[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Odkąd Marge oddaliła się od niedzwiedzia, po raz pierwszy przypomniał sobie o
istnieniu wielkiego grizzly. Poszukał go teraz wzrokiem i naraz krzyknął.
Bari i Tara obserwowali się wzajemnie od dłuższej chwili. Dla Bariego było to
najdziwaczniejsze zdarzenie w całej dotychczasowej: egzystencji; spłaszczony
pomiędzy dwiema skałami, daremnie usiłował pojąć, dlaczego pan jego nie ucieka albo
też nie strzela? Jeśli pan zechce walczyć, on również skoczy mu z pomocą bez namysłu,
w przeciwnym razie umknie co siły w nogach. Drżał z niepewności, oczekując
jakiejkolwiek wskazówki. Tymczasem Tara zbliżał się powoli. Jego olbrzymi łeb
kolebał się to w prawo, to w lewo, w sposób naprawdę przerażający. Paszczę miał
rozwartą, a im był bliżej, tym pies wydawał się mniejszy.
Na krzyk Dawida dziewczyna odwróciła się gwałtownie, wybuchając
jednocześnie dzwięcznym, wesołym śmiechem. Zestawienie psa z niedzwiedziem
było istotnie komiczne, jeśli ktoś nie obawiał się tragicznego końca.
 Tara nic mu nie zrobi!  upewniła Marge Dawida widząc niepokój.  On
bardzo lubi psy. Chce się po prostu pobawić z tym --- jakże mu na imię?
 Bari. A mnie Dawid.
 Dawidzie, o, patrz!
Niby ptak przeleciała przestrzeń dzielącą ją od niedzwiedzia, zanurzyła palce w
gęstych kudłach i śmiała się, zanurzona w chmurze ciemnej sierści.
 Chodz!  prosiła, wyciągając do Dawida rękę. _ Chcę żeby Tara wiedział,
że żyjemy w przyjazni. Ponieważ  tu oczy jej ściemniały --- uczyłam go zabijać, a nie
chcę, żeby ciebie skrzywdził.
Zbliżył się ani podejrzewając, w jaki sposób znajomość ta ma być zawarta.
Wtem Marge puściła niedzwiedzia, natomiast bez wahania objęła Dawida za szyję i z
twarzą tuż u jego twarzy przysunęła się do samego łba wielkiego grizzly. Dobrą minutę
miał przed oczami ciężka głowę bestii oraz okrągłe, czerwone, nieruchome ślepia. A
Marge mówiła cały czas, nakazując, by Tara nigdy nie krzywdził tego człowieka,
cokolwiek by zaszło. Dawid mało rozumiał z jej słów czuł tylko pieszczotę bujnych
miękkich włosów na twarzy i szyi. Gdy rozluzniła splot rąk, wyprostował się sztywno i
bezwolnie.
 Teraz na pewno ciebie nie ruszy!  zapewniła Marge z dumą. Była
zarumieniona, lecz ani trochę nie zmieszana. Oczy miała jasne i
czyste. Spoglądał na nią, gdy tak stała przed nim, zupełne dziecko, a jednak na tyle już
kobieta, że gorąco mu się robiło od jej dotknięcia.
Zauważył, że blednie. Spostrzegł znów w jej twarzy zmęczenie. Nie spuszczała
oczu z jego plecaka.
 Nie jedliśmy nic, odkąd uciekliśmy z Gniazda  rzekła prosto. ---Jestem
głodna.
Słyszał nieraz dzieci mówiące  jestem głodny" takim samym właśnie tonem. Miał
szaloną ochotę chwycić ją w ramiona i przytulić nie jak kobietę, lecz jak dziecko. To
pragnienie odebrało mu na chwilę zdolność ruchu i mowy. Marge była pewna, że czeka
na dodatkowe wyjaśnienia Przymocowałam paczkę z jedzeniem do grzbietu Tary ale
zgubiliśmy ją zaraz pierwszej nocy  tłumaczyła poważnie.  Miejscami było tak
stromo, że chwytałam Tarę za kudły, a on mnie wlókł
Dawid chwycił plecak, otworzył go i począł rozrzucać na białym piasku cały
swój skromny zapas prowiantu.
 Kawa, wędzonka, suchary i ziemniaki!  wyliczał, podczas gdy Marge
patrzyła oczarowana.
 Kartofle!  wykrzyknęła niedowierzająco.
 Właśnie! Suszone kartofle! Spójrz tylko, są drobno pokrajane i wyglądają
prawie jak ryż. Funt tych ziemniaków równa się czternastu funtom zwyczajnych. Gdy są
dobrze przyrządzone, w smaku nie różnią się niczym od świeżych. A teraz rozpalimy
ogień!
Zanim się wziął do roboty, Marge ganiała już to tu, to tam, zbierając w
piasku suche patyki. Zwlekał zresztą chwilę, chcąc się jej do woli napatrzeć. Ruchy
miała bajecznie zgrabne, najpiękniejsze, jakie widział kiedykolwiek. Drobne nóżki,
obute w poszarpane mokasyny, muskały ziemię lekko niby piórka; ciało gięło się z
wdziękiem kwiatu. A przecie była znużona śmiertelnie, głodna i nogi miała niewątpliwie
obolałe.
Zeszedł w dół do strugi po wodę, a zanim wrócił, Marge spiętrzyła już kopczyk z
suchych gałęzi i mchu gotowy do podpalenia. Tara wyciągnął się leniwie w słońcu. Bari
zaś leżał nadal między dwoma głazami, nieufnie spozierając na niedzwiedzia. Dawid
rozpostarł koc na piasku, kazał dziewczynie usiąść i dopiero wtedy rozpalił ogień.
Marge obserwowała go cały czas uważnie. Gdziekolwiek się ruszył, oczy jej biegły za
nim. Przyrządzając posiłek pytał o to i owo. Dowiedział się, że Gniazdo jest prywatną
osadą handlową, a Hauck jej właścicielem. Handluje przeważnie wódką. Indianie i biali,
zarówno poszukiwacze złota, jak i myśliwi, nabywają zawsze chętnie ten zakazany
towar. Hauck sprowadza go zimą z wybrzeża morskiego. Latem przywozi baryłki na
jucznych komach.
W Gniezdzie bawi obecnie wielu poszukiwaczy złota, dziesięciu chyba czy
dwunastu. Marge nie obawiała się ich dawniej, za życia ciotki Nisikoos, ale teraz, prócz
starej Indianki, która gotuje dla Brokawa, nie ma w Gniezdzie ani jednej kobiety. Hauck
nie pozwala kobietom mieszkać w osadzie. Więc Marge boi się całej tej zgrai. Oni znów
boją się Haucka, który z kolei czuje respekt przed Brokawem. Ach, jakże ona nienawidzi
tej bandy zbójów! Póki Nisikoos żyła, było nawet wcale i dobrze. Ciotka uczyła ją
czytania i pisania. Umie pisać nie gorzej od ciotki Nisikoos, stwierdziła z dumą. Ale
teraz jest naprawdę zle. Wszyscy ci mężczyzni są tacy wstrętni!
 %7ładen nie jest taki miły jak pan!  zakończyła ze szczerością zadziwiającą,
patrząc na niego błyszczącymi oczyma.  Chciałabym] zawsze być z panem!
Dawid odwrócił się, spoglądając na wielkiego grizzly drzemiącego w
słońcu.
19. We dwoje
Jedli przypatrując się sobie wzajemnie poprzez płaski, gładki kamień, zupełnie
podobny do stołu. W zachowaniu dziewczyny nie było śladu nieufności lub fałszywej
pozy. Dawid odczuwał wielką radość widząc jej wspaniały apetyt; skoro posiliła się
nieco wędzonką, chlebem, kartoflami i kawą, wyraz jej oczu i całej twarzy uległ
zupełnej zmianie. Promieniała szczęściem. Spochmurniała na chwilę tylko, rzuciwszy
wzrokiem na zwierzęta.
 Tara od rana opychał się korzonkami  rzekła.  A co pies będzie
jadł?
 Zjadł już na śniadanie świstaka  upewnił ją Dawid.  Tłustego jak masło.
Teraz zresztą nie ma z pewnością apetytu. Zbyt interesuje go niedzwiedz.
Umilkł i dopiero gdy dziewczyna, skończywszy posiłek, westchnęła zadowolona,
spytał:
 Co miałaś na myśli, mówiąc, że nauczyłaś Tarę zabijać? Skąd ci to
przyszło do głowy?
 Zaczęłam nazajutrz po tym, jak Brokaw schwytał mnie w ramiona i chciał
pocałować. Och, jakąż miał wstrętną twarz!  wzdrygnęła się nerwowo.  Umyłam
pózniej policzki, wyszorowałam je, ale wciąż czułam jego dotyk. Czuję go jeszcze teraz!
Oczy jej ściemniały, przybierając barwę chmur gradowych.
 Musiałam nauczyć Tarę, żeby wiedział, co ma robić w konkretnym
przypadku, ukradłam więc trochę odzieży Brokawa i wyniosłam na małą łączkę.
Wypchałam ubranie trawą i zrobiłam taką... jakże to się mówi po angielsku? Indianie
nazywają to issena-koossewin.
 Kukłę  podpowiedział Dawid. Skinęła głową.
 Właśnie, kukłę. Potem odeszłam trochę w bok, zaczęłam się z tą kukłą
przewracać w trawie i wrzeszczeć. Za trzecim razem, kiedy Tara zobaczył mnie na ziemi
krzyczącą i walczącą, uderzył kukłę łapą i rozdarł ją na dwoje. Teraz...
Oczy jej lśniły dzikim podnieceniem.
 Teraz rozdarłby ją na ćwierci!  wołała bez tchu.  Tamto ubranie
zeszyłam jako tako, zajęło mi to cały dzień, ale pózniej musiałam jednak wykraść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl