[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spłowiałą, czarno - białą fotografię zasuszonej staruszki, swojej matki. Wielkie czarne oczy,
drobny nosek i wydatne kości policzkowe świadczyły o dawnej wielkiej urodzie. Musiała być
piękną kobietą. Linda wyjawiła Craigowi, co opowiedziała jej w dzieciństwie babcia.
Mężem prababci z fotografii był wojownik z plemienia Czejenów. Urodziła mu synka.
Jednak około roku 1880 w rezerwacie wybuchła epidemia cholery, która zabrała jej męża i
dziecko. Dwa lata pózniej pewien szwedzki kaznodzieja z pogranicza wziął młodą wdowę za
żonę, wbrew opinii białych członków swojej społeczności. Mieli trzy córki, z których
najmłodsza, babcia Lindy, przyszła na świat w 1890 roku.
Babcia doczekała się trójki potomstwa, chłopca i dwóch dziewczynek. Młodsza, Mary,
urodziła się w 1925 roku. Miała niecałe dwadzieścia lat, kiedy przybyła do Billings w
poszukiwaniu pracy. Zatrudniła się jako kasjerka w nowo powstałym Banku Farmerskim. W
sąsiednim okienku pracował prostolinijny i zaradny młody człowiek, Michael Pickett. Pobrali się
w 1945 roku.
Ojciec Lindy nie poszedł na wojnę ze względu na poważną krótkowzroczność. Oboje
doczekali się piątki potomstwa - czterech wysokich synów o blond włosach i Lindy, najmłodszej.
Przyszła na świat w 1959 roku, czyli miała teraz zaledwie osiemnaście lat.
- Nie wiadomo dlaczego, ale w odróżnieniu od rodziców i braci, mam czarne włosy i
ciemne oczy. To wszystko. Teraz twoja kolej.
Craig zignorował jej zaproszenie.
- Czy masz blizny na prawej nodze? - spytał nagle.
- Pytasz o znamiona? Skąd możesz o nich wiedzieć? - Linda nie posiadała się ze
zdumienia.
- Możesz mi pokazać?
- Chyba żartujesz. To bardzo osobista sprawa.
- Proszę!
Linda zawahała się przez moment, po czym podciągnęła bawełnianą spódnicę, odsłaniając
szczupłe, opalone na złoto udo. Wciąż tam były. Dwa pomarszczone dołeczki, dokładnie w
miejscu rany wlotowej i wylotowej, które wyrwała kula wystrzelona przez żołnierza na brzegu
rzeki Rosebud. Rozdrażniona Linda opuściła spódnicę.
- Coś jeszcze? - spytała ironicznie.
- Już tylko jedno. Czy wiesz, co w narzeczu Czejenów znaczy Emos est se haa'e?
- Nie mam zielonego pojęcia.
- To znaczy  Wiatr Który Szepcze Cicho . Szepczący Wiatr. Czy mogę cię tak nazywać?
- Nie wiem. Chyba tak. Skoro tak chcesz. Ale dlaczego?
- Ponieważ kiedyś nosiłaś to imię. Ponieważ śniłem o tobie po nocach. Ponieważ
czekałem na ciebie. Ponieważ cię kocham.
Pąsowy rumieniec ogarnął jej twarz. Poderwała się.
- To jakieś szaleństwo. Nic o mnie nie wiesz ani ja o tobie. A po za tym jestem zaręczona
i wkrótce wychodzę za mąż.
Wracając do swojej grupy, już się więcej do niego nie odezwała.
Mimo to znowu przyjechała do fortu. Walczyła sama ze sobą, wmawiała sobie tysiące
razy, że to głupota, obłęd, że pewnie oszalała. Ale wciąż widziała przed sobą te wpatrzone w nią
niebieskie oczy, więc postanowiła spotkać się raz jeszcze z zakochanym młodzieńcem, by
powiedzieć mu, że ich dalsza znajomość nie ma sensu. Przynajmniej tak sobie obiecała.
W przedostatnią niedzielę wakacji złapała autobus wycieczkowy odjeżdżający z centrum
miasta i wysiadła z niego na parkingu. Musiał się jej spodziewać, bo czekał na dziedzińcu obok
osiodłanej Rosebud.
Pomógł jej wspiąć się na konia, za sobą, i pojechali w głąb prerii. Rosebud doskonale
znała drogę do migoczącego w słońcu strumienia. Tam usiedli. Craig opowiedział jej, jak zginęli
jego rodzice oraz jak stary traper z gór przygarnął go i wychował. Wyjaśnił, że zamiast map i
książek w szkole poznawał ślady wszystkich zwierząt, które żyją w głuszy, a także wygląd
każdego gatunku drzewa w okolicy.
Linda opowiedziała mu o swoim życiu, zupełnie innym, zwykłym, uporządkowanym. I o
swoim narzeczonym, młodym człowieku z poważanej i niesłychanie bogatej rodziny, który może
dać jej wszystko, czego kobieta może oczekiwać od mężczyzny, jak twierdzi jej własna matka. W
związku z tym nie ma sensu, by dalej...
W tym momencie ją pocałował. Usiłowała go odepchnąć, ale kiedy ich wargi się spotkały,
ramiona same objęły jego szyję.
W jego oddechu nie czuć było woni alkoholu i cygar, jak w przypadku jej narzeczonego.
Nie obściskiwał jej lubieżnie. Pachniał wy prawioną skórą, dymem z ogniska, sosnami.
Nagle wysunęła się z jego ramion, skoczyła na równe nogi i zaczęła maszerować w stronę
fortu. Podążył za nią, ale nawet nie próbował jej dotknąć. Rosebud przestała pogryzać trawę i
potruchtała ich śladem.
- Zostań ze mną. Szepczący Wietrze. Jesteśmy dla siebie przeznaczeni. Tak zostało
powiedziane, dawno, dawno temu.
- Nie mogę. To jakiś obłęd. Jestem zaręczona.
- Powiedz mu, że będzie musiał poczekać.
- To niemożliwe.
Przez bramę wyjeżdżał właśnie wóz z plandeką, kierując się w stronę odległego parkingu.
Linda podbiegła do niego i wskoczyła do środka. Ben Craig dosiadł Rosebud i ruszył za wozem.
Na parkingu pasażerowie wysiedli z wozu i zajęli miejsca w oczekującym na nich
autokarze.
- Szepczący Wietrze! - zawołał Craig. - Przyjedziesz tu jeszcze?
Kilka kobiet spojrzało z oburzeniem na młodego jezdzca o dzikim wyglądzie, który
najwyrazniej naprzykrzał się tej miłej dziewczynie. Drzwi autokaru zamknęły się, a kierowca
włączył silnik. Pasażerowie wewnątrz usłyszeli donośne wołanie:
- Szepczący Wietrze, jedz ze mną w góry i zostań moją żoną!
Kierowca dodał gazu. Autokar zaczął podskakiwać na wyboistej drodze. Linda Pickett
wstała ze swojego fotela przy oknie i odsunęła szybę. Czarne włosy rozwiały się wokół jej głowy
i wiatr za niósł Benowi odpowiedz:
- Dobrze, Benie Craigu! Zostanę twoją żoną!
MICHAEL Pickett był prawdziwą opoką swojej społeczności, prezesem Banku
Farmerskiego w Billings. Zaczął w nim pracę jako skromny kasjer tuż przed Pearl Harbor, jednak
z czasem dorobił się stanowiska wicedyrektora. Swoją pracowitością, uczciwością i
skrupulatnością zasłużył na uznanie właściciela banku, starego, bezdzietnego kawalera.
Przechodząc na emeryturę, zaproponował on Michaelowi Pickettowi, by odkupił od niego bank.
Chciał, by ktoś kontynuował jego dzieło. Załatwili kredyt i dobili targu. Z czasem Pickettowi
udało się spłacić większość długu, ale w latach sześćdziesiątych pojawiły się problemy:
nadmierne zadłużenie, złe zabezpieczenia, niewyegzekwowane spłaty. Pickett był zmuszony
wprowadzić bank na giełdę i podnieść jego kapitał, wypuszczając na rynek akcje.
Teraz pan Pickett udawał się na spotkanie z ojcem narzeczonego swojej córki. Został
zawezwany do jego posiadłości, imponującego rancza na brzegu rzeki Yellowstone, na
południowy zachód od Billings. Co prawda spotkali się już raz, na zaręczynach dzieci, ale miały
one miejsce w sali restauracyjnej Klubu Hodowców Bydła.
Bankiera wprowadzono do ogromnego gabinetu o lśniącej, drewnianej podłodze i
przepięknej boazerii, udekorowanego trofeami myśliwskimi, dyplomami w ramkach i głowami
byków. Mężczyzna siedzący za wielkim biurkiem nie podniósł się na powitanie. Gestem dłoni
wskazał przybyszowi stojące po drugiej stronie biurka krzesło. Kiedy ten już usiadł, ranczer i
potentat w jednej osobie nie spiesznie odwinął ogromne cygaro, przypalił je, a dopiero potem
podsunął bankierowi pod nos kartkę papieru. Pickett przeczytał jej treść. Był to list napisany
przez jego córkę.
- Jest mi bardzo przykro - rzekł. - Powiedziała mi o tym. Wiem, że napisała ten list, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl