[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z czasem ochrzci³a odwag¹, mêstwem i heroizmem.
59
- Nie dziwujê siê ju¿ temu - rzek³ Xaoo - coS mi powieda³ przedtem o waszych jurystach, i¿
najlepiej siê ich wymowa w bronieniu z³ych spraw wydaje. Zosta³eS mo¿e niechc¹cy dowo-
dem tej prawdy. Usprawiedliwiaj, jak chcesz, kunszt wojenny - bardziej was z tej miary ¿a³o-
waæ ni¿ chwaliæ nale¿y.
Z wieloSci ludzi mo¿na wnosiæ ró¿nice charakterów, z tej ró¿nicy sprzeczki; ale ¿eby do ta-
kowego stopnia przysz³y, i¿by st¹d strata ¿ycia nast¹piæ mog³a - sposób takowych konsekwen-
cji u nas nieznajomy jest. Musz¹ byæ u was ¿ywsze nierównie pasje, kiedy do tego punktu
przyjSæ mog¹ DoSæ sztuczn¹ i dowcipn¹ czyni³eS gradacj¹ nieszczêSliwych kruszcowych bro-
ni wynalazków. Dobrzy ludzie, mówisz, pisali i mówili przeciw takowej zdro¿noSci, prawo-
dawcy chcieli j¹ wykorzeniæ, ale ich zabiegi, ich starania by³y daremne. Musi to byæ u was
rzecz bardzo rzadka ci dobrzy ludzie, kiedy nie mogli dobraæ tylu podobnych sobie, którzy
by jak oni pismem, s³owem i przyk³adem mogli przezwyciê¿aæ pierwiastki z³ego na³ogu:
¯e prawodawcy zapobie¿eæ temu nie mogli, dziwujê siê niezmiernie. Na có¿, proszê, wysta-
wiacie ludowi na widok te pró¿ne pos¹gi, je¿eli ich moc, od was samych nadana, nie mo¿e
przeprzeæ waszego uporu? Na có¿ piszecie prawa, je¿eli ich nie s³uchacie? Mo¿e siê mylê,
ale zdaje mi siê przynajmniej, i¿ pisma tych waszych ludzi dobrych, ustawy prawodawców
nie musia³y byæ szczere i gruntowne, zra¿eni z³ym skutkiem w pierwszych zapêdach, z pierw-
szego rygoru i zamiast tego, ¿eby z gruntu z³y na³Ã³g wykorzeniæ, chcieli go mniej z³ym czy-
niæ, a przeto usprawiedliwiaæ w oczach ludu ich w³asne przestêpstwo. Mê¿noSæ prawego stat-
ku nie zra¿a siê nieskutecznoSci¹ pierwszych kroków. Niepodobna zaS, ¿eby trwa³e i niewzru-
szone sprzeciwienie siê nie mia³o kiedy¿kolwiek przeprzeæ choæby najmocniej wkorzenione-
go b³êdu.
Nie jestem i byæ nie mogê chwalc¹ takiego stanu, gdzie jeden albo kilku drugimi rz¹dz¹; ale
w zdarzaj¹cej siê takowej rz¹du okolicznoSci, przeSwiadczony u siebie jestem, i¿ ktokolwiek
towarzystwem rz¹dziæ chce, musi siê uzbroiæ w nieustraszone mêstwo. Niech tylko najmniej-
szy s³aboSæ rz¹dzony w rz¹dz¹cym postrze¿e, w dwójnasób sile swojej zaufa, zrzuci jarzmo
zbawiennej dla siebie, jak ty powiedasz, subordynacji, a mo¿e zbytecznie oSwiecony, prze-
rwie zas³onê opinii, nie wiem, czy nie po¿yteczniejszej temu, co ka¿e, ni¿ temu, co s³ucha.
Co siê tycze kunsztów, pojmujê ja to, i¿ wynalazek kruszców by³ nader po¿yteczny, aleScie
zbyt drogo tê korzySæ zap³acili. Zbytek potrzeby rodzi; te, które przyrodzenie nadaje i wyzna-
cza, mog¹ siê obejSæ bez z³ota, srebra, ¿elaza i miedzi. Prawda, i¿ narzêdzia z kruszcu spo-
rz¹dzone oszczêdzaj¹ w robotach i czas, i pracê, Z tym wszystkim, naszym przyk³adem
oSwiecony, widzisz, i¿ przemys³ z cierpliwoSci¹ mo¿e zast¹piæ takowe niedostatki. Praca,
przyznajê, musi byæ wiêksza, ale ta¿ sama praca tyle za sob¹ dobra prowadzi, i¿ jej oszczê-
dzaæ jest to krzywdê istotn¹ samemu sobie czyniæ. Nauczy³a nas natura, czego nam koniecz-
nie potrzeba; ta¿ sama da³a instynkt, jak tym potrzebom dogadzaæ mamy.
60
ROZDZIA£ DZIEWI¥TY
Maj¹c iSæ w doSæ dalek¹ podró¿ wzi¹³ mnie Xaoo z sob¹. Pierwszy raz natenczas zdarzy³o
mi siê widzieæ kraj ten, doSæ rozleg³y; i gdym siê pyta³, jaka jego obszernoSæ, odpowiedzia³,
i¿ id¹c prosto a¿ do drugiego brzegu od morza, jedenaScie dni drogi; szerokoSæ zaS kraju rów-
na by³a prawie d³ugoSci. Gdziemykolwiek szli, widaæ by³o wszêdzie dobrze uprawn¹ ziemiê;
osady by³y doSæ gêste, ka¿da zaS mia³a tyle lasu, ile jej potrzeba by³o; i jakem móg³ miarko-
waæ po równych wydzia³ach, znaæ, i¿ gdzie ich by³o nadto, tam zbywaj¹ce czêSci na pola by³y
obrócone, gdzie zaS ich brak³o, umySlnie zasiane by³y.
Ósmego dnia podró¿y po lewej stronie pokaza³ mi mój gospodarz pole doSæ obszerne, piêk-
nymi drzewy naoko³o obsadzone; w Srodku by³ dom niewielki, nieco jednak ozdobniejszy od
innych. GdySmy siê ku niemu zbli¿ali, wyszed³ z pobli¿szego domu powa¿ny starzec i po-
zdrowiwszy nas mile, zaprowadzi³ ku drzwiom. Tam gdy stan¹³ Xaoo, rzek³:
- Pozdrawiam ciê, s³odka pamiêci ojca naszego! Wszed³szy do izby znalexliSmy zupe³n¹ czy-
stoSæ i ochêdóstwo, a w poSrodku by³a szafa doSæ kunsztownie zrobiona. Otworzy³ j¹ ów sta-
rzec i gdym siê spodziewa³ obaezyæ co osobliwego, z podziwieniem wielkim nic wiêcej me
postrzeg³em, tylko staroSci¹ ju¿ prawie zbutwia³e matrumenta rolnicze. Brali je w rêce z usza-
nowaniem obydwa starcy, Xaoo zaS chc¹c uspokoiæ ciekawoSæ moj¹ rzek³:
- Pole, które tm dom otacza, rêkami naszego powszechnego ojca uprawwione i wydobyte by³o;
tych instrumentów, które wdziêcznoSæ nasza z uszanowaniem od wieków strze¿e, u¿ywa³ Ko-
otes. Ten, podobnym mo¿e jako i ty sposobem, z cudzej ziemi z ¿on¹ i z dwojgiem dzieci tu,
do pustej naówczas wyspy przybywszy, w³asnymi rêkami tego gruntu wydoby³. PoszczêSci³a
Najwy¿sza IstnoSæ pracy lego, przyszed³ do ostatniej staroSci i przed Smierci¹ widzia³ czwarte
pokolenie swoje. Tkwi¹ nam w Swie¿ej pamiêci jego przykazy. ¯eby zaS by³o cokolwiek takie-
go, co by nam ustawicznie przypomina³o jego obcowanie - instrumentu, których do rolnictwa
u¿ywa³, chowamy z pilnoSci¹ i ka¿dy je raz przynajmniej w ¿yciu ogl¹daæ pomnim.
Pole, które wydoby³, nale¿y do wszystkich w powszechnoSei; kolejno je uprawiaj¹ obywatele;
a zbo¿e na tyle czêSci, ile osad w wyspie, rozdzielone jest. Gdy cz¹stka do osady przyniesiona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]