[ Pobierz całość w formacie PDF ]
— Coście zrobili, że tak wszystko wybuchło? — pytała Kasia.
— Zgubiła nas chciwość jednego człowieka — odpowiedziałem.
Norweg leżał zasłonięty przez Morgana wciąż ściskając jak najcen
Było słychać lawiny kamieni toczących się po stoku Kotła i rozbijających
się na jego dnie. Wszędzie panowały ciemności, było zimno, a w promie-
niu latarki widać było tylko kreski uciekających płatków śniegu.
— Jak tam? — pytał Morgan.
— Źle — odpowiedziałem.
— Tu też, mury pękają!
— Dawaj dzieciaki!
Mieliśmy jedną uprząż i drugą linę. Każdy, kto wychodził z piwnicy
i miał wejść po hakach, trzymał się liny, którą zostawiłem, i był przeze
mnie asekurowany. Najpierw wciągnąłem dziewczyny i Kasię, potem
Jarla, Marion, chłopaków i na koniec Morgana.
Każdy kto znalazł się na powierzchni bał się zrobić choćby krok po
niepewnym gruncie, bo kamienie, cegły i śnieg tworzyły sterty niewygod
ne i niebezpieczne do chodzenia.
— Co robimy? — pytał Morgan patrząc jak zwijam liny.
— Idziemy czy czekamy? — odpowiedziałem pytaniem.
Wyjąłem z plecaka rakietnicę i rakiety, dar Quasimodo dla Żelaznego.
Szybko wystrzeliłem trzy czerwone rakiety, resztę zachowując na póź
niej.
— Zostajemy i czekamy na pomoc? — domyślił się Morgan.
— Na razie tak, ale... — przerwałem słysząc jak gdzieś w ciemno
ściach w przepaść runął fragment zamku. — Idziemy i to jak najszybciej,
bo zaraz z tymi ruinami znajdziemy się kilkaset metrów niżej.
Ustawiłem wszystkich w kolumnę, na końcu której był Morgan. Zszo
kowanego Norwega prowadziły Kasia i Pożyczka. Marion opiekowała
się młodzieżą. Powiązałem nas liną i z kijkiem w dłoni ruszyłem pierwszy
przez gruzy w kierunku Czarcich Wrót.
Przeszedłem zaledwie cztery metry, gdy znalazłem się nad krawędzią
krateru, jaki powstał w miejscu, gdzie był dziedziniec. Musiałem jego brze
giem, jak najdalej od przepaści, przejść w kierunku miejsca, gdzie kiedyś
była brama.
W kilka minut dotarłem do ruin baszty bramnej. Za mną była Różycz
ka. Oparty na czekanie i kijku obejrzałem się, by zobaczyć, jak radzą
sobie pozostali. Widziałem równy szereg, w którym każdy oprócz Norwe
ga miał latarkę czołową lub zwykłą na sznurku, zawieszoną na szyi. Na
gle ten łańcuszek zadrżał, jego środek załamał się przy huku spadających
kamieni. To resztki północnego skrzydła zaczynały zsuwać się do Kotła.
Poczułem szarpnięcie, lina umocowana do uprzęży pociągnęła mnie w tył.
zwisali Norweg, Kasia i Pożyczka.
Jakimś cudem zahamowałem. Szybko obwiązałem linę wokół czeka
na i pobiegłem przed siebie. Potykałem się na kamieniach, belkach, ale
w końcu dobiegłem do schodów wykutych w skale, prowadzących kie
dyś do bramy. Tam dzięki hakom i kościom założyłem stabilne stanowi
sko. Zostawiłem tu plecak, wystrzeliłem rakietę i wróciłem do reszty. Po
mogłem Różyczce i chłopakom wejść. Kazałem im iść trzymając się liny.
Przypięty do liny dotarłem do Marion. Jej nogi zwisały nad przepaścią.
Lina jeszcze trzymała się na biodrach, ale przecież ona do spółki z Morga
nem utrzymywała ciężar trzech osób.
Błyskawicznie przewiązałem jej linę do czekana uwalniając Marion,
a potem zacząłem wciągać Kasię i Pożyczkę. Z tą drugą wciągnąłem też
koniec liny. Zaraz też zjawił się Morgan.
— Gdzie Jarl? — zapytał podenerwowany.
— Oszalał — opowiadała Kasia. — Gdy spadliśmy w przepaść, wbił
w ścianę hak, przywiązał się do niego i odciął linę mówiąc, że Morgan go
uratuje.
Szkot stanął nad krawędzią i ostrożnie wyjrzał. Gdy przeniósł ciężar
ciała na prawą nogę, runął w przepaść. Był ciężko ranny, bo na jego
prawej nogawce, na wysokości kolana widziałem wielką krwawą plamę.
Koło nas leżał jego czekan. Był on przywiązany dziesięciometrowym od
cinkiem liny do uprzęży Morgana. Wspólnie z Marion zatrzymaliśmy zjazd
Szkota, ale usłyszeliśmy jak uderzył o ścianę. Marion wbiła czekan i cze
kała.
— Idźcie do bramy, tam jest lina—powiedziałem do Kasi i Pożyczki.
Powoli poszły we wskazanym przeze mnie kierunku. Przygotowałem
się do zjazdu po Morgana. Wpierw założyłem sobie stanowisko asekura
cyjne, a mając nadzieję, że nie dojdzie do kolejnego obsunięcia się gruzu,
zjechałem wzdłuż liny Szkota. Najpierw natknąłem się na Jarla. Zza nie
domkniętej kurtki na piersiach wystawał mu pas. Norweg wisiał na jed
nym haku, uwiązany do ściany i wpatrzony w skały.
— Halo! — krzyknąłem poszturchując nim.
Spojrzał na mnie pustym wzrokiem szaleńca. Bez słowa przywiąza-
Pozostali byli przewiązani nią w pasie, więc teraz czuli ból odbierający
siłę do walki o utrzymanie równowagi.
Wbiłem czekan i czekałem, aż się o coś zahaczy. To samo zrobił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]