[ Pobierz całość w formacie PDF ]

będziesz jak kawałek drewna, nic nie będziesz czuła i wszystko
ci się stanie obojętne.
Przyciskał szklankę do jej ust, zmuszając, by wypiła wszys-
tek pÅ‚yn, do samego dna. NastÄ™pnie uÅ‚ożyÅ‚ jÄ… z powrotem deli­
katnie na plecach.
- Czy lekarstwo zaczęło już działać?
- Tak - uÅ›miechnęła siÄ™ sennie. - MiaÅ‚eÅ› racjÄ™ co do... cie­
pła. Mam wrażenie, jakby moje wnętrzności ogarnął płomień.
Roześmiał się głośno. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek czuł
się tak szczęśliwy jak w tej chwili.
- Och, Ambrozjo. Nawet nie wiesz, jak bardzo siÄ™ cieszÄ™.
- Dlaczego?
- Tak bardzo się o ciebie bałem. Lękałem się, że odniosłaś
jakieś poważne obrażenia. - Odgarnął kosmyk z jej czoła. - Nie
zniósłbym, gdyby coś ci się stało. Dzięki Bogu, wszystko jest
na dobrej drodze. Nic ci nie grozi. - Przestał mówić, ponieważ
zauważył, że zasnęła.
Ogromna czułość przepełniła mu serce. Obwieścił załodze,
że marynarz Lambert odzyskał przytomność i czuje się lepiej,
po czym wrócił do kajuty. Zarzucił sobie koc na ramiona i usiadł
na krześle, opierając stopy o koję. Zasnął z błogim uśmiechem
na twarzy.
Sen Ambrozji był bardzo przyjemny. Zniło się jej, że do
Land's End przybył jakiś nieznany przystojny mężczyzna. Miał
ciemne wÅ‚osy i ogorzaÅ‚Ä…, wyrazistÄ… twarz. OtaczaÅ‚a go aura ta­
jemniczości. Niektórzy mieszkańcy wioski posądzali go nawet
o to, że jest piratem. Kiedy pastor zwróciÅ‚ siÄ™ do niego z żąda­
niem, by się przedstawił, przybysz odmówił wyjawienia swego
nazwiska. OÅ›wiadczyÅ‚, że chodzi mu jedynie o AmbrozjÄ™ Lam­
bert i że bez niej nie wyjedzie z Land's End. Chce do końca
życia żeglować z nią po morzach i ma nadzieję, że ona również
tego pragnie.  Tak" - wyszeptała we śnie.  Popłynę z tobą. Też
tego chcę". Ciemnowłosy mężczyzna uśmiechnął się na te słowa
i przyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… blisko do siebie. PrzycisnÄ…Å‚ usta do jej warg, po
czym poprosiÅ‚, aby ona również go pocaÅ‚owaÅ‚a. OtoczyÅ‚a ra­
mionami jego szyję i uniosła ku niemu głowę, podsuwając usta
do pocałunku.
- Ambrozjo.
Przez mglistą zasłonę snu przedarł się do jej mózgu znajomy
głos. Jego głęboki spokojny tembr jak balsam koił jej duszę,
choć budził jednocześnie dreszcz w całym ciele.
- Słucham. - Zciągnęła wargi, czekając niecierpliwie, kiedy
wreszcie poczuje słodycz pocałunku.
- Ambrozjo.
PoczuÅ‚a ciepÅ‚e wargi na skroni. OblaÅ‚a jÄ… fala gorÄ…ca. Na­
tychmiast otrząsnęła się z resztek snu.
- Riordanie. Zniło mi się...
- Wiem. Miałaś słodki, dobry sen, domyślam się. - Siedział
na koi, trzymając ją w objęciach i tuląc do siebie.
- Nie odejdziesz ode mnie, prawda, Riordanie?
- Nie. Chyba że sama tego zażądasz.
- Nie. Nie chcÄ™, abyÅ› odchodziÅ‚. - PodniosÅ‚a dÅ‚oÅ„ i pogÅ‚a­
dziła go po policzku.
Pod wpływem tego czułego gestu gardło ścisnęło mu się ze
wzruszenia.
- Wobec tego zostanÄ™ przy tobie. - WyciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ obok niej
na koi i ponownie objÄ…Å‚ ramionami. - No i co? Lepiej teraz?
- Tak jest. - Zamknęła oczy i przylgnęła do jego torsu, na­
słuchując rytmicznego bicia serca. Nie wiedziała, czy rozkoszny
sen się powtórzy, ale bliskość Riordana przynajmniej pomoże
częściowo zapomnieć o bólu.
Ponownie zapadła w sen. Riordan spoglądał na jej twarz,
która w blasku księżycowego Å›wiatÅ‚a, sÄ…czÄ…cego siÄ™ przez ilu­
minator nad koją, wydawała mu się tak piękna, że aż wstrzymał
oddech z zachwytu. Jej włosy były jak niebo o północy. Skórę
miała tak białą i delikatną jak piasek wyzłocony przez słońce
wzdłuż klifów Dover. A wargi... Gdy patrzył na nie, przenikał
go dreszcz pożądania. Te rozkosznie stulone usta byÅ‚y stworzo­
ne do pocałunków.
Jak mogÅ‚a jedna kobieta - uparta, zawziÄ™ta, mocna - wy­
wrzeć taki wpÅ‚yw na jego życie? Nic sobie nie robiÅ‚a z jego roz­
kazów. Celowo się im przeciwstawiała, aby wypróbować, jak
daleko może siÄ™ posunąć. WystawiaÅ‚a siÄ™ na niepotrzebne ryzy­
ko, narażała zdrowie i życie i niewiele brakowało, by zapłaciła
za swą brawurę najwyższą cenę.
A on ją kochał. Beznadziejnie. Rozpaczliwie. Pokochał ją na
dÅ‚ugo przedtem, zanim poznaÅ‚ jÄ… osobiÅ›cie. PokochaÅ‚ jÄ…, sÅ‚ucha­
jąc opowiadań jej brata, a swego wiernego przyjaciela, Jamesa
Lamberta. James często wspominał o swej irytującej młodszej
siostrze Ambrozji, i o tym, jak dzielnie włada szpadą. Pokochał,
kiedy po raz pierwszy zobaczył medalion z jej podobizną na
szyi jej ojca, kapitana Johna Lamberta. Umacniał się w swym
uczuciu, gdy sÅ‚yszaÅ‚, z jakÄ… miÅ‚oÅ›ciÄ… ten ostatni mówi o swo­
ich córkach. A gdy zobaczyÅ‚ AmbrozjÄ™, pokochaÅ‚ jÄ… jeszcze go­
ręcej.
PrzyglÄ…daÅ‚ siÄ™ ciemnemu zarysowi postaci pod kocem. Przy­
pominał sobie, że kiedy rozcinał na niej ubranie, aby opatrzyć
rany, i zobaczył jej nagą skórę, ogarnął go zachwyt. Jest jeszcze
piękniejsza, niż sobie wyobrażał. Nie myślał jednak o urodzie,
przejęty obawą o jej życie. Teraz, kiedy znajdowała się już poza
niebezpieczeństwem i spokojnie oddychała w jego ramionach,
mógÅ‚ wreszcie dać upust swoim uczuciom. Ambrozja byÅ‚a naj­
piękniejszą kobietą, jaką spotkał w życiu.
Westchnęła przez sen i wyprężyła się w jego objęciach.
Przycisnął usta do jej skroni. Natychmiast się uspokoiła. Przez
mały iluminator do kajuty zaglądała szara poświata. Dniało.
Riordana również ogarnęła senność. Przepełniało go błogie
uczucie szczęścia, że kobieta, którą kocha, będzie niedługo
zdrowa. A jej piÄ™kny, dumny  Nieustraszony" już za kilka go­
dzin znajdzie siÄ™ w swym macierzystym porcie Land's End.
- Riordanie.
Jasne promienie słońca przenikające do kajuty przez małe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl