[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaczął się już niepokoić dziwacznym zachowaniem szefa, szczególnie kiedy spostrzegł, iż tamten wcale go
nie widzi, że patrzy jakby przez niego, w przestrzeń, której przecież w ich pokoju nie było...
Ale Zadrze szybko powrócił zwyczajny wyra? twarzy.
— Pojadę do Kucharskiego. Może rzeczywiście nie wszystko jeszcze wiemy o tym całym przyjęciu. A
ty odwiedzisz tego operatora, absztyfikanta Thorstein, Andrzeja Mroza. Dowiedz się, jakie tam były — czy
też są — układy między nimi. Czy pani Monika była bardzo zazdrosna, zresztą co ci będę mówić... No,
zbieraj się. wychodzimy! — zaczął popędzać Barnycha, jakby każda sekunda stała się nagle bezcenna.
Niemal wypchnął porucznika z pokoju i pociągnął ku schodom. W ostatniej chwili zdążył się Barnych
uczepić poręczy, ratując jeśli nie życie, to przynajmniej zęby. Nie zamierzał pędzić jak wariat po schodach.
Zbyt szanował swoje zdrowie i pozycję. Ale nie zdążył już wytłumaczyć tego Zadrze, który pognał na dół
nie oglądając się na rozważniejszego kolegę.
Ożywienia wystarczyło Zadrze akurat na tyle, by zbiec po schodach. Przed komendą zatrzymał się już
jednak niezdecydowany. Tak prawdę mówiąc, nic bardzo było po co spotykać się z Kucharskim... A działać,
aby działać... Nie lubił wykonywać ruchów pozornych — wymyślił sobie kiedyś, że jest pragmatykiem
(później nawet sprawdził, co znaczy to słowo), a biegać bez sensu, udawać aktywność, by ktoś tam to za-
uważył, by komuś się przypodobać — nic. na to był i zbyt ambitny i zbyt leniwy. Oczywiście zrobił to, co
każdy, no powiedzmy: prawie każdy, zrobiłby na jego miejscu. Przystanął pod pretekstem papierosa, zapali!
i po głębokim namyśle, którego wynik znał, rzecz jasna, z góry. postanowi! udać się jednak .do Kucharskie-
go.
Gospodarz nie zawiódł jego oczekiwań. Wyciągnął whisky, lód także się znalazł, a i carmeny nawet,
choć Kucharski w zasadzie nie palił i nie pił i dla towarzystwa tylko, tak jedną szklaneczkę, papieroska jed-
nego, żeby gość się skrępowanym nie poczuł.
Toteż Zadra nie krępował się i skutecznie zwalczył w sobie zastrzeżenia co do celowości wizyty u
scenografa. Gawędzili więc sobie zupełnie swobodnie, ani na chwilę rzecz jasna, o co już Zadra zadbać po-
trafił, nie oddalając się od zasadniczego tematu. Żarty żartami, a praca pracą.
— Mówiąc prawdę mało znałem tę Grałek i, jeśli mam być szczery, niespecjalnie lubiłem. Jak by to
powiedzieć... nie do końca akceptowałem jej styl bycia i szczodrobliwość, z jaką rozporządzała swoim cia-
łem. Ja, widzi pan, jestem człowiekiem starej daty... Nie umiem cenić kobiet, które po pijanemu kładą się z
każdym, kto się nawinie...
— O ile się zorientowałem, więcej w tym było płotek niż prawdy. Znacznie więcej. Wie pan, że nawet
się zastanawiałem, dlaczego niektórzy rozpowiadają o niej te niestworzone historie? Tak, jakby koniecznie
chcieli ją zdezawuować... Co pan o tym sądzi?
Ale że za całą odpowiedź Kucharski wzruszył ramionami tylko. Zadra kontynuował:
— No dobrze. Proszę opowiedzieć raz jeszcze przebieg przyjęcia. Od początku.
— Ale przecież ja już wszystko...
— No właśnie — przerwał mu kapitan. — To teraz powtórzenie nie sprawi już panu kłopotu, prawda?
— uśmiechnął się uprzejmie i uniósł szklaneczkę w geście serdecznego toastu.
Kucharski chcąc nie chcąc zaczął raz jeszcze opowiadać przebieg owego feralnego bankietu. Zadra
przymknął oczy, poprawił się wygodnie w fotelu i bez reszty zdawał się być pogrążony w przyjemnym le-
targu. Toteż Kucharski przerwał na moment, lecz kapitan natychmiast łagodnym gestem poprosił o konty-
nuowanie. Zgodnie jednak z oświadczeniem scenografa nic nowego z tej powtórki nie wynikło. Zapadło
milczenie. Dopiero po dłuższej chwili Zadra odstawił whisky, sięgnął po kolejnego papierosa i przystąpił do
dalszej pogawędki, czy też indagacji — jak kto woli.
— A jaka, pana zdaniem, mogła być przyczyna tej nagłej zmiany natężenia dźwięku?
— Pojęcia nie mam. To naprawdę znakomity sprzęt.
— No właśnie...
— Może zwarcie jakieś? A może Stawski się ocknął i nastawił na pełną moc? Doprawdy nie wiem...
— Tak też sobie pomyślałem — wymruczał Zadra i powrócił leniwie do poprzedniej pozycji.
I znowu milczenie. Nieprzyjemnie przeciągające się. Gospodarz, mimo swych rzeczywiście nienagan-
nych manier, zaczął zdradzać lekkie objawy zniecierpliwienia. Opróżnił popielniczkę, poprawił — bezsen-
sownie zupełnie — serwetę na stoliku, wreszcie delikatnie acz znacząco chrząknął.
— Ładnie pan mieszka — stwierdził ocknąwszy się wreszcie Zadra, niezbyt chyba dyskretnie rozglą-
dając się po ogromnej pracowni.
— Rzeczywiście, nie najgorzej. Poza tym mam dobry samochód i nawet dom za miastem. O to panu
chodziło?
— Owszem.
— Muszę pana rozczarować — nie ma w tym żadnej metafizyki. Po prostu dobrze zarabiam.
— A konkretnie?
— Za ostatni rok miałem średnią ponad dwadzieścia tysięcy miesięcznie. A pan?
— Mniej. Jest pan człowiekiem samotnym?
— Nie, skąd. Żona z córką są na wycieczce w Grecji. Za kilka dni powinny wrócić. A wracając do fi-
nansów, to żona również pracuje, a poza tym od czasu do czasu współpracuję z zachodnimi firmami. Wy-
starczy?— Kucharski nie potrafił już ukryć rozdrażnienia.
— Nie wiem... Mnie by wystarczyło, ale wie pan, jak to jest ...No nic, dziękuję panu ślicznie za gości-
nę i przepraszam, jeśli się zasiedziałem — Zadra niechętnie podniósł się z fotela i z pewnym żalem pożegnał
wzrokiem ledwie' co napoczętą butelkę. — Serdecznie dziękuję.
Już przy furtce. Kucharski, odprowadzający gościa jak na dobrego gospodarza przystało, zatrzymał
się na chwilę:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]