[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wstawaj! poleciÅ‚ groxnym szeptem. CoS ty za jeden? Kto ciê
tu przysłał?!
Muzyk podniósł na niego oczy.
Nikt mnie nie przysyłał, najjaSniejszy panie! Nazywam Bernardo
z St. Eilion; to taka wioska na poÅ‚udniowym wybrze¿u. Jestem wêdrow-
nym muzykiem. Swoimi opowieSciami i balladami utrzymywałem wSród
ludu ¿yw¹ pamiêæ o tobie, najjaSniejszy panie. SkÅ‚oniÅ‚ gÅ‚owê. Mój
ojciec walczyÅ‚ pod królem Alfonsem podczas sÅ‚awnej bitwy w dniu Swiê-
tej Teresy. Jestem pewien, ¿e doczekamy znów równie wielkich trium-
fów, albo nawet wiêkszych, kiedy wróciÅ‚eS do nas wreszcie, najjaSniej-
szy panie! ZdeptaÅ‚eS genueñskiego wroga!
Lazar byÅ‚ jak odrêtwiaÅ‚y. Pod otêpieniem czaiÅ‚ siê jednak strach.
Sk¹d, u diabÅ‚a, dowiedzieli siê, kim on jest?!
Czy to jakiS ¿art?
Sytuacja wydawaÅ‚a siê zabawna. Ale ta zabawka mogÅ‚a mu nagle
wybuchn¹æ prosto w twarz! Jego ludzie nie mieli pojêcia, nigdy by nie
uwierzyli, ¿e ich kapitan jest ksiêciem krwi. A uparte kmiotki z Ascen-
cion nie chciaÅ‚y przyj¹æ do wiadomoSci oczywistego faktu, ¿e teraz jest
piratem. Nie zostaÅ‚o w nim ju¿ nic z dawnego ksiêcia!
Majtkowie nadal ryczeli ze Smiechu i przedrzexniali nieszczêsnego
muzyka, który zerkał na nich z oburzeniem.
Wybacz mi SmiaÅ‚oSæ, najjaSniejszy panie: te Å‚otry nie okazuj¹ ci
nale¿nej czci! Ja sÅ‚u¿yÅ‚bym ci z wiêkszym respektem&
SÅ‚uchaj no, Bernardo& zacz¹Å‚ Lazar. OparÅ‚ Å‚okieæ o kolano i dra-
paÅ‚ siê w brodê, nie wiedz¹c, co mu powiedzieæ.
Słucham, mój królu i panie!
Obawiam siê, ¿e to jakaS pomyÅ‚ka. Nie wiem, za kogo mnie uwa-
¿asz, ale z pewnoSci¹ nie jestem t¹ osob¹. Potrz¹sn¹Å‚ gÅ‚ow¹. BolaÅ‚o go
ka¿de nielitoSciwe, obojêtne sÅ‚owo, które wypowiadaÅ‚. Zrozum: jeste-
Smy piratami, napadliSmy na to miasto, ¿eby je zrabowaæ. Niebawem
odpłyniemy.
77
Jego ziomek spojrzaÅ‚ nañ z niedowierzaniem.
Mój królu&
Lazar potrz¹sn¹Å‚ gÅ‚ow¹.
Wystarczy panie kapitanie . Bardzo mi przykro. Widzê, ¿eS bar-
dzo siê rozczarowaÅ‚.
Szok, przera¿enie i straszliwy zawód odbiÅ‚y siê na pyzatej twarzy
barda, czyni¹c j¹ jeszcze brzydsz¹. Na ten widok Lazarowi ScisnêÅ‚o siê
serce. Bernardo nie daÅ‚ jednak za wygran¹. Potrz¹sn¹Å‚ okr¹gÅ‚¹ gÅ‚ow¹.
Nie, najjaSniejszy panie, nie!
Obawiam siê, ¿e wielkie nadzieje zm¹ciÅ‚y ci umysÅ‚, przyjacielu po-
wiedziaÅ‚ Å‚agodnie Fiore. Widzisz chyba, ¿e nie wygl¹dam wcale na króla!
JesteS synem Alfonsa! Jego wiern¹ podobizn¹! Legenda nie kÅ‚a-
mie!
Legenda! Lazar rozeSmiaÅ‚ siê z pozorn¹ beztrosk¹, choæ te sÅ‚o-
wa ugodziÅ‚y go prosto w serce. Jedyne legendy, jakie kr¹¿¹ na mój
temat, to bajdy, którymi nianie z Indii Zachodnich strasz¹ niegrzeczne
dzieci. Potrz¹sn¹Å‚ znów gÅ‚ow¹. Ach, wy wyspiarze! Zawsze byliScie
Å‚atwowierni!
NajjaSniejszy panie, czemu ukrywasz, kim naprawdê jesteS? Nie
pojmujê tego. Ale co wiem, to wiem! JesteS synem Alfonsa, prawowi-
tym nastêpc¹ tronu, naszym królem!
Piraci ryczeli z uciechy. Lazar uSmiechn¹Å‚ siê z przymusem.
A jak¿e! potwierdziÅ‚. Jestem królem. Mo¿e nie, chÅ‚opcy?
Królem mórz! czkn¹Å‚ pierwszy.
Królem opryszków! uSmiechn¹Å‚ siê szeroko inny.
Nie, nie! Szatanem, wÅ‚adc¹ piekieÅ‚!
A z nas wierni poddani, co, Williamie? zar¿aÅ‚ znów pierwszy.
Lazar z zimnym uSmieszkiem obserwowaÅ‚ Bernarda, nie zwa¿aj¹c
na wygłupy majtków.
Widzisz? powiedziaÅ‚ spokojnie. Tak siê sprawy maj¹. Ski-
n¹Å‚ na swoich ludzi. Zabierzcie go st¹d! OddaliÅ‚ siê, zanim piraci
podnieSli le¿¹cego na ziemi Bernarda.
Ot, gÅ‚upie nieporozumienie! mówiÅ‚ sobie w duchu. Mieszkañcy
Ascencion jakoS to prze¿yj¹. Potrafi¹ wszystko znieSæ!
Biedne szczury!
Przybyłem tu tylko dla zemsty zapewnił dusze pomordowanych
Fiorich. Oni jednak tym razem milczeli.
Przeci¹Å‚ na skos plac miejski, zmierzaj¹c do wschodniej wie¿y przy
rozwartej na oScie¿ bramie. Nim zd¹¿yÅ‚ jednak dotrzeæ do celu, nagle
wrósÅ‚ w ziemiê.
78
Drzwi, które tak starannie zabezpieczył, stały otworem.
Zanim jeszcze wbiegÅ‚ do Srodka i popêdziÅ‚ na poddasze, wiedziaÅ‚,
¿e nie znajdzie tu Allegry. Po chwili opuSciÅ‚ wie¿ê i pomaszerowaÅ‚ na
sam Srodek placu. Wskoczył na kamienne obramowanie fontanny. Wy-
strzeliÅ‚ w powietrze, by zwróciæ uwagê swoich ludzi. CaÅ‚y ruch na placu
nagle zamarł.
Z twarz¹ ociekaj¹c¹ potem Lazar rykn¹Å‚:
Niech was piekło pochłonie! Gdzie ona jest?! Który z was, podłe
wszarze, oSmieliÅ‚ siê porwaæ moj¹ kobietê?!
llegra znalazÅ‚a sobie miejsce na dolnej półce miêdzy dwoma worka-
mi zbo¿a. Górna półka osÅ‚aniaÅ‚a j¹ jak daszek. W tej dziurce tu¿ przy
Scianie dziewczyna skuliÅ‚a siê i z utêsknieniem czekaÅ‚a na Smieræ. Przy-
taszczywszy sw¹ zdobycz na statek, Goliat okazaÅ‚ siê tak troskliwy, ¿e
zostawiÅ‚ jej latarniê i zapewniÅ‚, ¿e gdzie jak gdzie, ale w tym skÅ‚adziku
nie ma szczurów! Potem zamkn¹Å‚ drzwi na klucz i powróciÅ‚ do miasta.
Dziewczynê miaÅ‚ ju¿ w garSci, a inne skarby czekaÅ‚y jeszcze, by je za-
garn¹æ.
PowiedziaÅ‚ Allegrze, ¿e zostanie jej mê¿usiem. OrientowaÅ‚a siê jed-
nak, ¿e wcale nie miaÅ‚ na mySli Slubu. ByÅ‚ najobrzydliwsz¹, najbardziej
ordynarn¹ kreatur¹, jak¹ kiedykolwiek spotkaÅ‚a. MiaÅ‚a gor¹c¹ nadziejê,
¿e nie do¿yje jego powrotu. WolaÅ‚a nie wspominaæ tych ogromnych,
miêsistych Å‚ap, które j¹ obmacywaÅ‚y, a mySl o tym, co zamierzaÅ‚ jeszcze
z ni¹ zrobiæ, napeÅ‚niaÅ‚a j¹ niesamowitym przera¿eniem. ByÅ‚a o krok od
szaleñstwa.
Nagle usłyszała szybkie kroki: ktoS schodził pod pokład. Znów ogar-
nêÅ‚a j¹ panika. ZaszyÅ‚a siê jeszcze gÅ‚êbiej w sw¹ dziurê, przylgnêÅ‚a do
Sciany. ZdobyÅ‚a siê nawet na zgaszenie latarni. Lepsze ju¿ szczury ni¿
Goliat!
W uszach dzwoniło jej nadal po wielogodzinnej kanonadzie. Usły-
szaÅ‚a jednak niewyraxnie, jakby z oddali, gniewny gÅ‚os woÅ‚aj¹cy j¹ po
imieniu. Nie przypominaÅ‚a sobie, by wyjawiÅ‚a Goliatowi jak siê nazy-
wa, ale nie miaÅ‚o to ju¿ wiêkszego znaczenia. SÅ‚yszaÅ‚a coraz wyraxniej
trzask otwieranych drzwi: ktoS po kolei sprawdzał wszystkie pomiesz-
czenia w korytarzu.
79
Nagle drzwi skÅ‚adziku otwarÅ‚y siê na oScie¿. Oddech dziewczyny
staÅ‚ siê jeszcze szybszy.
Allegro!
USwiadomiÅ‚a sobie, ¿e r¹bek jej sukni zwisa z półki. Poci¹gnêÅ‚a go
gwaÅ‚townie ku sobie. Jej oczy byÅ‚y peÅ‚ne strachu; usta zatkaÅ‚a rêk¹, by
nie krzyczeæ. Po chwili ciszy w niewielkim skÅ‚adziku rozlegÅ‚y siê po-
wolne kroki: jeden& drugi& trzeci& Allegra nie zdoÅ‚aÅ‚a powstrzymaæ
cieniutkiego pisku, który wyrwaÅ‚ siê jej z gardÅ‚a.
Mê¿czyzna, który przyszedÅ‚ po ni¹, pochyliÅ‚ siê ostro¿nie. UjrzaÅ‚a
jego oczy, czarne jak morze, pełne wSciekłoSci, a zarazem niezmiernie
Å‚agodne, gdy spogl¹daÅ‚ na ni¹. Ona równie¿ patrzyÅ‚a na niego, boj¹c siê
poruszyæ.
Moje ty biedactwo! powiedziaÅ‚ ze smutkiem Lazar i wyci¹gn¹Å‚
ku niej rêkê. Wyjdx, chérie, ju¿ wszystko w porz¹dku. No, wyÅ‚ax z tej
dziury przekonywaÅ‚ j¹.
Gdy usÅ‚yszaÅ‚a ten Å‚agodny, ¿yczliwy gÅ‚os, resztki jej opanowania
znikÅ‚y, siÅ‚y opuSciÅ‚y j¹. ZaczêÅ‚a szlochaæ bez opamiêtania.
Lazar siêgn¹Å‚ do dziury, w której siê ukryÅ‚a Allegra, i wyci¹gn¹Å‚ j¹
stamt¹d. PÅ‚akaÅ‚a bez ustanku w jego objêciach; przywarÅ‚a do silnego
ramienia, jak do samotnej skaÅ‚y na rozszalaÅ‚ym morzu. Lazar obj¹Å‚ wiel-
k¹ dÅ‚oni¹ jej gÅ‚owê od tyÅ‚u i tuliÅ‚ dziewczynê. Nie przestaj¹c pÅ‚akaæ,
wdychała zapach jego ciała: mieszanina rumu, potu, dymu, prochu, krwi,
morskiej wody& Jak¿e pragnêÅ‚a znalexæ siê znowu na klasztornej pen-
sji! O dziewi¹tej kÅ‚adÅ‚y siê do łó¿ek, matka Beatrice gasiÅ‚a Swiece& Nie
chciaÅ‚a mieæ nic wspólnego z tym czÅ‚owiekiem, ale byÅ‚o ju¿ za póxno:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]