[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzy. Napoleon grając w oczko ze swymi marszałkami, ustalał tu z nimi przyszłe losy
ludzkości. W dawnej sali balowej pałacu podejmowano egzotyczne poselstwa z Turcji
i Persji, a wieczorami oglądano przedstawienia dawane tutaj przez koryfeuszy teatru
francuskiego. W pokojach przylegających do apartamentów cesarza wyczekiwali na po-
słuchanie najwyżsi dygnitarze z Paryża i ze stolic alianckich. W antyszambrach kłębił
się różnojęzyczny tłum pomniejszych aktorów politycznych. W Finckensteinie wytyczano
granice nowej Europy, spierano się o stanowiska w nie istniejących jeszcze państwach,
zawierano koniunkturalne sojusze i układano skomplikowane intrygi, zabiegano o pro-
tekcje i oczerniano się nawzajem. . .
428
Patrzyłem na pomarańczowe mury o wypalonych oknach, z zaciekami wilgoci i śla-
dami odpadniętego tynku, na trawę porastającą gruzy. Naprawdę trudno było sobie wy-
obrazić, że przed stu pięćdziesięciu laty wnętrza murów wypełniały komnaty, po któ-
rych chodził dumny cesarz i jego marszałkowie, brzmiały tu głosy komend wydawa-
nych dziesiątkom tysięcy francuskich i polskich żołnierzy. Maria Walewska przyjechała
pełna nadziei, że Napoleon dotrzyma przyrzeczenia danego Polakom i pomoże im od-
budować dawną potęgę polskiego państwa. Niestety, cesarz nie dotrzymał swego przy-
rzeczenia. . .
Spojrzałem na zegarek. Zbliżała się dwunasta w południe.
Czeka pan na kogoś? zainteresowała się Monika. A może umówił się pan
tu z Napoleonem? Po panu, szefie, wszystkiego można się spodziewać.
Zdjąłem nieprzemakalną pelerynę i rozłożyłem ją na trawie przed głównym wej-
ściem do wypalonego pałacu. Zaprosiłem na pelerynę Monikę, sam także usiadłem obok
niej i zapaliłem papierosa.
A Wągrowskiego nikt nie obserwuje stwierdziła Monika. Czyżby jego
postępowanie nie miało już dla pana żadnego znaczenia?
429
Nie wiem westchnąłem zamyślony. Być może przekonamy się o tym za
chwilę. . .
Szosą od strony Susza nadjechała czarna wołga i zatrzymała się przed wypalonym
pałacem Finckensteinów. Wysiadł z niej dyrektor Marczak.
Witam was, moi drodzy powiedział krótko, jakby to spotkanie nie zdarzyło
się trzysta kilometrów od Warszawy, ale w parku Aazienkowskim. Prawda, że ten pa-
łac jest piękny? Gdyby się znalazła instytucja, która przejęłaby na siebie zobowiązanie
utrzymania tego pałacu, wyremontowalibyśmy go już w najbliższym czasie.
Monika wyjęła chusteczkę i ostentacyjnie zaczęła w nią głośno wycierać nos.
Niech pani tak głośno nie trąbi, bo te stare mury gotowe się rozpaść jak legen-
darne mury Jerycha od dzwięku trąb oświadczyłem z przekąsem.
A właśnie że będę trąbić. Niech pan dyrektor wie, że od paru dni chodzę bez
przerwy przemoknięta.
Tak, tak, wiem o tym z roztargnieniem pokiwał głową Marczak. Wczoraj
dzwonił do mnie pan Tomasz i poinformował mnie, że u was ciągle pada. Natomiast
w Warszawie, proszę sobie wyobrazić, świeci słońce.
430
Czy mogę to traktować jako zaproszenie do Warszawy? rozpromieniła się
Monika.
Nie wracam do Warszawy rozczarował ją Marczak. Jadę na inspekcję do
muzeum w Gdańsku. Po drodze chciałem się spotkać z panem Tomaszem i omówić
z nim rozwój wydarzeń.
Kiedy w tym sęk, że nie ma żadnych wydarzeń. Jest po prostu strasznie nudno
i nic się nie dzieje jęknęła dziewczyna. A może pan, dyrektorze, przywiózł jakieś
ciekawe wiadomości?
Niestety, w sprawie Krostka nie posunęliśmy się ani o krok naprzód powie-
dział Marczak. Krostek prawdopodobnie domyśla się, że każdy jego krok jest śle-
dzony. Przesiaduje w swoim domu i zajmuje się majsterkowaniem. Wiadomo nam tylko,
że jego córka Krystyna otrzymała zaproszenie do RFN-u i wystąpiła o paszport. A co
u was?
Nudno po raz któryś stwierdziła Monika. Mój szef jak zwykle przybył
spózniony, uprzedzili go osobnicy, których on uznaje za Niewidzialnych, choć przy-
sięgam panu, dyrektorze, że są równie widzialni jak pan lub ja. Towarzystwo pije bez
431
przerwy, śpiewa, odgrywa nieudolne komedie z poszukiwaniem skarbu, a my moknie-
my.
W ten sposób pani się wprawia w zawodzie detektywa rzekł Marczak.
A czy słusznie mój szef zrobił ze mnie kucharkę? zapytała. Niemal co-
dziennie muszę przyrządzać obiad z puszek turystycznych. Podejrzewam, że mój szef
trzyma mnie tutaj, bo pragnie mieć kogoś, kto gotuje obiady, robi śniadania i kolacje,
a także zmywa naczynia.
Tak, tak, tak powtarzał w zamyśleniu dyrektor Marczak. A potem odjechał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]