[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dziewczyna próbowała wyrwać się z uścisku, lecz lord nie
puszczał.
- Proszę... proszę pozwolić mi odejść!
Chciała, by jej słowa brzmiały zimno i dostojnie, lecz głos
zdradzał strach i przerażenie.
- Musisz nauczyć się odwzajemniać uprzejmość
uprzejmością - oświadczył Rothingham.
Przyciągnął ją do siebie i objął drugą ręką.
Araminta zaczęła się szamotać.
Mężczyzna był znacznie silniejszy, niż się spodziewała, i
chociaż z nim walczyła, przyciągał ją coraz bliżej i bliżej, aż
dotknęła jego piersi, i objął ją dwiema rękami.
- Jesteś zachwycająca! - orzekł. - Odnoszę wszakże
wrażenie, że mimo iż jesteś doskonałym kucharzem, to
możesz się ode mnie nauczyć o wiele więcej w innej sztuce!
- Proszę pozwolić mi odejść! - wyjąkała. Lord zaśmiał
się, a był to śmiech triumfu. Zamknął ją w stalowym uścisku,
sprawiając, że czuła się bezradna wobec jego brutalnej siły.
Jego usta błądziły po jej twarzy w poszukiwaniu ust.
Odwracała głowę, wykręcała ją, ale wiedziała, że prędzej
czy pózniej on ją pokona, że to tylko kwestia czasu.
Czuła, jak jego gorące i chciwe usta przesuwają się po jej
policzkach.
Ponieważ napawało ją to obrzydzeniem, jakiego jeszcze
nigdy nie doświadczyła, ostatkiem sił wciąż jeszcze walczyła.
Niemalże nadludzkim wysiłkiem zdołała odepchnąć go od
siebie i, ciężko dysząc, pobiec w drugi kąt salonu. Serce
waliło jej niczym potężny kafar.
Lord Rothingham się zaśmiał.
- Nie uciekniesz mi, moja czarodziejko! Będziesz moja,
bo służba nie wypuści cię z domu.
Araminta stanęła za ciężkim fotelem.
Aapiąc oddech, patrzyła, jak lord powoli zbliża się do niej.
Wiedziała, że jest naprawdę grozny.
Na jego grubych ustach pojawił się złowieszczy
uśmieszek, a jego oczy nieco się zwęziły.
Wiedziała, że to, co chciał z nią zrobić, było tak
nikczemne, tak obrzydliwe, że wolała raczej umrzeć, niż mu
ulec.
Zerknęła na drzwi, czując, że nie rzucał słów na wiatr,
kiedy mówił, iż jej nie wypuści. Służba, której od początku nie
lubiła, z pewnością odmówiłaby ich otworzenia, skoro tak
rozkazał pan.
Był coraz bliżej. Wiedziała, że za chwilę znowu ją złapie i
że tym razem może nie być ucieczki.
Poczuła na policzku lekki przeciąg i z krzykiem, jaki
wydaje przestraszone zwierzę, rzuciła się w kierunku
oszklonych drzwi prowadzących do ogrodu.
Czuła miękką trawę pod stopami, ale zdawała sobie
sprawę, że goniący ją lord Rothingham jest tylko o krok.
Ogród był mały i wiedziała, że trudno jej będzie znalezć
kryjówkę.
Co więcej, światło księżyca w połączeniu ze światłem
bijącym z okien domu odbierało nadzieję, że skryją ją
ciemności i w panującym mroku lord nie zdoła jej odnalezć.
Biegła na oślep przed siebie, byle dalej od tego domu,
dalej od goniącego ją mężczyzny. Nagle, ku swemu
przerażeniu, ujrzała przed sobą mur.
Zaraz jednak przypomniała sobie, że za murem jest ogród
markiza.
Miała jeszcze tylko kilka sekund, ciężkie kroki lorda coraz
bardziej bowiem się zbliżały.
Przy murze stał ciężki metalowy walec, którego ogrodnicy
używali do wyrównywania trawnika. Podbiegła do niego,
wskoczyła nań i z ulgą stwierdziła, że od przejścia na drugą
stronę dzieli ją jedynie pół metra.
Mieszkając na wsi od dziecka wchodziła na drzewa,
przechodziła przez mury i ploty. Przejście na drugą stronę nie
było więc dla niej trudne. Podciągnęła się do góry i
przeskoczyła.
Podarła suknię, ale to nie miało teraz żadnego znaczenia.
Była już po drugiej stronie; gdy usłyszała głos lorda:
- Wiem, gdzie się schowałaś, najmilsza, i nie uciekniesz
mi.
Jego pewność sprawiła, że przestraszyła się, iż nawet tutaj
może ją dosięgnąć i chwycić w swe wstrętne ramiona.
Chciała krzyczeć o pomoc, ale udało jej się wydobyć tylko
cichy szloch. Zaczęła biec w kierunku jasno oświetlonego
Wayne House, wiedząc, że tam będzie bezpieczna.
Zobaczyła kilka stopni, prowadzących z ogrodu wprost do
jednego z pokoi. Ciągle przerażona, kierowana strachem,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]