[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Raptem w tajemniczym pojezdzie coś zachrypiało, zakaszlało, zakrztusiło się jak w
megafonie dworcowym. Wydawało mi się, że ktoś ukryty w tym dziwnym pojezdzie chce coś
do nas powiedzieć, ale nie bardzo wie, w jakim języku. Może zresztą te kaszlnięcia i
chrypnięcia to był język Marsjan?
Niech pan także spróbuje się z nimi dogadać zaproponowałem Cagliostrowi.
A w jaki sposób?
Przecież pan studiował na Sorbonie. Przy pomocy telepatii albo hipnozy powiedziałem.
Coś pan? Tego mnie nie uczyli wyznał mistrz. Niemal ogłuszył nas potężny głos. Niby
ogromny gigantofon ryknął z całej mocy:
Wycofacie się czy nie?!
O Jezu! Po polsku. On mówi po polsku jęknął radośnie iluzjonista.
Głos znowu zakrzyknął potężnie:
No jazda! Wycofać się. Z drogi!
Chciał zdaje się jeszcze coś powiedzieć, ale rozkasłał się, zachrypiał, zakrztusił. Zapewne
jego aparatura do gadania nie nazbyt dobrze działała.
I może dlatego zaraz poczułem się jakoś pewniej. Wstąpiła we mnie odwaga, zagrała krew
husarzy i szwoleżerów.
Wylazłem z wehikułu i ujmując się pod boki, w szerokim rozkroku stanąłem przed maską
samochodu.
A z jakiej to racji, szanowny panie, ja mam się wycofać? Byłem pierwszy w wąwozie.
Niech pan się cofnie oświadczyłem gromko.
W dziwnym pojezdzie znowu coś zabulgotało, zakasłało. I tajemnicze COZ powiedziało nieco
spokojniejszym tonem:
Jazda z drogi, bo was rozjadę.
Co takiego? Obywatel nam grozi? zapytałem. Niech obywatel sam się wycofa.
Mój Boże, jakże swojsko to brzmiało. Jakbym znajdował się na stacji benzynowej i słyszał
codzienną rozmowę między dżentelmenami, którzy podjeżdżali samochodami, żeby
zatankować paliwo. Marsjanie? Jacy to Marsjanie?
Nawet Cagliostro pojął, że mamy do czynienia z jakimś naszym ziomkiem. Wychylił się z
wehikułu i krzyknął w moim kierunku:
Niech pan nie ustępuje z drogi. My tu byliśmy pierwsi.
Z drogi, bo was zgniotę zahuczało w tajemniczym pojezdzie.
I dziwnie jakoś zastrzygł czółkami swoich anten. A potem wolno ruszył z miejsca. Pakował
się wprost na nas.
Jak Rejtan rozkrzyżowałem ręce, zagradzając mu dalszą drogę.
Tylko bez głupich kawałów! zawołał Cagliostro wychylając głowę przez okno
wehikułu.
Tajemniczy pojazd stanął o kilka centymetrów przed moimi stopami.
Dlaczego nie chcecie się wycofać? zapytał chrapliwie.
Bo to nie honor dla nas odparł Cagliostro.
W tajemniczym pojezdzie coś zachichotało. A potem głos zabrzmiał słodko, kokieteryjnie:
Myślałam, że panowie są dżentelmenami i ustępują z drogi kobiecie.
Cagliostro natychmiast wyskoczył z wehikułu.
To jakaś pani! zawołał radośnie. Ciekawym, czy ładna.
Podbiegł do tajemniczego pojazdu. Obleciał go dokoła, ale nigdzie nie znalazł drzwiczek ani
okienka, przez które można by zajrzeć do wnętrza.
O rany zdumiał się. Jak pani tam weszła?
Rzeczywiście, ja także zauważyłem, że tajemniczy pojazd nie miał ani drzwi, ani okien. Pani,
która w nim siedziała, chyba patrzyła na nas przez któreś oko w ruchomej kopułce. Ale jak się
tam dostała?
Proszę pani. Halo, proszę pani Cagliostro zapukał palcem w żelazny pancerz pojazdu.
A wtedy stała się rzecz straszna. Odskoczyły malutkie drzwiczki w boku pojazdu, wysunęła
się z nich żelazna ręka. Stalowe palce chwyciły Cagliostra za kark i odciągnęły go na kilka
kroków od pojazdu.
Jezus Maria, mordują! wrzeszczał Cagliostro trzymany w uścisku stalowych palców.
Ale żelazna ręka puściła go i wycofała się do wnętrza pojazdu. Malutkie drzwiczki
zatrzasnęły się bezszelestnie.
Co za brutalna kobieta mruknął Cagliostro, macając swój kark.
Nagle pojazd drgnął lekko. A głos dziwnie zapiszczał:
O Boże. Mysz! Dwie myszy wylazły z jego kieszeni!
Bo rzeczywiście, dwie białe myszki wyszły z kieszeni Cagliostra i po klapach jego surduta
maszerowały na ramię.
Niech pan natychmiast zabierze te swoje ohydne myszy piszczał kobiecy głos.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]