[ Pobierz całość w formacie PDF ]

S
R
- Nie gorzej niż dzisiaj rano... - Uśmiechnął się chłodno. - Chyba że jutro
okaże się znowu, że z kimś sobie pogadałaś, by zabić nudę w samolocie...
- Janet była moją przyjaciółką, ufałam jej.
- A kto musi teraz robić z tym porządek? Naprawdę nic nie poradzę, jeśli
będziesz udawać głupią albo okaże się, że rzeczywiście taka jesteś...
- Ty bękarcie...
- Słusznie. - Spojrzał jej w oczy. - Jestem bękartem. Taki dorastałem. I
jeśli choć przez sekundę myślałaś, że pozwolę, by mojemu dziecku przypadł w
udziale podobny los, to rzeczywiście jesteś głupia. Mam dość czekania na Ka-
tinÄ™. Obejdziemy siÄ™ bez niej.
Podał jej ramię, gdy wychodzili, a ona nerwowo przycisnęła torebkę do
boku zaszokowana tym, co usłyszała. Wchodząc do windy, pomyślała, że wła-
ściwie go nie zna.
- Powiedziałeś, że zapomniałam, ale... - zaczęła.
Levander nacisnął guzik i winda ruszyła w dół.
- ...niczego nie zapomniałam.
- Zostaw to teraz.
- Nie zapomniałam wziąć pigułki, bo nigdy czegoś takiego nie zażywa-
Å‚am.
- Chcesz mi powiedzieć, że Nina miała rację, a ty doskonale wiedziałaś,
ku czemu zmierzasz?
Winda zatrzymała się na dwunastym piętrze, co przerwało rozmowę. Do
środka weszła wieczorowo ubrana para starszych ludzi. Trzymali się za ręce,
więc najwyrazniej darzyli się ciepłymi uczuciami w przeciwieństwie do
Levandra i Millie. Gdy zjechali na parter, pożegnali się i odeszli, a do Kolov-
sky'ego i jego towarzyszki zbliżyła się elegancka kobieta, która przedstawiła
siÄ™ dziewczynie jako Katina.
S
R
- Powinniście byli poczekać - zwróciła się do Levandra.
- Spózniłaś się.
- Nina zajęła więcej czasu. Teraz żadnych wywiadów i komentarzy, żeby
nie wiem jak nalegano. I zadbajcie, by wszyscy zobaczyli pierścionek.
Była miła i uśmiechnięta, lecz ostra jak brzytwa.
- Powodzenia. Fotoreporterzy są w restauracji, ale na pewno jacyś kręcą
się również na zewnątrz. Jeśli chcecie dobrze wypaść w jutrzejszej porannej
prasie, radzę się uśmiechać. Millie - dodała, kierując ich do auta - przynajmniej
staraj się wyglądać tak, jakbyś za nim tęskniła. Levandrze, trzymaj ją za prawą
rękę. Pamiętaj o tym w restauracji.
Chwycił ją tak mocno za rękę, że aż zabolało. Szedł do samochodu, wca-
le nie uśmiechając się do ewentualnych kamer.
- Wiedziałaś... - burknął, gdy samochód ruszył do restauracji, choć znaj-
dowała się tylko pół kilometra dalej, lecz mowy nie było o pójściu tam pieszo.
- Zwiadomie nie wzięłaś. Ciesz się dzisiejszą pantomimą, do której się przy-
czyniłaś. Ciężko pracowałaś, by się tu znalezć.
- Zawsze jesteś gotów myśleć o mnie jak najgorzej - rzuciła, nie dbając o
to, że podjechali właśnie do restauracji, a na chodniku przed drzwiami kłębił
się tłum gapiów. - Może jestem gruba i głupia, ale fakt, nie zażywałam pigułek
i w odróżnieniu od twoich ekskluzywnych przyjaciółek nie nosiłam przy sobie
prezerwatyw w razie, gdyby jakiś niezwykły Rosjanin zdecydował się odebrać
mi dziewictwo.
- Co? Chcesz powiedzieć...?
Drzwi otworzyły się, rozbłysły flesze.
Zewsząd do nich wołano, a Levander wyraznie miał ochotę odkrzyknąć
po rosyjsku coś niecenzuralnego, trzasnąć drzwiami auta i wrócić do przerwa-
nej rozmowy. Jednak Millie nie chciała jej kontynuować.
S
R
- Tak, właśnie to chcę ci powiedzieć - rzuciła tylko, gdy wysiadali z sa-
mochodu. - Co masz na własne usprawiedliwienie?
ROZDZIAA SIÓDMY
- Millie!
- Levandrze!
- Tutaj, Millie!
Gdy tylko wysiedli, tłum zaczął wykrzykiwać ich imiona, więc mimo
sprzeczki i miotającego nią gniewu dziewczyna przylgnęła do ramienia Levan-
dra. Gdyby nie on, pewnie odwróciłaby się i uciekła. Katina odpowiadała w ich
imieniu na wszystkie zaczepki prasy. Jednak strach przed napastliwością
dziennikarzy był mniejszy niż wywołany perspektywą spotkania z rodziną
Levandra. Tych ludzi przepełniała pewnie złość na nienarodzone dziecko, któ-
re spowodowało takie zamieszanie.
Na Kolovskym błyski fleszy nie robiły wrażenia. Instynktownie chciał
wyprowadzić dziewczynę z tłumu, by przeciwstawić się jej argumentom, po-
wiedzieć, że tak zmysłowa, gorąca kobieta, jaką była tamtej nocy, musiała do-
kładnie zdawać sobie sprawę, co robi.
Idąc przez szpaler dziennikarzy, postanowił nie myśleć o jej gorącym cie-
le, gdy się do niego tuliło, ani o wszystkich słodkich miejscach, których doty-
kał tamtej nocy. Ani o smaku jej języka, ani o lśniących oczach pełnych pytań.
Zatopiony w myślach nie zwracał uwagi na krzyki prasy. W głębi duszy czuł
się winny, że wtedy nie użył prezerwatywy. Musiał przyznać, że przez sekundę
myślał o zabezpieczeniu, które zwykle miał pod ręką w szufladce nocnego sto-
lika, lecz... świadomie z niego zrezygnował. Zrobił to z premedytacją, bo
chciał czuć tę dziewczynę całym sobą. Wybrał rozkosz.
S
R
- Czy macie coś do powiedzenia na temat porannych doniesień gazet o
planach przerwania ciąży?
To pytanie kazało mu się zatrzymać, bo nie można go było zignorować.
- Nic - rzucił, mocno obejmując Millie lewą ręką, a prawą ujmując jej
dłoń. - Nie mam nic do powiedzenia dziennikarzom - rzekł. - Poza tym że bu-
dzÄ… we mnie odrazÄ™.
Gdyby nie rodzina czekająca wewnątrz, wejście do restauracji byłoby
wielką ulgą. Wbrew temu, co Levander mówił o tych ludziach, wszyscy pre-
zentowali się wspaniale. Kobiety w pięknych sukniach, wszystkie odznaczają-
ce się niezwykłą urodą, otoczyły Millie powitalnym kręgiem. W ich głosach
nie było jednak niczego przyjaznego. Dziewczyna nie znała rosyjskiego, lecz
domyślała się, iż o niej mówią. Była wdzięczna Levandrowi, że cały czas
trzymał ją pod ramię, prowadząc do stolika.
- To mój ojciec - powiedział.
Millie spojrzała na starszego mężczyznę. Nawet najlepszy krawiec nie
zdołał zamaskować wyniszczenia organizmu tego człowieka. Siwe, zaczesane
do tyłu włosy odsłaniały wychudzoną twarz, gdy trzęsącymi się dłońmi sięgał
po kieliszek.
- Syn odziedziczył po mnie upodobanie do pięknych kobiet - powiedział,
unoszÄ…c kieliszek w jej stronÄ™.
Nie wiedziała, jak zareagować, więc odwróciła się do Levandra, lecz on
w niczym jej nie wspomógł.
- Jeśli takie miałoby być to dziedzictwo, lepiej, żebyś mnie od niego
uwolnił - odparł chłodno młody Kolovsky. - Wierzę, że uda mi się nie naśla-
dować twojego stosunku do kobiet.
- Levandrze... - Millie nie mogła się powstrzymać od wyrażenia dezapro-
baty.
S
R
- Czemu narzekasz? Dałem ci wszystko - samochody, pieniądze, jachty...
- Zapracowałem na to. Z tobą czy bez ciebie i tak bym osiągnął dzisiejszą
pozycjÄ™ majÄ…tkowÄ….
- Rozumiem, lecz niezależnie od tego, czy dożyję dnia, w którym to
przyznasz, powinieneś być mi wdzięczny za możliwości, które ci stworzyłem.
Beze mnie jesteÅ› niczym.
- Bez ciebie... - zaczął syn, a Millie spostrzegła, że nikt przy stole nie
rozmawia, za to wszyscy wpatrują się w Levandra - ...nie żyłbym tak, jak mu-
siałem. Nie proś teraz, bym po tobie płakał. Wolę opłakiwać matkę.
- Levandrze... - rozległ się ten sam głos, który błagał również owego wie-
czoru, w restauracji, gdy Millie ujrzała go po raz pierwszy. - Tatuś jest chory,
lecz zjawił się tu dla ciebie. Co się z tobą dzieje? Rano krzyczałeś na mamę... a
teraz...
Rzeczywiście, coś się z nim działo. Nigdy nie wracał do przeszłości w
obecności rodziny. Nie pozwalał nikomu zbliżyć się do tego tematu. Annika
miała rację. Po raz drugi tego dnia dał się ponieść emocjom. Zwykle był dum-
ny z tego, że potrafił zachować dystans wobec świata. Każde słowo padające z
ust kogoś z rodziny otwierało stare rany, a relacja z Millie wyzwalała uczucia,
jakich nie miewał od dzieciństwa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl