[ Pobierz całość w formacie PDF ]
póki co muszę utrzymad twoją tożsamośd w sekrecie, żeby chronid twoich bliskich. Póki co nikomu nie
podawaj swojego prawdziwego imienia, ani nie mów o nikim, kogo znasz, bo terroryści mają sprzęt
hakujący, który umożliwia im podsłuchiwanie wszystkich rozmów telefonicznych prowadzonych na
terenie budynku.
- Chyba przesadzasz stwierdził Sanchez.
- Może, ale lepiej zrób, jak ci powiedziałem. Chciałbym, żebyś teraz siadł na tyłku. Sprawą
zajmie się policja. Myślę, że wszyscy bardzo się ucieszą, że zabiłeś jednego terrorystę.
- To naprawdę drobiazg zapewnił Sanchez. Cały czas pozbywam się tych złych.
Sanchez zobaczył, że Rex przewracał oczami. Wyraznie się nie zgadzał. Ale Nigel był pod
wrażeniem.
- Co wiesz o tych terrorystach? zapytał Nigel.
- Po ciuchach oceniam, że wyrwali się z hollywoodzkiego filmu z lat osiemdziesiątych, ale ich
akcent jest wyraznie włoski.
- Włoski? Na pewno?
- Sprawdziłem prawo jazdy jednego z nich. Według niego był z Meksyku, ale to na pewno były
lewe papiery.
- Dobra, słuchaj, każę glinom się tym zająd. Zostao, gdzie jesteś.
Na linii zatrzeszczał głos innego mężczyzny. Sanchez go rozpoznał. Był to terrorysta Merco
Banucci.
- Cóż, czyż to nie urocze? powiedział głosem ociekającym sarkazmem. Kim jesteś, mój
przeszkadzający we wszystkim przyjacielu? Zakładam, że to ty pomyślałeś, że śmiesznie będzie polad
głowę zmarłego uryną. Sikania na martwych ludzi jest naprawdę podłe!
- Ale okularki i wąsy były fajne, co? z dumą odpowiedział Sanchez.
- Ty cioto prychnął Marco. Założę się, że jesteś kolejnym nerdem, który za często oglądał
Zabójczą broo i myśli, ze nazywa się Martin Riggs, co?
- Znowu błąd. Zawsze byłem większym fanem Człowieka z blizną.
- Posłuchaj mnie warknął Marco, znudzony tą wymianą zdao. Jeśli oddasz mi Małego Tima,
dam ci żyd. Nie będzie żadnych reperkusji. Nie będę cię szukał. Nie będę cię śledził. To będzie koniec.
Ale jeśli nie, przeszukam cały budynek, znajdę cię i zabiję.
- Ach, cóż, powodzenia, panie Banucci powiedział Sanchez.
- Ach, więc znasz moje imię. Może zdradzisz mi swoje?
- Nie.
Rex wyrwał telefon z ręki Sancheza i zakooczył rozmowę. Barman zamierzał zaprotestowad, ale
Rex wskazał na monitory.
- Patrz powiedział.
Na monitorze Sanchez zobaczył dwóch goryli Marco wchodzących do windy.
Rex poderwał go z wygodnego skórzanego fotela.
31
Sanchez: Opowieśd wigilijna (org. Sanchez: A Christmas Carol), autor: Anonim, tłumacz: Dusia
- Sanchez, czas, żebyś się stąd zmył. Ci dwaj zaraz tu będą. Biegnij na następne piętro. Tam
znajdziesz Małego Tima. I pamiętaj, nie próbuj paktowad z tymi ludzmi. Kiedy dostaną Małego Tima,
zabiją wszystkich. Rozumiesz?
Rex wyciągnął karabin, który zabrał Klausowi.
- Wez to i idz na schody.
Sanchez wziął broo. Była znacznie cięższa, niż wyglądała w rękach Rexa. Sancheza zarzucił
pasek na ramię i pozwolił karabinowi zawisnąd u swojego boku. Czuł się świetnie. Jak B.A. Baracus z
Drużyny A, tylko biały, bez mokasynów. I bez tandetnych świecidełek.
- Ruszaj się! wrzasnął Rex nagląco.
Sanchez zawahał się.
- Co ty zrobisz?
- Zabawię się z terrorystami. Kiedy umrą, wyślę ich windą do Marco. Pózniej będziesz mógł to
przypisad sobie.
- Nie zapomnij dorysowad mu okularków.
- Jasne. Idz już powiedział Rex, wyciągając dwa pistoletu z rękawów drelichowej kurtki i
sprawdzając, czy były naładowane.
- Dzięki. Miło było cię znowu zobaczyd, Rex.
- I wzajemnie. Wynoś się!
Sanchez pobiegł do drzwi pożarowych. Usłyszał windę zatrzymującą się w korytarzu za nim,
kiedy wszedł na klatkę schodową. Zatrzymał się na chwilę, nasłuchując głosów. Usłyszał tylko Rexa
wykrzykującego jakieś niezrozumiałe słowa, a następnie otwierającego ogieo przeciw terrorystom. To
był dla Sancheza znak, by się stamtąd wynosid.
32
Sanchez: Opowieśd wigilijna (org. Sanchez: A Christmas Carol), autor: Anonim, tłumacz: Dusia
Dwanaście
Działanie kokainy, którą Wallace wciągnął w łazience Flake, zaczynało słabnąd. Jego
uzależnienie od białego proszku było tak silne, że z trudem wytrzymywał bez niego pół godziny. Stres
związany z pojawieniem się terrorystów jeszcze pogorszył jego stan, a ukojenie mogła przynieśd tylko
kreska koki. Był tylko jeden problem. Zostawił zapasy w łazience Flake.
- Już tego nie wytrzymam mruknął do siebie.
Flake siedziała obok niego na podłodze pośrodku grupy zakładników.
- Zamknij się wyszeptała przez zaciśnięte zęby.
- Nie żartuję. Nie mogę tu siedzied i czekad, żeby twój przyjaciel Sanchez nas zabił.
Flake złapała go za rękaw marynarki.
- Nie zrobisz nic głupiego, prawda? zapytała.
- Nie martw się powiedział Wallace, poprawiając kołnierz koszuli. Muszę tylko zdobyd
trochę koki, to wszystko.
Zakładników pilnowało tylko trzech zakładników. Marco Banucci i Bingo gdzieś zniknęli.
Wallace dostrzegł szansę na wyjście do łazienki i poczęstowaniu się koką. Uniósł rękę i zwrócił uwagę
jednego z pozostałych terrorystów, raczej chudego gościa z czarną trwałą i czerwoną opaską na
głowie, wyraznie próbujący wyglądad jak Rambo, ale przypominający raczej Johna McEnroe. Facet
podszedł, przygotowując broo na wypadek, gdyby Wallace próbował czegoś głupiego.
- Czego chcesz? zapytał
Wallace nie mógł powiedzied mu, że potrzebna mu była koka, ale musiał dostad się do łazienki
Flake.
- Muszę się wysrad wyszeptał w odpowiedzi.
- Masz pecha.
- Serio. Zjadłem cholernie ostre curry. Nie żartuję, jeśli się tu zesram, będziecie musieli
przenieśd nas na inne piętro.
Terrorysta przez chwilę się zastanawiał.
- Dobra powiedział. Chodz ze mną.
Wallace wstał i skierował się do biura Flake. Terrorysta z opaską szedł tuż za nim, czasami
szturchając do w plecy karabinem, by przypomnied o swojej obecności.
Kiedy dotarli do biura Flake, Wallace otworzył drzwi i wszedł do środka. Pomieszczenie nie było
[ Pobierz całość w formacie PDF ]