano poczuł się trochę urażony takim postawieniem sprawy.
- Dla mnie to było coś poważnego. I sprawiło mi wiele bólu.
- No dobrze, ale między laniem łez i robieniem sobie wyrzutów poszedłeś z nią do
łóżka, tak? Czy tak?
- Tak.
Ingrid objęła go, uniosła się trochę i pocałowała w usta.
- Witaj w klubie grzeszników, ty skurwysynie.
- Dlaczego nazywasz mnie skurwysynem?
- Bo opowiedziałeś Livii o tym starczym wyskoku.
- To nie był wyskok, tylko coś dużo bardziej...
- Tym gorzej.
- Przecież Livia w gruncie rzeczy była wobec mnie uczciwa! Opowiedziała mi o
sobie! Nie mogłem przemilczeć, że ja też...
- Wiesz co, daruj sobie! A przede wszystkim nie bądz hipokrytą, bo i tak ci to nie
wychodzi! Nie opowiedziałeś Livii o swoim wyskoku z poczucia lojalności, tylko żeby jej
dopiec. I wiesz, co ci powiem? %7łe być może przeleciałeś tę dziewczynę właśnie dlatego, że
brak kontaktu ze strony Livii rozbudził twoją zazdrość. Dlatego powiem jeszcze raz: jesteś
skurwysynem.
- Rozumiesz, Ingrid, ta historia z Adrianą, bo tak ma na imię, to była skomplikowana
sprawa. Zresztą do tego, co się zdarzyło, doprowadziła ona, bo miała w tym swój cel.
- Poszedłeś na mszę w niedzielę? chciała nic dodać. Słuchaj Ingrid, twoim zdaniem,
co to znaczy, że coś między nimi było?
- Na pewno chcesz wiedzieć?
- Tak.
- Kiedy kobieta mówi, że coś było między nią a mężczyzną, to znaczy, że było
wszystko.
- Aha.
Wypił swojego drinka, nalał sobie drugiego. Ingrid zrobiła to samo.
- Nie powiesz mi, że jesteś tak naiwny, aby nie dojść samodzielnie do takiego
wniosku.
- Nie, od razu tak to zrozumiałem. Chciałem, żebyś ty mi to potwierdziła. Wtedy ja
oddałem wet za wet.
- Nie rozumiem.
- Powiedziałem jej, że ja też nie siedziałem z założonymi rękami całe lato.
Ingrid podskoczyła.
- Mówisz serio?
- Całkiem serio.
- Ty?!
- Niestety.
- No i gdzieżeś włożył ręce?
- Poznałem dziewczynę dużo młodszą ode mnie. Dwadzieścia dwa lata. Sam nie
wiem, jak to się stało.
- Przeleciałeś ją?
Montalbano poczuł się trochę urażony takim postawieniem sprawy.
- Dla mnie to było coś poważnego. I sprawiło mi wiele bólu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]