[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobie pomyślałam. Ale chyba coś powiedziałam, bo poczułam, że pozostali patrzą na mnie
lodowato.
Wyraznie zatroskana Zocha wydęła piękne usteczka i dawała mi znaki, żebym się
wreszcie zamknęła. Po plecach latały mi coraz większe dreszcze, chociaż w pomieszczeniu
wcale nie było chłodno. Zerknęłam na Mehmeta Sebila. Pokazał mi to samo, co Zocha, tylko
trochę inaczej. Postarzał się i zbrzydł od naszego ostatniego spotkania. A może kiedyś też był
taki, tylko ja miałam zaćmę? W końcu osiągnął swój cel. Zamilkłam. Chyba wreszcie
poczułam mrożącą krew w żyłach atmosferę...
Szef wpatrzony w dal kontynuował rozmyślania. Spłynęło na mnie natchnienie i też się
zadumałam. Kto wie, do jakich gierek wykorzystywano dziewczyny, które podsyłałam
Sebilowi. Dzięki Bogu większość z nich nie miała o niczym pojęcia, w przeciwnym razie coś
by przecież do mnie dotarło. Przysięgłam sobie, że już nigdy więcej.
Rozmyślanie chyba dobiegło końca, bo facet wreszcie przemówił:
- Wobec tego zróbmy małe podsumowanie.
Zocha zerwała się na równe nogi, z czego wywnioskowałam, że kazał nam się wynosić.
Ochoczo zrobiłam to samo.
- 1 proszę się już w to nie mieszać. Wszędzie pana pełno. Tym razem się panu upiekło,
ale radzę nie kusić losu.
Dzisiaj po raz drugi kazano mi trzymać się od czegoś z daleka: najpierw grzecznie
Surejja, a teraz ten nieokrzesany typ jawnie mi groził. - Zofia panu wyjaśni.
Nauczona doświadczeniem nie próbowałam już ściskać mu ręki, Mehmeta też sobie
darowałam. Patrzyłam na Zochę, która prawie biegła do drzwi. Wścibski grubasek już miał je
otworzyć, kiedy gburowaty drab ryknął za naszymi plecami:
- A ten w samochodzie to kto?!
Obie zamarłyśmy. Musiał zauważyć Hasana.
- Po co go tu przywlekliście?
- Wracamy z pogrzebu, a chłopak jest zaufany - wydukała Zocha. - Mój krewny...
96
Cisza.
- %7łeby mi to było ostatni raz - zakończył drab lodowato.
Pocieszyłam się, że w przyszłości, kiedy przypomnę sobie tę chwilę, będę zrywać boki
ze śmiechu na wspomnienie korzącej się, grzeczniutkiej Zochy.
- Co to za prostak? - zapytałam za drzwiami.
- Ciiichooo - syknęła w odpowiedzi.
Aż do samochodu nie odezwałyśmy się ani słowem.
Rozdział 33
Gdy przekraczałam próg własnego mieszkania, miałam już serdecznie dosyć
wszystkiego. Postanowiłam natychmiast zapomnieć o rozmowie z Zochą, a następnie zmienić
tożsamość i uciec gdzieś, gdzie nie sięgają ośmiornicze macki, najlepiej do innego kraju.
Postanowiłam wyemigrować do Sri Lanki lub Panamy.
Pani Sati wciąż sprzątała.
- Witam szanownego pana - powiedziała na mój widok.
Szanowny pan stał w minispódnicy i kapeluszu jak patelnia. Zapytałam, czy ktoś
dzwonił.
- Telefon dzwonił, ale nie odbierałam. Odegrali się na sekretarce.
- Nie odegrali, tylko nagrali - poprawiłam odruchowo.
Byłam cała mokra, więc z ulgą uwolniłam się od pogrzebowej kreacji. Może długi i
chłodny prysznic wypłucze mi z głowy ostatnie doświadczenia? Najpierw jednak sekretarka!
Pierwszy nagrał się Hasan z propozycją wspólnej wyprawy na pogrzeb. Spóznił się,
więc pojechał z Zochą. Postanowiłam przemyśleć to pózniej, a przede wszystkich pogadać z
nim na osobności. Jak on mógł każdego dnia, patrząc mi prosto w oczy, wyczyniać coś
takiego? Za bardzo byt chętny do wszystkiego. Wiedziałam już, że nie miat ztych zamiarów,
tylko wplątał się w tę aferę z naiwności i ciekawości. Jeśli mówił prawdę, nie był nawet
gejem. To kim był, do cholery, skoro świecił wszędzie rowkiem w dupie? Aż mi się w środku
zagotowało.
Potem był Ali i dwie wiadomości, jedna po drugiej. Najpierw obwieścił, że dostał
wreszcie przesyłkę od kuriera (wiadomość zostawiona, zanim odpalił płytę), potem, że
dzwonili z Wish & Fire i ciepło patrzą na naszą ofertę. Jak zawsze gdy mówił o pieniądzach,
w jego głosie latały motylki i kwitły różyczki.
Kolejna wiadomość był głucha, za to następna wręcz przeciwnie. Niezrozumiałe
dzwięki i jakiś męski głos z telefonu komórkowego w potwornie gwarnym miejscu. Doszłam
do wniosku, że to któryś z moich wielbicieli. Głosu wprawdzie nie rozpoznałam, ale sądząc
po pojedynczych słowach, musiało nas łączyć dość sporo. Miałam nadzieję, że sprzątaczka
nie usłyszała wszystkiego.
Potem był Kenan z wyjaśnieniem, że to on zostawił poprzednią wiadomość, i z
przeprosinami za hałas. Zwintuch bardzo wyuzdanym językiem opowiedział ze szczegółami,
jak wielką ma na mnie chętkę. Jeśli sprzątaczka go słyszała, miała prawo się zarumienić.
Wszystko wieńczyła kolejna głucha wiadomość. Zważywszy na to, że wyszłam z domu
dwie godziny temu, pani Sati miała tutaj niezły ubaw.
- Idę pod prysznic. Niech pani pokroi arbuz, jest w kuchni. Potem proszę go wsadzić do
zamrażalnika, niech się porządnie schłodzi - poleciłam i poczłapałam do łazienki.
Kiedy wyszłam, arbuz był gotowy, a pani Sati - jak zawsze, kiedy byłam w domu - z
flegmatycznym na maszczeniem wycierała każdy przedmiot, chociaż zazwyczaj w ogóle nie
zauważała kurzu. Nie jestem pedantką, ale po wyjściu sprzątaczki mam prawo oczekiwać
czystości, a czasami nie mogę się pozbyć wrażenia, że wychodzi, uprasowawszy tylko jedną
albo dwie bluzki. Właściwie powinnam poprosić, żeby pozbierała porozrzucane w gabinecie
97
pisma komputerowe i płyty CD, żeby zabrała się za rozwiązanie gordyjskiego węzła z kabli
albo żeby wreszcie porządnie wytarła klawiaturę... Zaczęłam od gazet, a kiedy doszłam do
kabli, przerwała mi.
- Ojejku, ale ja się boję. Prąd to przecie... Jeszcze mnie kopnie, a tera lato! -
powiedziała, jakby kopnięcie w zimę było czymś normalnym.
- Nic się nie stanie. Powyciągamy wtyczki, pani rozpłacze, a potem ja wsadzę z
powrotem.
- A jak tak, to dobrze. Jak pan sobie życzy, mogę je ładnie zapleść.
Nie miałam ochoty, żeby kable od komputera wyglądały jak warkocz.
- Zrób najpierw to, a potem zobaczymy. Polazła do środka i krzyczy:
- No niech pan wyciąga, to porozplątuję!
Ciekawe, jak wcześniej używała odkurzacza, żelazka i robota kuchennego, pomyślałam,
ale bez słowa wyjęłam wtyczkę. Padła na kolana i wzięła się za rozplątywanie, a w myślach -
dałabym sobie rękę uciąć - klęła mnie w żywy ogień. Usłużnie odczepiłam klawiaturę od
komputera i poprosiłam, żeby wytarła ją bez przesadnego moczenia. Zanim skończyła,
przejrzałam stare gazety i poczytałam książkę. Wiedziałam, że kobieta nie popracuje zbyt
długo, bo miała zwyczaj wychodzić przed czwartą. Tym razem było podobnie. Kiedy drzwi
się za nią zamknęły, zerknęłam na ociekającą wodą klawiaturę. Znałam panią Sati już na tyle
dobrze, że zrozumiałam aluzję... Przeklinając w duchu, umieściłam klawiaturę na słońcu,
żeby wyschła. Jeśli nie będzie działać, kupię nową. A nowa znaczy czysta...
Kabli na szczęście nie zaplotła w warkocz, za to przewiązała je wygrzebaną skądś
czerwoną wstążką. Wyglądało to okropnie i śmiesznie, więc postanowiłam, że może tak
zostać przez jakiś czas. Chciałam odpocząć przed wyjściem do klubu, chociaż plany mogły
się zmienić, jeśli Kenan znów by zadzwonił.
Ledwo zdążyłam wyciągnąć się na łóżku, a już ktoś dobijał się do drzwi. Dziwne
sprzężenie między moim odpoczynkiem i nieoczekiwanymi odwiedzinami zaczynało mnie
już denerwować. Popędziłam jednak otworzyć z nadzieją, że to Kenan.
Co za rozczarowanie: w progu stał Husejn z podbitym okiem. Na ten widok odeszła mi
chęć opierdzielenia go za zniknięcie. Wpuściłam go do środka.
- A ty co? - zapytałam.
- Twoi kolesie mnie tak załatwili. - Patrzył na mnie jak kot wyrzucony na ulicę.
- Jacy moi? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl