[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jakąś dziko wzbierającą, potęgującą się furią wykrzyczeć w te ich bezradne twarze
własną bezradną gorycz i agresywną rozpacz - postawić MOJ kropkę nad i:
- To wy jesteście winni, to wy jesteście odpowiedzialni! Próbujecie mydlić mi
oczy, chowacie głowy w piasek, jak byście się czegoś bali. Zpijcie spokojnie, cóż
mogę zrobić w obcym kraju, przy waszym solidarnym kamuflażu ewidentnej dla mnie
lekarskiej pomyłki?.. Moje dziecko umarło i nic już tego nie cofnie... A wy śpijcie
spokojnie, z mojej strony nic wam przecież nie grozi. I niech tylko te wasze wysoce
etyczne sumienia dręczą was, jak mnie dręczy rozpacz. Niech was moralnie obciąży
śmierć niewinnego dziecka... To wy... to wy... wy! - wskazującym gestem zakreślam
ręką twarze, których już nawet nie widzę. Przesłoniła je ściana łez.
Andrzej patrzy na mnie, nie wiem, czy bardziej przerażony, czy zażenowany.
Nerwowo gniecie trzymaną w ręku receptę. Nie tłumaczy tego, co mówię, a raczej
krzyczę, na francuski. Nikt go zresztą o to nie poprosił.
* * * * *
144
Od kilku dni noszę się z zamiarem zatelefonowania do Warszawy do mamy. I to
jest dobrze powiedziane, że się noszę, bo jestem trochę jak ta kura, kręcąca się
godzinami po podwórku, aby znieść swoje cenne jajko.
Uzbierałam trochę monet, które przyjmuje miejski automat i decyzję właściwie
już podjęłam. Wiem też, że to najwyższy czas, że powinnam zadzwonić, gdyż od
naszej rozmowy na krótko przed moim pójściem do szpitala nie miałam jeszcze z
rodzicami żadnego kontaktu. To znaczy, oni przesłali mi list przez Adama, na który
nie odpisałam, nie mogłam.
I teraz też, co podejdę do jakiejś budki, to się cofam. Przyglądający się moim
zmaganiom Michałek pyta, co to za zabawa, którą wymyśliłam i stwierdza, że to jest
śmieszne, fajne - tego popołudnia "zakradaliśmy się" do tylu różnych budek.
A ja po prostu nie mam odwagi. Nie bardzo jeszcze mogę sobie zawierzyć i
boję się, czy rozmawiając z mamą, znajdę siłę, aby się opanować, nie rozmazać. A
już zupełnie nie wiem, skąd wziąć argumenty, jeśli byłoby trzeba ją uspokajać,
pocieszyć. Odwlekanie tego w nieskończoność nic jednak nie da. Jest pusta kabina.
Wchodzę.
Wyłuskuję z pamięci numer telefonu do mamy do pracy. Czy będę miała
szczęście, czy ją o tej porze zastanę? Mama pracuje na dwie zmiany.
Ułożyłam w kupkę monety, pięciofrankówkę przygotowałam jako pierwszą.
Wykręcam numer, kilka nieudanych prób i jest sygnał, serce we mnie zamiera,
wrzucony pieniądz zachrzęścił, wpadł - połączenie przerwało. Walę pięścią w
szklane szybki, szarpię widełkami. Moneta jednak przepadła, jest stracona.
Strofując się w duchu za nerwowy pośpiech i rozdygotane ręce, atakuję
automat ponownie już spokojniej. Szczebiotliwy głos nagranej na taśmie pewnie
jakiejś idiotki śpiewa, żeby mnie denerwować, że linia chwilowo zajęta i żeby podjąć
próbę połączenia za kilka minut. Sterczę więc cierpliwie, wykręcam numer raz za
razem. Teraz już nie odejdę, teraz już się zawzięłam.
145
I nagle jest - zakład pracy, centrala. I tu wszystko toczy się błyskawicznie, a
może tylko mam takie wrażenie, patrząc z przerażeniem, jak błyskawicznie topnieje
kupka przygotowanych monet. Zanim otrzymałam wewnętrzny - pierwszy był zajęty,
podałam dodatkowy, zanim dogadałam się z jakąś nierozgarniętą panią z kim
chciałabym rozmawiać, tego wynalezionego przez Bella potwora zmuszona byłam
nakarmić aż trzykrotnie.
I nic, mama nie podchodzi. Chyba by powiedzieli, gdyby nie było jej w pracy.
Chociaż nie, krzyczę: halo! Nagle czuję, że ona tam po drugiej stronie jest. Słyszę
nierówny, zduszony oddech, jakby ciche westchnienie, jak skarga... Bez końca
krzyczę to swoje rozpaczliwe, bezradne: haloo!!! I nagle jęk, jęk który zawodzi, woła -
to moja mama płacze. Słyszę wyraznie jej zanoszący się szloch.
Ostatnia z monet stuknęła złowrogo w przepastnej czeluści i jeszcze tylko
pozwoliła wykrzyczeć:
- Mamo, nie płacz, odezwij się, błagam! No, nie płacz, Babciu, proszę cię, nie
płacz!... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl