[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciężkiej pracy?
Chociaż Sally i Daisy nie przepuściły żadnemu miejscowemu chłopcu, doświadczenie
Becky ograniczało się do wysłuchiwania opowieści obydwu dziewcząt. Nie wszystkiemu
zresztą wierzyła.
Po namyśle stwierdziła, że nawet gdyby żadna z opowieści dziewcząt nie była
prawdziwa, to Alec da jej jakoś do zrozumienia, co należy robić. Z pewnością znał się na
rzeczy.
Jej towarzysz przyjrzał się etykiecie szampana i z uznaniem skinął głową, a potem
oznajmił:
- Mierzę w środek medalionu na suficie.
- Nie trafisz.
- Może się założymy?
- Założę się o... truskawkę, że nic z tego nie wyjdzie. - Ujęła jedną w palce.
- Wolałbym, żeby zakład stanął o całusa.
- Truskawka albo nic!
- Też mi zakład - odparł, celując. - Raz, dwa... i już! Korek wystrzelił w górę jak raca i
trafił prosto w medalion.
- Niech to licho! - jęknęła.
- Odchyl głowę i otwórz usta. %7łądanie przestraszyło ją i zarazem zaintrygowało.
Usłuchała. Alec dał jej skosztować odrobinę musującego trunku.
- No i co?
- Przyjemnie się pieni, ale jest zbyt kwaśny. - Zmarszczyła nos.
- Mówi się wytrawny , cherie. No, jeszcze trochę.
- Chcesz mnie upić?
- Ani mi to w głowie. Piję za twoje zdrowie. Za zuchwałą i piękną Becky. Jak ty się
właściwie nazywasz?
- Ward - odparła bez namysłu. Do licha! Wcale nie zamierzała zdradzać swojego
nazwiska. Im mniej będzie o niej wiedział, tym lepiej.
- Przypuszczam, że wezmiesz Londyn szturmem.
- Jesteś bardzo uprzejmy. Nie wiem, co bym dzisiaj zrobiła bez ciebie.
- Och, łatwo być miłym dla pięknej dziewczyny. Alec nie patrzył w jej stronę, zajęty
dolewaniem szampana, lecz Becky wiedziała o nim teraz dużo więcej. Mimo całego zepsucia
miał dobre serce.
- Twoja kolej. - Alec z powrotem przeobraził się w nonszalanckiego hulakę.
- Dobrze. No i twoja wygrana. - Uroczyście położyła mu na dłoni truskawkę, okrągłą i
szkarłatną jak bezcenny rubin.
Na moment przymknął oczy, a potem z przewrotnym uśmieszkiem wrzucił ją sobie
prosto w usta.
- Jedz, dziewczyno - zachęcił ją - przecież widzę, że umierasz z głodu. - Ujął jej
widelec, ukroił trochę mięsa i sera i podał jej.
Becky przyjęła poczęstunek.
Co prawda bawiło go, gdy ją karmił, lecz zaczął się trochę niecierpliwić. Im szybciej
jadła, tym większą miał ochotę znalezć się razem z nią w łóżku. Po damach z towarzystwa, z
ich fochami i afektacją, naturalność Becky oczarowała go. Patrzył, jak chciwie je, i miał
nadzieję, że pod innym względem też okaże taki apetyt. Skończyła posiłek i zagłębiła się w
fotelu, wzdychając z satysfakcją.
- Lepiej ci teraz? - spojrzał na nią rozbawiony.
- Och, wspaniale. Zawsze będę ci wdzięczna. Nie odpowiedział, tylko powiódł
wierzchem dłoni po jej twarzy.
- Wreszcie przestałaś być taka blada. Nie zaprotestowała, gdy ją dotykał. Przeciwnie,
przytuliła policzek do jego ręki. Nie chciał jej jednak ponaglać.
- Dlaczego uważasz, że jesteś w czepku urodzona?
- Ma to coś wspólnego z moim drugim imieniem. - Uśmiechnęła się lekko.
- Które brzmi...
- Zgadnij jak.
- Nie chcę.
- Pomogę ci, zaczyna się na A .
- Anne? Pokręciła głową.
- Alice? Arabella? Agnes? Agatha?
- Właściwie to nie jest imię.
- Ach... może Azalia?
- Nie, coś bardziej... geograficznego.
- Ameryka? Afryka?
- Ciepło, ciepło. To ten kontynent. Ale zgadywanie potrwa całą noc, jeśli ci nie
pomogę. Mój ojciec służył we flocie...
- Już mam! Oczywiście! Abukir! Pewnie urodziłaś się w roku bitwy?
- W gruncie rzeczy podczas niej. Naprawdę! Kiedy ojciec mierzył z działa we flotę
Bonapartego, matka właśnie wydawała mnie na świat w pokładowej izbie chorych.
- Co za szczęście, że wybrałaś sobie ten moment. Ale co twoja matka robiła na okręcie
wojennym? Przecież prawo morskie zakazuje obecności kobiet na pokładzie.
- Oficjalnie wcale nas tam nie było, podobnie jak i paru tuzinów innych kobiet. A
potem naprawdę musiałyśmy opuścić statek. Mama była bardzo piękna i zawróciła w głowie
jednemu z oficerów papy. Nie powiedziała mu o tych zapędach podkomendnego, bo nie
chciała zaszkodzić ani nam, ani karierze ojca. Z pewnością wyzwałby rywala na pojedynek!
Wynajęła więc mieszkanie w Portsmouth pod pretekstem, że nie można zaniedbywać mojej
edukacji, no i w ten sposób zostałyśmy szczurami lądowymi. Mama była dla mnie bardzo
dobra. Obydwoje zresztą byli dobrzy. A potem umarła.
- Co to? - Alec wyczuł pod palcami małą, różową muszelkę, która zwisała z jej szyi na
wstążeczce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]