[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ruszył za nimi w pogoń, na pewno wszedł do labiryntu. Nie ma powodu, by zrezygnował z
pościgu. Wiedział, że ci, na których poluje, są nieuzbrojeni. A bardzo chciał zdobyć coś, co
ma Devlin.
Zanim Devlin skręcił w sąsiedni korytarz, na moment przystanął. Uniósł laskę.
Rozległ się cichy szelest. Ku swojemu przerażeniu Tabitha zobaczyła, jak z wnętrza laski
wyłania się lśniące stalowe ostrze. Wpatrywała się w nie, sparaliżowana strachem. Devlin
obejrzał się przez ramię. Twarz miał zimną, twardą i skupioną.
Cholera jasna! - Devlin zaklął w duchu. Co ona sobie wyobraża? %7łe pokona Steve'a,
zachowując się jak dżentelmen? Prosząc drania, by łaskawie zechciał zostawić ich w spokoju?
Szpada i tak nie stanowi dostatecznej obrony przed pistoletem. A Tabi najwyrazniej wolałaby,
by i tego nie miał.
Nie, uznał po chwili, ona nie chce pozbawić go broni. Chce, żeby znikł z jej życia, on,
wyspa, labirynt, Waverly. Cholera, będzie musiał się porządnie natrudzić, by ją uspokoić.
Biedaczka jest w szoku. Odwrócił się szybko, żeby dłużej nie widzieć jej błagalnego, a
zarazem oskarżycielskiego spojrzenia. Najpierw musi rozprawić się z blondynem.
Skręcił bezszelestnie w sąsiednie przejście. Sztywna noga nie pozwalała mu ruszać się
tak szybko jak przed wypadkiem, ale na szczęście nie uniemożliwiała chodzenia. W tym
momencie wolał nie podpierać się laską. Laskę trzymał w pogotowiu - może mu się przydać
w każdej chwili.
Gdzie Waverly? Wytężył zmysły, które nigdy go nie zawodziły. Szkoda, że je
wcześniej zlekceważył. Od zejścia na ląd czuł, że coś jest nie tak. Gdyby posłuchał intuicji,
może nie doszłoby do całej tej koszmarnej sytuacji. Jeżeli cokolwiek złego stanie się Tabicie,
to będzie jego wina. Na samą myśl o tym zacisnął mocniej rękę na lasce. Po chwili zmusił się,
by rozluznić uścisk. Potrzebuje spokoju; nerwy i napięcie zaciemniają umysł.
Nagle coś usłyszał. Hałas płynął jakby od wejścia do labiryntu. Odwrócił się, licząc na
to, że cichy, świszczący dzwięk się powtórzy, po czym ruszył wolno przed siebie. Czy
Waverly zaryzykuje wejście do labiryntu? Czy czeka na zewnątrz, świadom, czym grozi
polowanie na wroga, kiedy nie widzi się, co jest za najbliższym zakrętem? Devlin zerknął na
czubek ostrza. Potrzebował pół sekundy. Pół pieprzonej sekundy przewagi.
Zwiszczący dzwięk się powtórzył - a zatem Waverly wszedł w labirynt. Devlin
zacisnął zęby. Psiakrew, mówił Delaneyowi, że nie nadaje się do tej roboty. %7łe
czterdziestoletni facet ze sztywną nogą powinien siedzieć za biurkiem, a nie uganiać się za
bandytami. Kolejny świst. Albo Waverly nie przejmuje się tym, że ktoś go może usłyszeć,
albo nie potrafi chodzić bezszelestnie. Przypuszczalnie niecierpliwi się; chce zakończyć całą
sprawę, zanim w ogrodzie pojawią się turyści. To dobrze; pośpiech sprawia, że człowiek staje
się nieostrożny. Devlin zwolnił oddech, maksymalnie wytężył słuch. Nagle tylna ściana
bukszpanu leciutko zadrżała.
Aha! Waverly wędruje sąsiednim korytarzem.
Devlin zawahał się. Iść w prawo czy w lewo? Który koniec korytarza jest otwarty, a
który zamknięty? Może się okazać, że skręci w prawo i naprzeciw siebie ujrzy ścianę
bukszpanu. Lub że skręci w lewo i natknie się na pistolet blondyna.
Najrozsądniej byłoby zaczaić się przy skrzyżowaniu. W czekaniu miał nad Waverlym
zdecydowaną przewagę; młodszych ludzi cechuje znacznie większa niecierpliwość.
Zbliżywszy się do zbiegu korytarzy, przywarł plecami do zielonej ściany. Prędzej czy
pózniej Waverly wyłoni się zza zakrętu. Przynajmniej Tabitha jest bezpieczna - stoi na końcu
ślepego zaułka. Po drodze nie ma skrzyżowań, żaden uzbrojony łobuz nie może jej zaskoczyć.
Waverly krążył nieopodal, tuż za gęstą bukszpanową ścianą. Devlin coraz wyrazniej
słyszał jego oddech. Wreszcie bandzior stracił cierpliwość.
- Słuchaj, Colter. Devlin podskoczył. Głos rozległ się prawie przy jego uchu.
- Ja tylko chcę ten film. Przynieś go przed labirynt, a puszczę was wolno.
Akurat! - pomyślał Devlin. Masz mnie za durnia? No chodz, blondasku, podejdz
bliżej.
- Colter, słyszysz mnie? Devlin milczał. Głos powoli się oddalał. Widocznie Waverly
najpierw zamierza sprawdzić inne przejście, a dopiero potem skręcić w korytarz, u wylotu
którego czekał Devlin. Czekanie jest sztuką trudną do opanowania. Ale kiedy od tego zależy
życie, człowiek nie ma wyjścia, uczy się cierpliwości.
Mijały minuty. Od czasu do czasu Waverly wolał, usiłując przekonać Devlina, aby
wyszedł z ukrycia. Devlin nie ruszał się z miejsca. Wreszcie usłyszał, że bandzior kieruje się
w jego stronę. Waverly nawet już nie starał się zachowywać cicho. Widać było, że chce jak
najszybciej wszystko załatwić. Jego zdenerwowanie i niecierpliwość działały na korzyść
Devlina.
Biegł. Devlin wytężył uwagę. Tak jak powiedział Tabi, mają tylko jedną szansę.
Odczekał jeszcze dwie sekundy, tak by uzyskać maksymalną przewagę. Kiedy wyczuł, że
bandziora dzieli najwyżej pół metra od skrzyżowania, oderwał plecy od ściany i skoczył
przed siebie, zamachując się ostrzem.
Na widok wroga, który wyrósł przed nim jak spod ziemi, Steve Waverly krzyknął,
zanim jednak zdążył pociągnąć za spust, twarda stał rozcięła mu rękę. Trysnęła krew. Pistolet
wysunął się z bezwładnych palców i upadł na ziemię. Waverly ponownie krzyknął, tym razem
z bólu, i chwycił się za krwawiące przedramię.
- Stój, bo rozpłatam ci gardło - syknął Devlin.
Dla wzmocnienia efektu przytknął czubek szpady do szyi blondyna. Ten zastygł. Z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl