[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tamten z wyrazną niechęcią pokiwał głową.
- Jeśli to prawda... Muszę to zobaczyć na piśmie; wprost trudno mi uwierzyć.
- Owszem, dostaniecie na piśmie, czego tylko sobie zażyczycie, a na razie
zechcijcie pamiętać o moich upoważnieniach. Mało mnie obchodzi w co wam łatwo, a
w co trudno uwierzyć, a także nie będziecie się przede mną zasłaniać tajemnicami
państwowymi. Domagam się całkowitej, bezwarunkowej współpracy. Jasne?
Pułkownik zesztywniał.
- Tak jest.
- To świetnie - chłodno powiedział Koniew. - Proszę nas zatem poinformować,
gdzie możemy znalezć tego wspaniałego mechanika, kapitana Grusztina. I radziłbym
pamiętać, że gdybyśmy rozmowę z wami i generałem Sierowem mieli kontynuować w
Moskwie, odbędzie się to w jeszcze bardziej niemiłych warunkach.
Pułkownik Pietrow trwał wyprostowany, wpatrzony przed siebie, ale Helen odniosła
wrażenie, iż po jego twarzy przemknął cień uśmiechu.
Larry Bond
? 1 czerwca - kompleks Caraco, Chantilly, Wirginia (dzień D minus 20)
Waszyngtońska filia Caraco miała swoją siedzibę na zalesionych terenach, które
otaczają międzynarodowe lotnisko im. Dullesa. Szerokie alejki, rozległe trawniki,
zagajniki dębowe i sosnowe, między którymi rozsiadły się budynki, sprawiały
wrażenie, iż jest się daleko poza miastem, aczkolwiek zachodni skraj Waszyngtonu
był odległy raptem o kilka kilometrów.
Z zewnątrz kompleks Caraco nie wyróżniał się niczym szczególnym, całkowicie
podobny do sąsiadujących terenów firmowych. Anonimowe pudełkowate budynki były
wprawdzie wygodne, ale nie miały żadnych znaków charakterystycznych, jeśli nie
liczyć odmiennych logo i flag firmowych, ale i one przecież zawsze utrzymane są
w podobnym stylu.
Także i ogrodzenie z wysokiej, mocnej siatki, reflektory i dwadzieścia cztery
godziny na dobę pełniona warta nie były niczym nadzwyczajnym. Wiele z firm
produkujących sprzęt elektroniczny miało majątek wartości rzędu dziesiątków
milionów dolarów, było więc czego chronić.
Tyle że w przypadku Caraco system zabezpieczeń był jeszcze bardziej rozwinięty,
jako że kamery wideo i czujniki rejestrujące najdrobniejsze poruszenie
natychmiast informowały o każdej próbie wtargnięcia na teren firmy. Wszystkie
telefony, faksy i linie informacyjne były nieprzerwanie kontrolowane, aby
uprzedzić o ewentualnych próbach podsłuchu, a zewnętrzne okna zostały
uszczelniane próżniowo, aby nie dopuścić do penetracji laserowej.
W dwóch z trzech budynków znajdowały się biura, sale konferencyjne, centra
komputerowe i pomieszczenia archiwalne, to więc, czego można się było spodziewać.
Natomiast trzeci budynek był odmienny. I to bardzo.
Wejścia do niego strzegli strażnicy uzbrojeni w pistolety maszynowe Heckler&Koch
MP5, a wpuszczali tylko tych, którzy mogli się wylegitymować specjalnymi
przepustkami, których nie miał żaden z amerykańskich pracowników Caraco.
Przestrzeń wewnątrz można było dowolnie dzielić dzięki ruchomym przegrodom:
obecnie aktywność koncentrowała się na obszarze, który znajdował się naprzeciw
wejścia. Wzdłuż jednej ze ścian ciągnął się rząd stelaży z ekwipunkiem
elektronicznym, druga pokryta była schematami montażowymi i zdjęciami
dwusilnikowego samolotu turbośmigłowego. Pomiędzy nimi znajdowało się
kilkanaście stanowisk, przy których uwijali się technicy składający mniejsze
części w większe zespoły i testujący je przy użyciu oscylografów. Porozumiewali
się półgłosem, a niemieckie słowa niknęły w dzwiękach muzyki country, która
płynęła z głośnika ustawionego przy automacie z napojami. Rozbrzmiewała właśnie
piosenka Clinta Blacka.
Dzień gniewu
Jeden z pracowników skończył podłączać przewody i zawołał:
- Klaus? Numer Trzy gotów.
Posiwiały na skroniach mężczyzna pod pięćdziesiątkę, starszy o co najmniej
dwadzieścia lat od całej reszty, nadszedł z końca sali.
- Mam nadzieję, że tym razem nie zapomniałeś o blokadach - spytał na pół kpiąco,
na pół poważnie.
- Tak, Klaus sprawdziłem je dwa razy, zanim cię zawołałem-powiedział z
szacunkiem zapytany.
Znali tylko swoje imiona i on aż do końca projektu miał pozostać Franzem. liczył
sobie niewiele ponad dwadzieścia lat, miał gładko ostrzyżoną głowę, a w lewej
brwi złoty kolczyk, co zupełnie nie podobało się przełożonemu. Tak czy owak
liczyły się jego umiejętności, a miał za sobą jedną z najlepszych w Niemczech
szkół kształcących elektroników.
Caraco zatrudniło go zaraz, gdy ją skończył, proponując pracę za granicą i dobry
zarobek. Bardzo dobry. Nie wahał się ani chwili, chociaż podejrzewał, że praca
może być na bakier z prawem. Ostatecznie przybył do Stanów na podstawie wizy
turystycznej, bez pozwolenia na pracę, warunki w Caraco były naprawdę
spartańskie, kontrola bardzo ścisła, a pracodawca niedwuznacznie dał do
zrozumienia, że nadmierna ciekawość będzie bardzo niemile widziana. I może
spowodować nieprzyjemne reakcje.
Franz specjalnie się tym nie przejął. Niemiecki cud gospodarczy od dekady
należał do przeszłości, większość jego kolegów i znajomych była na zasiłku dla
bezrobotnych, i często jedynym ich schronieniem były porzucone rudery. Jemu się
poszczęściło. Dwumiesięczny zarobek pozwoli mu przez całkiem długi czas
rozglądać się za nowym zajęciem. A jeśli Caraco zamierzało obchodzić jakieś
amerykańskie zakazy, to już nie jego zmartwienie.
Pomrukując do wtóru radiu, Franz sprawdził próbnikiem połączenia; wszystkie
działały. Starszy mężczyzna pokiwał głową zadowolony i powiedział:
- Dobrze, teraz zrobimy próbę nawigacyjną.
Franz wyłączył układ z sieci, złapał za dwa uchwyty i w ślad za Klausem zaniósł
go do długiego stołu w rogu sali.
Razem umieścili urządzenie o wypukłym spodzie na płycie podobnie wklęśniętej.
Wtyczki pasowały do kontaktów.
Upewniwszy się na zawieszonym nad stołem schemacie, Franz nacisnął zielony
kwadratowy guzik pośrodku płyty. Rozjarzyło się kilka światełek i ożył
znajdujący się przed nim monitor. Błysnęła cyfra 1, zgasła, potem jedna po
drugiej zamigotały kolejne aż do 7, a po krótkiej przerwie pojawiła się 8.
Pod nią pokazało się kilka innych liczb: długość i szerokość geograficzna,
wysokość nad poziomem morza. Zgadzały się z tymi, które
Larry Bond
widniały na ścianie nad stołem-obaj dawno już zdążyli nauczyć się ich na pamięć.
Teoretycznie do otrzymania niezłego wskaznika nawigacji satelitarnej GPS
wystarczyły sygnały z trzech satelitów, ale całkowitą dokładność gwarantowało
dopiero pięć. Liczba dostępnych satelitów zależała od położenia odbiorcy i orbit
dwudziestu czterech działających transmiterów GPS. Tak czy owak, zawsze
starczało ich dla przyzwoitego namiaru.
Zapłonęło następne światełko.
- Korekta GPS- oznajmił Franz.
- Zwietnie - ironicznie uśmiechnął się Klaus. - Gratulacje dla Straży
[ Pobierz całość w formacie PDF ]