[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale z drugiej strony - Olek zamyślił się na moment - co my z tym wszystkim zrobimy, to już nasza
sprawa. Wybór należy do nas. Tak uważam.
- To znaczy, nie wierzysz w przeznaczenie jako fatum? - drążyłam dalej ten temat. - Czyli, że
jeśli człowiek w jakiś sposób wymknie się przeznaczeniu to i tak będzie musiał wypełnić swój los,
choćby nawet... umarł?
- Nie wierzę - roześmiał się Olek - nawet, jeśli oczekujesz ode mnie innej odpowiedzi. Oczeku-
jesz?
- Nie. Chcę tylko wiedzieć, co ty o tym myślisz. Ludzie różnie podchodzą do tych rzeczy. - A
powiedz mi jeszcze... - chciałam zapytać, czy to prawda, że jego rodzina ma cygańskie pochodzenie,
ale w tym samym momencie zrezygnowałam i umilkłam. Tę informację postanowiłam wyciągnąć od
ciotki.
- Tak?
- Wracamy? - tylko tyle przyszło mi do głowy.
- Dobrze - Olek mocno uścisnął moją rękę - jak tylko powiesz, o co na prawdę chciałaś zapytać.
- Czy nie znudziły cię jeszcze te moje dziwactwa? - wymanewrowałam szybko. - Nie wiem...
Ja... Zdaję sobie sprawę, że bywam dla ciebie uciążliwa chwilami, a może nawet więcej niż chwilami.
Wiem, że czasem sprawiam wrażenie pomylonej i miewam nawet wyrzuty sumienia, że angażuje cię w
to wszystko - mówiłam dalej całkiem zgodnie z prawdą.
- No coś ty, Magda! Wiesz przecież, że hecowny ze mnie facet i wszystko, co niezwykle zawsze
mnie pociągało. Powiedziałem ci kiedyś, że na mnie możesz liczyć i nie zamierzam więcej tego powta-
rzać. W porządku?
R
L
T
- Dobrze, że jesteś - przytuliłam się do niego. - Zaczekaj... zaczekaj na mnie cierpliwie!
- Zaczekam, Magda. Tego możesz być pewna.
Olek objął ramieniem. Trzymałam go za rękę i starałam się poczuć w niej coś znajomego, coś
bliskiego...
Wierzyłam, że kiedyś, przesiadywałam na tej samej ławce, z kimś... Z kim? Dotykałam w sku-
pieniu szczupłych ciepłych palców Olka, wierzchu jego dłoni, kostki na przegubie, paznokci. Kiedy on
najwyrazniej traktował moje gesty jak czułą pieszczotę, ja... badałam go jak świnkę morską! Zrobiło
mi się głupio.
- Chodzmy stąd - powiedziałam, nie chcąc dalej stwarzać fałszywej sytuacji.
- Pójdziemy jeszcze dokądś? Może pozwolisz się zaprosić na kolację, z kufelkiem piwa?
- Pewnie powinnam, zawsze w końcu chodzimy tam, gdzie ja sobie życzę - spojrzałam na niego
niepewnie - ale chciałabym pobyć trochę z ciotką. Wiesz, zafundowałam jej wczoraj dość trudne prze-
życia.
- A jutro?
- Jutro tak, z przyjemnością.
Kiedy wróciłam do domu, Matylda jak zwykle krzątała się po kuchni. Miałam wrażenie, że do-
tąd nie miała dla kogo gotować i od mojego przyjazdu wręcz wyżywa się kulinarnie. Już od podwórka
roznosił się smakowity zapach.
- Co tam ciocia za pychoty znowu szykuje? - spytałam, zaglądając jej przez ramię.
- A, dziś będzie kura pieczona z prawdziwkami.
- Kura?! - rzuciłam się w stronę rondla. - Chyba nie ta... moja!
- A pewnie, że nie ta. Tamtej się nie zabije, toż ona mi ciebie do domu przywiozła - roześmiała
się ciotka.
- Ja jej w hołdzie za to krewniaczek nawet pożerać nie powinnam. Ale - stwierdziłam, nakłada-
jąc sobie spory kawał na talerz - sama sobie winna. Bo czemu tak apetycznie pachnie?
Matylda zasiadła obok mnie przy stole nad znacznie skromniejszą porcyjką.
- Ciociu, a to prawda, że Olek od Cyganów pochodzi? - zapytałam z mety w obawie, że potem
mogę się rozmyślić. - Kiedyś tak po wsi się mówiło.
- Ano, mówiło się - ciotka spojrzała na mnie jakoś tak dziwnie - tobie to nagle przeszkadzać za-
częło?
- Ależ nie, skąd - jak najszybciej starałam się wyprowadzić ją z błędu - no co też ciocia! Tak
tylko, z ciekawości pytam.
- Ja tam nie wiem. Ludzie różne rzeczy opowiadają, a co jest prawdą, a co nie, to kto tam tego
dojdzie! Czemu Olka samego nie spytasz?
- A temu, żeby on tak samo jak ciocia nie pomyślał. Myślałam, że wiesz.
R
L
T
- Nie wiem. A nawet jakby on był z Cyganów, to i co z tego. Mówisz, że tobie nie szkodzi.
- Nie, no nie szkodzi mi, tyko... cioci kiedyś szkodziło.
- Już ci mówiłam Magduś, że ja teraz inne myślenie mam. Mnie ono już na nic, ale może tobie
albo i komu drugiemu się przyda. Mnie tam za jedno, czy on Cygan, czy Japoniec. Jak się tobie podo-
ba, to na niczyje gadanie nie patrz. Nie mówię, że ty bez rozwagi postępować powinnaś, ino abyś serca
swojego słuchać się odpowiednio umiała.
Teraz mnie ciotka zaskoczyła. Dopiero co rozmawiałam z Olkiem na ten temat.
- Co to znaczy, ciociu? - spytałam zaintrygowana.
- To znaczy, że serce czasem zwodzi człowieka i wtedy trzeba dobrze patrzyć na rożne znaki od
losu. Wtedy się dowiesz, czy sercu i przeznaczeniu po drodze ze sobą, czy nie. Ale zresztą można i
odwrotnie: tymi znakami się kierować, a serca pytać się, czy dobrze czynisz. Rozumiesz?
- Rozumiem - powiedziałam w zadumie. - A jeżeli jedno z drugim nie gra?
- To trzeba szukać dalej - stwierdziła ciotka, zabierając mi pusty talerz sprzed nosa.
Ta moja Matylda, to mądra kobieta - pomyślałam. - Dlaczego ja do tej pory tego nie wiedzia-
łam? Chociaż... ją też jestem mądra, a mój mąż nie spostrzegł tego przez dziesięć lat mieszkania pod
wspólnym dachem! Nigdy nie słuchał tego, co miałam do powiedzenia, podobnie chyba, jak nikt nigdy
nie słuchał ciotki...
* * *
Dzisiaj, wyjątkowo kładłam się do łóżka ochoczo i bez obawy przed nieproszonymi snami.
Przeciwnie - postanowiłam rozmyślnie je sprowokować. W tym celu zamierzałam przeanalizować do-
kładnie wszystko, co do tej pory roiło mi się w moich koszmarach, w odniesieniu do zdobytych ostat-
nio informacji.
- No to - mamrotałam do siebie, wygładzając poduszkę - zacznijmy od Rossi. Całkiem możliwe,
że dziewczynka z moich snów była jej córką. Rossi zmarła, jak mała... - obliczałam w myślach - miała
zaledwie kilka lat. Nie potrafiłam dokładnie ustalić ile, ale odejście" matki tłumaczyłoby jej wieczny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]