[ Pobierz całość w formacie PDF ]

76
17
na co się tu skarżyć? Przecież w każdej chwili może sobie kupić nowego cougara, cadillaca, mercedesa.
Teraz przeżywał swój Magiczny Moment.
Odpowiedz przyszła nagle. Objawiła mu się o drugiej po południu, wyłoniła z plątaniny myśli, które usiłował przemienić w liczby, greckie litery i
naukowe symbole. Popędził z fabryki do biura, zamknął drzwi, wyłączył telefon i pisał jak szalony, owładnięty strachem, że coś mogłoby mu
umknąć. Czuł, jak panika unosi mu włosy na głowie  jak wtedy, w college'u, gdy po raz pierwszy zażył speed, żeby zdążyć na czas z pracą
magisterską. Ta ciepła przejrzystość, całkowita koncentracja, parcie do przodu.
Magiczny Moment.
To, że jego odkrycie  nowa substancja stabilizująca do jednego z syropów na kaszel wytwarzanych przez jego firmę  nie było niczym
przełomowym ani proporcjonalnym do odczuwanej przez niego euforii, nawet nie przyszło mu do głowy. A nawet gdyby przyszło, to i tak nie
wpłynęłoby to na zmianę jego nastroju.
Magia znowu działała. Zidentyfikował problem, popracował nad nim i otrzymał rozwiązanie. Był na fali, czuł, że żyje. Chwile takie jak ta
wszystko usprawiedliwiały  całe to gówno, które musiał znosić, prowadząc swoje interesy, długie godziny pracy, ryzyko, wrzody żołądka,
których z pewnością już się nabawił. Cały ten czas spędzany z dala od Sama i Meg.
Wszystko to w jednym momencie nabierało sensu. W Magicznym Momencie.
Pomyślał o Meg...
Tego dnia  jak codziennie  już po raz dziesiąty pożałował, że jego żona nie może być w pełni częścią tego, czego udało mu się dokonać;
częścią jego firmy. Oczywiście i ona na tym skorzysta. Ona też będzie milionerką. Ale nigdy nie będzie jego partnerem w interesach.
Tego Keith Torrens najbardziej żałował...
Zamki, średniowieczni alchemicy.
Alchemia; zamiana złota w jeszcze bardziej błyszczące złoto. Złote pierścienie. Obrączki. Meg.
Przypomniał mu się wers z piosenki granej przez jakąś stację nadającą muzykę country and western  stacji, których ona bez przerwy słuchała.
Jeśli kłamiemy, leżąc obok siebie, to naszej miłości nie jest już jak w niebie...
Po raz kolejny zastanowił się, czy Meg kogoś ma. Nie przypuszczał, aby tak było. Jednak Keith Torrens (który nigdy nie zdradził swojej żony)
uważał, że chociaż kobiety i mężczyzni są w równym stopniu zdolni do zdrady, kobiety potrafią lepiej zacierać ślady. Keith (empiryczny,
racjonalny wyznawca Kartezjusza  prawdziwy naukowiec) był zdania, że jako matki, obarczone obowiązkiem dbania o potomstwo, oraz istoty
obdarzone mniejszą siłą fizyczną od mężczyzn, kobiety musiały wykształcić w sobie umiejętność zwodzenia innych jako pewną formę
samoobrony.
Trójwartościowy atom azotu o właściwościach zasadowych...
Mimo to nie znalazł żadnych obciążających ją dowodów. Nie dostrzegł niczego w jej oczach. Nie było żadnych kwitków American Express
(mógł sobie wyobrazić, ile zamieszania potrafią narobić te niebieskie wydruki). Nie przypominał sobie, żeby choć raz nie było jej w domu w
czasie, gdy powinna tam być (chociaż z drugiej strony, jak mógł być tego pewien? W fabryce spędzał dwanaście godzin na dobę). Sam nigdy nie
wspominał o żadnym wujku, który pomagałby mamie w ogródku, przy przetykaniu rynny albo w robieniu zakupów.
...Czterowartościowy atom węgła...
Kto zresztą mógł być bardziej oddany niż on? Kto mógł być lepszym ojcem? Nigdy nie wyjeżdżał w długie podróże służbowe, jak niektórzy
mężczyzni pracujący dla dużych firm nad rzeką Hudson. Nie zmuszał Meg i Sama do ciągłych przeprowadzek i nie ciągał ich za sobą po kraju. W
niczym nie przypominał tamtego kolesia, którego poznał na polu golfowym w pewną niedzielę, znajomego jakiegoś znajomego, który pracował
dla IBM (i've Been Moved3) w Westchester. W ciągu sześciu lat cztery razy się przeprowadzał.
...szereg etylenu, keton... Wkładamy wszystko do pieca, zapiekamy i  proszę bardzo, Magiczny Moment nadchodzi!  otrzymujemy coś
całkiem nowego.
Nie, na pewno była mu wierna. Był jednak świadom, że pytania o wierność należą do tych zadawanych w określony sposób  szybko,
ukradkiem  by uniknąć prawdziwej odpowiedzi. Naukowiec nie zadaje pytań w ten sposób. Naukowiec dopóty będzie drążył, aż znajdzie
prawdę, lecz Keith wcale nie był pewien, że chce ją znać.
Zbliżał się do domu. Kiedyś jej to wynagrodzi. Ale co właściwie?
Nie był pewien.
W jaki sposób?
Nie wiedział.
Pełłam skręcił na podjazd i zwolnił.
Zobaczył beżowy samochód zaparkowany przy drodze tuż za podjazdem i pomyślał:  Do diabła, nie..." Rozpoznał ten wóz i wiedział, kto nim
przyjechał.
Pomyślał, ile to już razy wytwórnia Big Mountain Studios obiecywała zainstalować telefony we wszystkich swoich przyczepach. %7ładen ze
sługusów Lefkowitza jakoś nigdy się za to nie zabrał. A tymczasem najbliższy dom znajdował się w odległości kilku kilometrów. Nie miał czasu,
żeby jechać po pomoc.
Nie miał na nic czasu.
Wyłączył światła, zaparkował na trawie i wysiadł.
Wyglądało na to, że nikt w środku go nie zauważył.
Miał wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie, jak w scenach walk karate kręconych na potrzeby uroczo słabych filmów akcji z
Hongkonkgu albo w co bardziej brutalnych scenach reżyserowanych przez Sama Peckinpaha. Pełłam wysiadł z samochodu i głęboko wciągnął
powietrze. Następnie ruszył w stronę domu, unikając stąpania po żwirze.
Przynajmniej ich zaskoczy...
No tak. Bez dwóch zdań jesień na dobre już się tu zaczęła. Zapach zimnego, suchego powietrza, słodki aromat dymu z ogniska, w którym ktoś
palił gałęzie wiśni.
Pełłam pomyślał, że w wielkich miastach pory roku po prostu nie istnieją. W Nowym Jorku, w Los Angeles. Dziwnie było wrócić na wieś w tym
tak specyficznym czasie  czasie pierwszych śniegów, czasie intensywnie kolorowych liści  to było jak powrót do młodości. Bolesna
nostalgia, zmiana priorytetów, oszacowywanie możliwości.
Te specyficzne pory roku.
Przyszło mu do głowy, że dokonał właśnie wyjątkowo celnej obserwacji. Ciekaw był, czy pożyje wystarczająco długo, aby móc zrobić z niej
użytek w filmie.
Niemal całkowicie się przejaśniło; zbliżający się zimny front przewiał wszystkie chmury. Spojrzał w górę i zobaczył gwiazdy na tle czarnej
nicości, rozpościerające się nad nim niczym gigantyczna kopuła od jednej linii drzew na horyzoncie do drugiej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl