[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przemierzając wynajętym chevroletem winnice, Dan pomyślał, że równie dobrze mogliby być w Bordeaux. A gdy mijali wspaniały
pałacyk Domaine Carneros, kopię osiemnastowiecznej siedziby rodziny Tait-tingerów, Chateau de la Marąuetterie, Kalifornia mogła
z powodzeniem udawać Szampanię. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, młode winogrona. Pieszczone, podlewane, chronione.
- I to wszystko dla butelki wina - mruknął. Był pod wrażeniem.
- Dobrego wina, senor-uzupełnił Carlos. W otoczeniu winnic odżył, a w czasie zbioru, gdy powietrze przepełni charakterystyczny
cierpki aromat, będzie w siódmym niebie. - Proszę pamiętać, senor, wieśniacy pędzili wino od setek lat. Stanowiło ich codzienny na-
pój. -Z namysłem podkręcił wąsa. -A z moją pomocą, senor, będzie pan miał najlepsze wino w okręgu Santa Barbara.
- Trzymam cię za słowo. - Dan się uśmiechnął; Carlos chyba nie słyszał jego komentarza, z takim zapałem omawiał mijane winnice.
Ta jest niezła, ale daleko jej do doskonałości, ta się zdecydowanie poprawiła, a ta eksperymentuje ze szczepami włoskimi.
Chevrolet wjechał na teren winnicy znanej z doskonałego cabernet. Dan z zazdrością patrzył na rzędy bujnej winorośli, na zadbany
park, eleganckie rzezby, galerie i przytulne pomieszczenie do degustacji.
Pewnego dnia Running Horse też będzie tak wyglądać, obiecał sobie. Wyobrażał to sobie w najmniejszym szczególe.
Zielone zbocza, ogrody, degustację. Będzie tam nawet mała restauracja. Nic wymyślnego, tylko mała francuska knajpka, gdzie rudo-
włosa piękność piecze domowy chleb i tarte tatin.
Nagle pożałował, że nie zabrał Ellie ze sobą. Miałaby chwilę odpoczynku od codziennej rutyny, byliby razem. Powinien był jej to za-
proponować wczoraj wieczorem.
218
Po jej głosie poznał, że jest zmęczona, niepodobna do zwykłej zadziornej Ellie. Niestety, jest za pózno. Może jedynie zadzwonić do
niej z hotelu i poprosić, żeby do niego dołączyła. Carlos wróci, a oni zostaną jeszcze dzień lub nawet dwa.
Uśmiechnął się, wyobrażając sobie, jak spacerują wśród najlepszych winnic Kalifornii i zaglądają do słynnych restauracji. Chciałby,
żeby już tu była.
Rozdział61
M
aya postanowiła spędzić to popołudnie w łóżku. Nie mogła leżeć, bo w pozy ej i horyzontalnej cała twarz ją bolała, jakby miała za
sobą frontalne zderzenie z dziesięciotonową ciężarówką. Kiedy siedziała, była to ciężarówka o połowę lżejsza. Z nadzieją, że przynie-
sie to ulgę, owiązała szczękę czerwoną bandaną i zrobiła sobie na czubku głowy gustowną kokardę. Gdy nieopatrznie zerknęła w lu-
stro, jęknęła głośno.
- Takie są skutki słuchania twoich rad, Ellie Parrish Duveen! - wymamrotała drętwymi ustami. Poszła do dentysty i co? Dopiero te-
raz miała twarz jak księżyc w pełni, a bolało jeszcze bardziej. Nie mogła nawet zadzwonić do Ellie, żeby się pożalić, bo nie była w
stanie mówić.
A właściwie dlaczego Ellie do niej nie dzwoni? Też mi przyjaciółka! Maya połknęła tabletkę przeciwbólową. Chciała zasnąć, żeby
chociaż przez pewien czas niczego nie czuć. Ellie pewnie zadzwoni pózniej.
Rozdział62
o.
siedemnastej trzydzieści Chan ciskał garnkami i gniew-' nie mamrotał do Terry'ego:
- Więc gdzie one są? Gdzie Ellie, gdzie Maya? Co to znaczy, mam sam wszystko robić? - Ze złością wbił tasak w kawał baraniny. -
Gdzie one się podziewają, u licha?
Na Terrym jego ataki nie robiły wrażenia.
- Maya była u dentysty, wyrwali jej ząb mądrości. Ellie pewnie jest u niej, wspominała coś o szampanie i rosole.
- Opijają się szampanem, a ja za nie haruję? - Chan nie posiadał się z oburzenia. - A kto niby będzie obsługiwał klientów, pytam
się?
Terry wyjął z pieca blachę pieczonych kartofli z Idaho. Kroił je na pół i wydrążał jasny miąższ, który potem ubije na gładką masę. Co
chwila krzywił się z gorąca.
- Jake przyjdzie za Mayę. -A kto przyjdzie za Ellie?
- Sama się zjawi. - Terry nie podnosił głowy. Zależało mu, by puree było bez zarzutu.
Chan wściekle walił tasakiem w jagnięcy udziec. Nagle otarł łzę z oka.
- Biedna Ellie - mruknął. - Taka straszna tragedia. Będę tu sam przez jeden wieczór, i co z tego?
Jake wszedł do kuchni sprężystym krokiem.
- Cześć, chłopaki. - Powiesił kurtkę na wieszaku i opasał się białym fartuchem kelnera. - Jak leci?
- Ellie nie przyszła. - Chan przejął dowodzenie. Sprawnie wsunął do pieca brytfankę z jagnięciną, którą uprzednio posypał rozmary-
nem, tymiankiem i posiekanym czosnkiem. - Znasz kogoś, kto by ci pomógł na sali?
Jake był zdumiony. Ellie przychodziła zawsze. -Jasne. Co jest, zachorowała?
221
- Chyba chodzi o babkę. - Chan wzruszył ramionami. - Czasami pewnie nie daje sobie z tym rady, i tyle.
Jake skinął głową. Już trzymał słuchawkę w dłoni. Od dawna widział, jak Ellie ugina się pod swoim brzemieniem.
- Może zadzwoni. - Chan wrzucił posiekane pomidory na patelnię. - Pózniej.
Rozdział63
E
llie z jękiem rzucała się z boku na bok. W jej głowie lśniło białe światło. Chciała przed nim uciec, ukryć się w bezpiecznym mroku
nieświadomości. Ból pulsował za powiekami, huczał w uszach, szczurzymi zębami nękał mózg. Powoli ostre światło przygasło i Ellie
odzyskała przytomność.
Leżała na miękkim posłaniu, nad nią widniały deski sufitu. Pod głową miała poduszkę w powłoczce z białej satyny, leżała pod kołdrą
z białej koronki z różowym wykończeniem. Podłogę przykrywały puszyste białe chodniczki, niewielką toaletkę zdobiła biała falbanka
i różowe wstążeczki. Przy łóżku białe kapcie z puchem marabuta czekały, by wsunęła w nie stopy.
Przez chwilę całkiem poważnie zastanawiała się, czy aby nie umarła i nie trafiła do jakiegoś motelu w piekle. Potem dostrzegła odbi-
cie swojej twarzy z potężnym siniakiem. I już pamiętała.
Z trudem przerzuciła nogi przez krawędz łóżka. Wstała. Nadal miała na sobie dżinsy i koszulkę z napisem  U Ellie", lecz znikły jej
buty i kurtka. Rozejrzała się dokoła. Pokój, wyłożony ciemną boazerią, był ponury, ciasny, jak trumna. Poszukała wzrokiem okna.
Zabite deskami. Rzuciła się do drzwi. Bez klamki. Jak przerażony królik wbiegła do malutkiej łazienki. Bez okna, bez wyjścia. Z po-
wrotem w sypialni, usiłowała obluzować deskę w oknie. Bez skutku. Przyłożyła oko do szczeliny. Niczego nie widziała.
Z piersi wyrwało się jej drugie westchnienie. Nie wiedziała, czy to dzień, czy noc. Nie miała pojęcia, gdzie jest ani kto ją uwięził.
W panice analizowała każdy szczegół umeblowania. Nie było telewizora, radia, telefonu. Na nocnym stoliku piętrzył się stos tygodni-
ków, ale ani jednego dziennika. Obok stała butelka wody Evian, plastikowy kubek, czekoladowy batonik i niebieska miska z jabłka-
mi.
Otworzyła szafę. Była pełna ubrań. Sukienki, swetry, dżinsy, buty, koronkowe koszule nocne. Spojrzała na metki. Jej rozmiar,
wszystko, bez wyjątku. Podbiegła
223
do toaletki, gwałtownie wyciągnęła szufladę. Z przerażeniem popatrzyła na seksowną bieliznę. Podniosła wzrok i zobaczyła butelkę
l'Eau d'Issey. Jej perfumy. Obok szminka Bobby Brown, jej odcień. W łazience znalazła ulubiony płyn do kąpieli, balsam do ciała,
puder... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl