[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Wyjść stąd.
Rozebrałem się, a\ zostałem w moim kombinezonie. Zało\yłem szelki i
umocowałem do nich linę. Do prawego przedramienia przywiązałem latarkę.
- Spróbuję zanurkować i sprawdzić, dokąd płynie woda - wyjaśniałem
Afrodycie. - Gdybym długo nie wracał, ciągnij za linę. Gdy dwa razy szarpnę linę -
ciągnij. Jasne?
- Tak - potwierdziła Afrodyta.
Zacząłem schodzić po klamrach w ścianie studzienki, gdy podeszła Afrodyta.
Wzięła zwój liny.
- Poczekaj - poprosiła.
- O co chodzi? - zerknąłem na nią zadzierając głowę.
- Powodzenia - nachyliła się i pocałowała mnie w usta.
Zmieszany tym gestem, zszedłem bez słowa do wody. Gdy tylko nogi znalazły
się w wartkim prądzie, poczułem, jak mimo kombinezonu chłód przechodzi przez
całe moje ciało. Okazało się, \e woda płynęła wydrą\onym okrągłym korytarzem o
średnicy około osiemdziesięciu centymetrów. Mogłem nim łatwo poruszać się do
przodu, ale cofanie się byłoby koszmarem. Postanowiłem najpierw sprawdzić, co
znajdę poruszając się z prądem.
Kilka razy głęboko nabrałem powietrza, a potem wziąłem jeden potę\ny
wdech i zanurkowałem. Woda porwała mnie i uło\ony w kształt strzałki płynąłem, a\
nagle ujrzałem przed sobą trzy łopaty jakiejś śruby. Rozstawiłem ręce i walcząc z
prądem zatrzymałem się. Poświeciłem latarką. Przede mną była bateria kilku
podobnych śrub, które zapewne stanowiły małą elektrownię przepływową.
Widziałem, \e dalej woda płynęła ju\ tylko korytem, a w wodzie odbijały się kształty
jakichś zniszczonych urządzeń.
Szarpnąłem dwa razy linkę i natychmiast poczułem, jak Afrodyta ciągnie
mnie. Zaczynało mi brakować powietrza, a jak przypuszczałem cofanie się w takiej
rurze, przy silnym prądzie wody, było \mudnym przedsięwzięciem. Gdy wreszcie
dotarłem do studzienki, na powierzchnię wyrwało mnie silne pociągnięcie liny. Chłód
i świe\e powietrze otrzezwiły mnie.
- śyjesz?!
- Jeszcze tak - wysapałem.
Aapczywie zaciągałem się powietrzem. Trwałem zanurzony po pierś w wodzie
i odpoczywałem.
- Dalej jest jakieś pomieszczenie fabryczne, ale nie da się tam wejść -
powiedziałem Afrodycie. - Spróbuję w drugą stronę.
- Nie dam rady drugi raz cię tak ciągnąć.
- Z prądem będzie ci łatwiej.
Nabrałem powietrza i zanurkowałem. Podró\ pod prąd była ucią\liwa.
Maszerowałem na czworaka z przymkniętymi oczami, bo ogromna szybkość wody i
jej zawirowania nie pozwalały niczego dojrzeć. Podjąłem wewnętrzne zobowiązanie,
\e będę czołgał się dopóki starczy mi powietrza, a wrócę bardzo szybko z prądem. W
pewnym momencie poczułem, \e korytarz, w którym płynęła woda, podnosi się.
Odruchowo chciałem podnieść głowę, \eby spojrzeć, co się dzieje i moja głowa
niespodzianie znalazła się nad poziomem wody. Otworzyłem oczy i ujrzałem tunel
prowadzący pod kątem czterdziestu pięciu stopni do góry. Tędy z góry spływała
woda, zapewne ze strumienia. Otworzyłem usta, by nabrać powietrza i zalała mnie
fala spienionej wody. Prychnąłem i ostro\nie wstałem. Woda sięgała mi teraz do pasa.
Zerknąłem do góry. Miałem do przebycia około dziesięciu metrów przez wykuty w
skale tunel średnicy metra. Nie to było najgorsze, lecz wyślizgane, wilgotne ściany
komina niedąjące \adnego pewnego oparcia. Drugą rzeczą, która mnie martwiła było
to, \e u góry nie widziałem nic prócz spienionych kłębów wody wydostającej się z
jakiegoś otworu. Mo\e był on za mały, bym mógł przejść dalej?
Poczułem szarpnięcie linki. To Afrodyta sprawdzała, czy \yję. Energicznie
pociągnąłem linkę dając znak, \e wszystko jest w porządku. Rozpocząłem powolną
wspinaczkę. śałowałem, \e nie miałem swoich haków wspinaczkowych i solidnego
młotka. Pałce i stopy, mimo specjalnej antypoślizgowej warstwy na moich
rękawiczkach i podeszwach, zsuwały się, cały czas twarz pokrywała mi chmura pyłu
wodnego. Szum stawał się ogłuszający. Wreszcie dotarłem do końca tunelu. Wolałem
nie zerkać w dół i nie myśleć, co by się ze mną stało, gdybym nagle stracił
równowagę. Otaczająca mnie woda grzmiała groznie. Przez bryzgi wody bijącej w
oczy nic nie widziałem. Lewą ręką macałem na oślep, a\ wreszcie trafiłem na
krawędz szpary, przez którą płynęła woda. Mocno chwyciłem się brzegu otworu,
podciągnąłem i prawą ręką badałem przejście. Miało najwy\ej trzydzieści
centymetrów szerokości i pół metra długości. Gdy oparłem dłoń na drugiej krawędzi,
poczułem, \e lekko się rusza. Pchnąłem ją. Woda polała się na mnie silniejszym
strumieniem. Prawą ręką pchałem, a lewą i nogami zapierałem się, by nie porwał
mnie prąd. Wreszcie kamień drgnął i odsunął się.
Otoczyła mnie siła wodnego \ywiołu. W pierwszej chwili zaparło mi dech w
piersiach, niemal wyrwało mi lewą rękę ze stawów. Zaparłem się i trwałem z
pochyloną głową. Udawało się łapać powietrze i czekałem. W kominie, którym się
wspinałem, zaczął się podnosić poziom wody. Po minucie prąd zel\ał i jakby ubyło
wody. Szybko wykorzystałem ten moment i podciągnąłem się. Uradowany
wynurzyłem się z przybrze\nej nory w rzeczce. Głęboko odetchnąłem świe\ym
powietrzem i odwiązałem linę. Rozglądałem się, ale nikogo nie było w okolicy.
Znajdowałem się około trzydziestu metrów od wejścia do szybu, w którym wpadliśmy
w pułapkę. Pobiegłem tam. Nie zwa\ając na nic zbiegłem do drzwi. Były
zablokowane sztabą i kilkoma kamieniami. Zacząłem usuwać przeszkody;
jednocześnie z zewnątrz słyszałem rozpaczliwe walenie Afrodyty. Gruba płyta tłumiła
jej krzyki. Spieszyłem się i gdy pociągnąłem za klamrę, uderzyła mnie najpierw masa
metalowego skrzydła, a potem fala wody. Na koniec wypadła na mnie Afrodyta.
Pomogłem jej wejść po schodach. Za nami powoli podą\ało lustro wody. Na
chwilę przysiedliśmy w poziomej części sztolni. Widzieliśmy, jak zostały zalane
schody.
- Co ty zrobiłeś, \e nagle przybyło tyle wody? - pytała Afrodyta. - Ty wiesz,
jak się przestraszyłam, gdy wyciągnęłam całą linę? Myślałam, \e to ten gość cię
złapał, a mnie próbował utopić.
Opowiedziałem jej, jak się wydostałem z podziemi.
- Niech ta woda tak zostanie i chroni wejście przed ciekawskimi -
powiedziałem na koniec. - Wracajmy do auta.
Wyszliśmy ze sztolni i skierowaliśmy się do samochodu Afrodyty. Auto
nieuszkodzone stało tam, gdzie je zostawiliśmy. Afrodyta wyjęta ze schowka
czekoladę i poczęstowała mnie. Potem włączyła nagrzewanie w samochodzie i
siedzieliśmy ciesząc się ciepłem.
- Kto to zrobił? - zastanawiała się Afrodyta.
- Mój wróg.
- Jerzy Batura?
- Mo\e. Poczekajmy do zmroku i potem jedzmy do zamku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl