[ Pobierz całość w formacie PDF ]
by pokazać jej coś na monitorze komputera, i czuła świeży,
korzenny zapach wody toaletowej, dostawała zawrotu gło-
wy. Albo przyłapywała go na spojrzeniu, które wskazywało,
że i jemu trudno udawać obojętność. Wtedy szybko umy-
kał wzrokiem w bok.
Tylko świadomość, że niemoc zapanowania nad włas-
nymi emocjami, będzie oznaczała konieczność rezygnacji
z pracy, którą zaczynała lubić, była wystarczającą motywa-
cją do ignorowania tych krótkich momentów cichego poro-
zumienia między nimi i wzajemnej, jak się wydawało, tęsk-
noty.
Zdziwiła się, gdy Mitch zaprosił ją na lunch.
- Mam ochotę na tłustego hamburgera - powiedział. -
Pójdziesz ze mną?
Trudno o bardziej bezceremonialne zaproszenie. W ni-
czym nie przypominało ono propozycji randki.
S
R
- Oczywiście - odparła jak gdyby nigdy nic. - Uwielbiam
tłuste hamburgery.
- To dobrze - skwitował Mitch i wyszedł.
Czego się spodziewała? %7łe podskoczy i stuknie obcasa-
mi? %7łe zrobi gwiazdę albo stanie na rękach? Przecież to
tylko lunch.
Tylko lunch" stał się zwyczajem. Gdy siedzieli w kabinie
ciężarówki w piątek, zajadając rybę z frytkami, Liz zorien-
towała się, że Mitch się w nią wpatruje.
- O co chodzi? - spytała, skręcając głowę, by obejrzeć się
w lusterku wstecznym. - Mam może sos na nosie?
- Poszłabyś ze mną jutro na kolację? - spytał Mitch. -
Nic specjalnego, taka chińska knajpka w starej dzielnicy.
Podobno niezła.
Zaproszenie było tak niespodziewane, że w pierwszej
chwili zaniemówiła.
- Chyba że nie lubisz chińskiej kuchni - dodał, gdy się
zawahała.
- Ach nie, przeciwnie - zapewniła go. - Ja tylko...
- Masz inne plany? - przerwał jej.
Czy on wie, że nie umawiała się z nikim od czasu zerwa-
nia z Daksem, jeśli nie liczyć ich wspólnego wyjścia na ślub
DJ? Które zresztą nie było randką, jak jasno dał do zrozu-
mienia Mitch.
- Nie - powiedziała pospiesznie. - Chętnie pójdę.
W chińskiej restauracji było tłoczno i głośno. Liz zauważy-
ła, że Mitch wsunął coś kelnerce, która znalazła im zaciszny
stolik w kącie sali, za dużym akwarium z kolorowymi ryba-
mi.
S
R
Liz była zadowolona, że kierując się intuicją, ubrała się
niezobowiązująco. Pod srebrzystą kurtką miała zielony
sweter, czarne spodnie i swoje ulubione czarne buty na wy-
sokich obcasach.
- I już po naszej tajemnicy - powiedział Mitch, kiedy
usiedli. - Nie oglądaj się, ale zostaliśmy zauważeni.
S
R
Rozdział 7
Zaintrygowana Liz rozejrzała się po sali, ale w pierwszej
chwili nie zauważyła nikogo znajomego.
- Przy tamtym dużym stole... - Mitch wykonał nieznaczny
ruch głową - .. .widziałem recepcjonistkę z gabinetu Marshal-
la - powiedział, otwierając kartę dań. - Znasz ją?
- Tak, poznałyśmy się kiedyś u niego - odpowiedziała
Liz. - W czym problem?
- To żaden problem. - Mitch poklepał uspokajająco jej
dłoń. - A dla ciebie?
Liz zdawała sobie sprawę, że są w mieście ludzie, którzy
uważają, że umawia się z każdym kawalerem do wzięcia, ale
nic sobie z tego nie robiła. Mogą sobie myśleć, co chcą, kto
by się tym przejmował?
- O tak - odrzekła z udaną powagą. - Uważam, że po-
winnam wczołgać się pod stolik.
Mitch zaśmiał się i wrócił do studiowania menu. Zde-
cydowali się na zestaw dla dwóch osób. Czekając na zamó-
wione dania, Liz obserwowała pływające w akwarium ko-
lorowe ryby.
S
R
- Kiedy byłem dzieckiem, w akwarium trzymałem głów-
nie gupiki i ślimaki. A ty miałaś jakieś zwierzęta domowe?
- Tak, kotka ze schroniska. A mój brat Erie przez pewien
czas hodował żółwia.
Kelnerka podała czajnik z zieloną herbatą, którą Liz roz-
lała do filiżanek z delikatnej chińskiej porcelany.
- Nic nie wiem o twojej rodzinie - zauważył Mitch. - A
więc masz brata i siostrę, która udostępniła ci przyczepę?
-I drugą siostrę Elaine. Emily jest mężatką, Erie też jest
żonaty - wyjaśniła Liz. - Doczekał się dwójki dzieci, więc
jestem ciocią - dodała.
Kelnerka ponownie podeszła do ich stolika, niosąc dużą
tacę zastawioną rozmaitymi potrawami. Przez parę następ-
nych minut Liz i Mitch napełniali talerze, próbując po tro-
chu wszystkiego. Mitch nałożył jej kawałek kalmara, które-
go Liz wcześniej nie jadła.
- Hm - zawahała się. - Trochę jak guma, ale niezłe -
stwierdziła.
Po zjedzeniu wszystkich zamówionych dań nie mieli
już ochoty na deser. Wychodząc, Liz jeszcze raz obrzuciła
wzrokiem salę, ale recepcjonistki Marshalla już nie było.
W drodze powrotnej Liz usta się nie zamykały. Potokiem
słów chciała zamaskować zdenerwowanie. Wciąż jeszcze
nie podjęła decyzji, czy zaprosić Mitcha do siebie, ale bała
się, że znów wpędzi się w kłopoty.
Mitch odprowadził ją do drzwi przyczepy, trzymał de-
likatnie rękę na jej plecach, ale nie wyłączył silnika samo-
chodu. Najwyrazniej w ten sposób jednoznacznie dawał do
zrozumienia, że nie zamierza zabawić dłużej.
S
R
- Było bardzo miło - powiedział, gdy Liz się do niego
odwróciła.
- Tak - przyznała z promiennym uśmiechem. - Dziękuję,
że mnie zaprosiłeś.
Wielkie nieba, ktoś, kto słyszałby tę wymianę uprzejmo-
ści, mógłby uznać, że dopiero co się poznali, pomyślała.
- Cóż, dobrej nocy. - W mdłym świetle lampy Liz usiło-
wała z wyrazu twarzy Mitcha zorientować się, o czym on
teraz myśli.
Poruszyła głową i niesforny kosmyk przysłonił jej twarz.
Mitch odsunął go palcem.
- Liz - rzekł niepewnie, pochylając się ku niej. - Liz.
Zabrakło jej tchu, gdy powędrował spojrzeniem do jej
ust. Chwycił ją w ramiona, aż się zachwiała i oparła o tors
Mitcha. Miał chłodne wargi, ale pocałunek szybko je roz-
grzał. Skończył się tak samo nagle, jak się zaczął, i Mitch
wypuścił ją z objęć.
- Do zobaczenia w poniedziałek - rzucił.
Liz zorientowała się, że czeka, aż ona wejdzie do środka.
- Do zobaczenia. - Udało jej się wyrzec bez zająknienia.
Drżącymi palcami przekręciła klucz w zamku. Po wy-
mienieniu jeszcze paru życzeń dobrej nocy weszła do środ-
ka i zamknęła drzwi.
Stała nieruchomo do chwili, gdy usłyszała warkot odjeż-
dżającego samochodu.
Wracając następnego dnia do domu po rozegranym
z kolegami towarzyskim meczu koszykówki, Mitch zatrzy-
mał się przy sklepie spożywczym. Nie był z niego dobry ku-
S
R
charz, ale nie lubił jadać poza domem. W każdym razie nie
wtedy, gdy przy stoliku naprzeciw niego nie siedziała Liz.
Poprzedniego wieczoru nie planował, że ją pocałuje,
choć miał na to ogromną ochotę, rozmyślał, wjeżdżając na
parking. Zastanawiał się, czy Liz się domyśliła, że specjal-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]