[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spotkanie.
- Nie dam pani szczepionki na pusty żołądek, więc proszę się
teraz umówić. Wziąć prysznic. A jak pani skończy, omlet
będzie gotowy.
- Myślałam, że wojskowym lekarzom gotują żony.
- Wojskowi lekarze zbyt rzadko bywają w domu, żeby utrzymać
przy sobie żony.
- Tak było w pana przypadka? Spojrzał na nią, zastanawiając
się, jak ona to robi.
Potrafiła go kompletnie zaskoczyć, kiedy najmniej się tego
spodziewał.
- Skąd pani wie, że jestem rozwiedziony?
- Stara sztuczka. Sam pan mi to oświadczył. Wiem też, ze ma
pan psa.
- Słucham?
- Białego, ale nie labradora, bo włos, który przyczepił się do
pana bluzy, nie jest taki ostry.
- Skąd pani wie, że to nie kot?
- Zdecydowanie nie wygląda pan na właściciela kota.
- Hm... dosyć stara sztuczka. - Wyjął deskę do krojenia, nóż i
zaczął kroić paprykę. Nazywa się Digger. To west highland
terrier. Dobry towarzysz. Należał do mojej córki.
- Pańska żona nie pozwalała córce trzymać Diggera w domu?
- Moja córka zmarła pięć lat temu.
- Mój Boże, Ben.
Czuł na sobie jej wzrok. Nie spojrzał na nią. Pokroił paprykę,
rozbił jajka, wlał odrobinę mleka.
- Nic nie szkodzi - rzekł. Znał tę frazę na pamięć.
- Tego nie wiedziałam.
- Zmarła z powodu komplikacji po grypie. Byłem wtedy w
Afganistanie. To było tuż po rozpoczęciu wojny. Moja żona
myślała, że Ali wydobrzeje. Zdawała sobie sprawę, że nie
puszczą mnie do domu tylko dlatego, że Ali ma grypę, więc nic
mi nie powiedziała. Nie mówiła nic, aż było już za pózno.
Uświadomił sobie, że ściska brzeg blatu, jakby musiał się
czegoś trzymać. Nie chciał wiedzieć, czy Maggie to zauważyła.
Sięgnął po jajka zmieszane z mlekiem i starał się o czymś
pomyśleć, o czymkolwiek, byle nie myśleć o tamtym.
- A skoro już się sobie zwierzamy - rzekł w końcu - to jak
dawno pani się rozwiodła? Teraz ona była zaskoczona.
_ To nie sztuczka. - Uśmiechnął się. - To jest w pani
dokumentach.
- Ach, oczywiście. Jakieś cztery lata temu.
Nie była pewna. Platt pomyślał, że to dobry znak.
- Czy to był pani eksmąż?
- Nie.
Nie wyjaśniła nic więcej. Nie nalegał.
- Ciekawe - powiedziała. - Ile rzeczy pan odgadł... ilu ja się
domyśliłam...
Czekał i słuchał. Już wiedział, że Maggie nie lubi się
zwierzać.
- Pytał mnie pan - podjęła - czy chciałabym, żeby pan do kogoś
zadzwonił w moim imieniu. A ja sobie uprzytomniłam, że
nikogo takiego nie ma.
- Ale ktoś panią odwiedził.
- Przyjaciółka. Bardzo wyjątkowa przyjaciółka. Chciał zapytać
o tego mężczyznę, z którym stała przed
domem. Dlaczego nie wiedział, że spędziła weekend w celi?
Dlaczego do niego nie zadzwoniła? Zamiast tego stwierdził:
- Większość osób uważałaby się za szczęśliwców, mając
przynajmniej jednego wyjątkowego przyjaciela.
- Podejrzewa pan kogoś z USAMRIID-u. - To nie było pytanie.
- Czy dlatego uznał pan, że pozostawanie tam może być dla
mnie niebezpieczne?
Teraz podniósł na nią wzrok i spojrzał jej w oczy.
- Mój zwierzchnik chciałby wyciszyć tę sprawę.
- Razem z czwórką ofiar. - W jej oczach przemknął cień paniki,
Może to zrobić?
- Nie, nie może. Dzisiaj z samego rana rodziny ofiar zostały o
wszystkim powiadomione. Wczoraj bez jego oficjalnej zgody
zacząłem podawać szczepionkę. Pojawienie się wirusa w
Chicago oznacza kolejne ofiary. Tego, co stało się w Elk Grove,
nie da się teraz wymazać.
- Czy jest prawdopodobne, że on kryje kogoś z Instytutu?
- Tego nie wiem.
- Ale nie wyklucza pan, że morderca ma dostęp do USAMRIID-
u?
- Mamy tam kilka osób z dość wybujałym ego. Większość z nas
ma dostęp do czynników znajdujących się na poziomie
największego zagrożenia. Nie wiem, czy ktoś byłby zdolny
rozesłać ebolę pocztą, ale się tego dowiem.
ROZDZIAA
74
Tully wiedział, że Maggie ma rację. W tym było coś osobistego.
Jak inaczej miałby wyjaśnić, że Caroline otrzymała przesyłkę z
foliową szczelnie zamykaną torebką? I z jego adresem jako
adresem nadawcy? Przesłała mu faksem skserowaną kopertę.
Na pierwszy rzut oka drukowane litery wyglądały identycznie
jak te z listu z pudelka z pączkami. To musi być ten sam
człowiek.
Tully zdał sobie sprawę, że sam może stanowić jeden z celów.
Pudełko pączków. W piątek rano spóznił się do pracy, inaczej
mógłby być pierwszym, który sięgnąłby po pączka, znalazł list.
To on znajdowałby się w tej chwili na miejscu Cunninghama.
Kiedy skończył rozmawiać z Maggie, zadzwonił do Emmy.
Odruchowa reakcja. Tego dnia była sarna w domu. Nic miała
lekcji. Przerwa jesienna. Chciał ją prosić, by nie wychodziła ani
nie otwierała nikomu drzwi. Nie, nie o to chodzi. Chodzi o to,
by nie otwierała żadnych przesyłek. Zwłaszcza takich, w
których są pieniądze.
Włączyła się jej poczta głosowa. Pewnie plotkuje przez telefon z
koleżanką. Cholera. A on był zbyt skąpy, żeby dodać rozmowę
oczekującą do ich abonamentu.
Musi wstąpić po drodze do domu. O której zwykle dostarczają
pocztę? Czuł nerwowe napięcie i lęk. Kogo jeszcze morderca
zamierza zaatakować? Sięgnął po kurtkę i kluczyki do
samochodu. Spiesząc do windy, wybrał numer Gwen. Po
czterech dzwonkach odezwała się jej poczta głosowa. Czy nikt
już nie odbiera telefonów?
- Gwen, mówi Tully. Nie otwieraj żadnych przesyłek, jakie
dostaniesz pocztą. Pózniej ci to wyjaśnię. Niczego nie otwieraj.
Z parkingu zadzwonił do Maggie.
- Maggie O'Dell.
- Gdyby chodziło mu o mnie, co ma do rzeczy Chicago? - Starał
się ukryć panikę.
- Czy nazwisko Markus Schroder coś ci mówi?
- Nie. Przynajmniej na razie. - Pocił się, chociaż dzień był
chłodny. Zdjął kurtkę, zwinął ją i rzucił na tylne siedzenie.
- Możesz być na jego liście. To taka jego lista przebojów.
Ludzie, którzy przez lata nadepnęli mu na palce. To nie znaczy,
że znasz wszystkich z tej listy.
- Słuszna uwaga. - Zapalił silnik i zygzakiem wyjechał z
parkingu. Musi się uspokoić. - Ale dlaczego Caroline? Jest moją
eks. Dlaczego on uważa, że zrani mnie, wyrządzając jej
krzywdę?
- Może myśli, że wciąż ją kochasz - zasugerowała. -Posłuchaj,
Tully. Odczekała chwilę. Pracowałeś kiedykolwiek z kimś
z USAMRIID-U? Miałeś jakieś starcie czy przepychankę z
którymś z ich naukowców?
Tully przypomniał sobie swoje podejrzenie, że ebola pochodzi z
wojskowych laboratoriów. Teraz Maggie zapewne przypuszcza
tak samo.
- Raczej nie - odparł powoli. Nie był w stanie logicznie myśleć.
Chciał się tylko upewnić, czy Gwen i Emma są całe i zdrowe. -
Zastanowię się jeszcze.
ROZDZIAA
75
Maggie wyszła z domu razem z Plattem. Każde z nich ruszyło w
poszukiwaniu mordercy.
Po śniadaniu Platt dał jej zastrzyk. Jego dłonie były delikatne,
spojrzenie kojące. Kiedy znajdował się tak blisko i nie dzieliła
ich szklana ściana, Maggie przyłapała się na tym, że zastanawia
się nad warunkami, pod jakimi wypuścił ją z celi. %7ładnej
wymiany płynów u-strojowych, żadnego pocałunku. Ze
zdumieniem stwierdziła, że nie wie, czym skończyłaby się jego
wizyta, gdyby nie te restrykcje.
W drodze do Quantico zatrzymała się na parkingu przy stacji
benzynowej. Przekartkowała swój notes z adresami i telefonami,
który trzymała w teczce. Wybrała numer, spodziewając się, że
będzie zmuszona zostawić wiadomość, tymczasem głos odezwał
się natychmiast.
- Tak?
- Profesor Sloane? Mówi agentka Maggie O'Dell.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]