[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczy innej osoby. Ale Nadolny potrzebował prawa, które by rządziło jego dziełem, więc
skodyfikował ją i uczynił z niej matematykę osądu ludzkości.
- Zawsze miałam nadzieję, że kiedyś tam pojadę, by studiować w wielkich bibliotekach,
może nawet uczęszczać na uniwersytet.
- %7łarty się ciebie trzymają, Arlo. %7ładna kobieta w mieście nawet nie marzy o studiach
uniwersyteckich. Nie mają też wstępu do bibliotek.
- A to dlaczego? - zapytała.
- Doskonale wiedzą, że stoją w hierarchii niżej od wszystkich mężczyzn, tak jak niektórzy
mężczyzni stoją niżej od innych. Nie tylko one to wiedzą. Tak stanowi prawo - tłumaczyłem jej
najłagodniej jak potrafiłem.
- Niemożliwe, żeby pan w to wierzył - powiedziała.
- Oczywiście, że wierzę - rzekłem. - Przecież znasz literaturę. Kobiece mózgi są mniejsze od
męskich. To zostało stwierdzone naukowo.
Arla odwróciła się ode mnie z wyrazem odrazy na twarzy.
- Arlo - zaklinałem ją - nie mogę zmienić praw natury. - Czułem bijący od niej chłód.
Odsunęła się ode mnie, a ja starałem się wymyślić coś, co ją uspokoi. - Kobiety mają pewne
atrybuty, pewne, nazwijmy to, biologiczne możliwości. Jest dla nich miejsce w kulturze, ale&
Spojrzała na mnie i miałem wrażenie, że rozchmurzyła się nieco.
- Chyba wiem, co pan ma na myśli - rzekła z uśmiechem.
- Wiesz? - zapytałem. Kręciło mi się w głowie i czułem, że ogarnia mnie lekkość. Piękno i
wino myślały teraz za mnie. Otoczyłem dziewczynę ramieniem, przygotowując się do pocałunku.
Próbowałem sobie przypomnieć, gdzie zostawiłem skórzaną rękawicę, której zawsze używałem
w tych kluczowych momentach.
I wtedy to się stało - równie nieoczekiwane i druzgocące jak utrata fizjonomiki. Arla
spoliczkowała mnie i wyrwała się z moich objęć.
- Jest dla nich miejsce w kulturze - powiedziała, przedrzezniając mnie. - Pamiętaj tylko, że to
ja przeprowadzam śledztwo. Może jestem kobietą, ale mam dość rozumu, by wiedzieć, że z
jakiegoś powodu zatraciłeś swoje umiejętności.
- Arlo - odezwałem się. Zamierzałem ją skarcić, lecz zamiast tego mój głos zabrzmiał jak
krzyk dziecka.
- Nie bój się - powiedziała. - Nikomu nie powiem. Dokończę za ciebie śledztwo, bo chcę,
byś wiedział, że to ja rozwiązałam tę zagadkę, nawet jeśli nie dowie się o tym nikt inny.
Nie mogłem uwierzyć w to, co mi przyszło do głowy. Ni mniej, ni więcej, tylko
postanowiłem ją przeprosić. Na zadek Harrowa, mój świat rozsypywał się w drzazgi na
wszystkich frontach.
- Przepraszam - powiedziałem, a słowo to zaciążyło mi na języku niczym funt krematu.
- Przepraszasz - zaszydziła. - Widzimy się jutro o dziesiątej. I nie spóznij się tym razem.
Mam nadzieję, że rankiem będziesz się zachowywał bardziej profesjonalnie. - Po tych słowach
chwyciła swój płaszcz, przemierzyła pokój i wyszła.
Byłem całkowicie przytłoczony zarówno odkryciem, że Arla jest w posiadaniu mego
wstydliwego sekretu, jak i jej opinią o mnie. To było prawdziwe upokorzenie - i co gorsza,
prawdziwa samotność. Czując przemożną potrzebę oddalenia się od siebie samego, udałem się do
sypialni, włożyłem płaszcz i wyszedłem za nią.
Gdy znalazłem się na zewnątrz, ciemność przeraziła mnie bardziej niż zwykle, a w twarz
uderzył ostry wiatr. W oddali, na pustej ulicy, dostrzegłem sylwetkę dziewczyny. Mój plan - jeśli
można to nazwać planem - nie zakładał zatrzymywania jej. Wiedziałem, że to byłby błąd.
Postanowiłem jedynie ją śledzić, bo nie mogłem znieść myśli o tym, że mnie opuściła. Trzymając
się w cieniu budynków, ruszyłem biegiem - jak w czasach dzieciństwa i nigdy potem.
W pewnej chwili Arla zatrzymała się i rozejrzała. Stałem bez ruchu, mając nadzieję, że mnie
nie zauważy. Potem dziewczyna weszła w alejkę pomiędzy bankiem a teatrem. Dotarłem do
wlotu alejki i odczekałem, aż Arla znajdzie się na jej końcu. Gdy znikła mi z oczu, ruszyłem.
Przemieszczając się tym sposobem, przemierzyłem sosnowy zagajnik i niewielką łąkę, biegnąc
na palcach, by zminimalizować skrzypienie ubitego śniegu pod stopami.
Po drugiej stronie łąki stała zrujnowana jednopiętrowa chatka, zbudowana z tego samego
łupanego drewna, z którego budowano wszystko w Anamasobii. Z jednego z frontowych okien
dobiegało ciepłe światło. Arla weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Podszedłem ostrożnie
do chatki i choć trudno w to uwierzyć, opadłem na czworaki i podczołgałem się do okna.
Zajrzałem do salonu, w którym stały toporne krzesła wykonane z gałęzi, a na nich, zwrócona
twarzami do siebie, siedziała para staruszków, mężczyzna i kobieta. W świetle kominka
dostrzegłem na skórze mężczyzny niebieski połysk, świadczący o tym, że wkrótce zasili on
szeregi upiornej armii zahartowanych bohaterów. Poza tym ich twarze były tak nijakie, że
nabrałem pewności, iż Arla nie kłamała na temat możliwości umysłowych swoich rodziców.
Skrzywiłem się i przeczołgałem za róg.
Odetchnąłem z ulgą na widok drugiego okna. Podczołgawszy się do niego, sięgnąłem do
kieszeni i wyjąłem pistolet. Postanowiłem się zastrzelić, jeśli dziewczyna odkryje moją obecność.
Nie zniósłbym takiego upokorzenia. Słyszałem, jak ktoś kręci się w środku, a potem do moich
uszu dotarł zupełnie niesamowity odgłos płaczu. Być może jest jej przykro, że tak zle mnie
potraktowała - pomyślałem. To dodało mi odwagi, by zajrzeć.
Ku swemu niebotycznemu zdumieniu odkryłem, że to nie Arla płacze. Tym, co ujrzałem,
było ni mniej, ni więcej, tylko niemowlę. W oszołomieniu patrzyłem, jak dziewczyna podnosi
jedną ręką wrzeszczącego bachora, a drugą opuszcza suknię, odsłaniając piersi. Nie zdołałem
powstrzymać głośnego westchnienia. Mimo swego niebezpiecznego położenia poczułem, jak
moja męskość delikatnie napiera na spodnie.
W tym momencie usłyszałem za plecami jakiś syk i odwróciłem się gwałtownie. Adrenalina
uderzyła mi do głowy. Początkowo nic nie widziałem, ale potem syk zabrzmiał znowu i
zorientowałem się, że dobiega z góry. Wśród niższych gałęzi wielkiego drzewa, stojącego o
jakieś dwadzieścia jardów ode mnie, dostrzegłem wpatrzone we mnie żółte ślepia. Nie miałem
czasu się zastanowić, do kogo należą, bo ledwie je zauważyłem, a już zatrzepotały ogromne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]