[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w obronie własnej godności. Mimo to łudziła się jeszcze, że Blum, ten Ludwik Blum, jakim
go znała dotąd, wytworny i posiadający wszelkie zewnętrzne cechy gentlemana, nie zdobę-
dzie się na jakikolwiek grubszy nietakt względem niej, przede wszystkim kobiety, a następnie
córki potentata Childsa i zarazem narzeczonej Stefana Ronickiego.
Niestety, Blum był teraz już tylko samym sobą, pragnąc uniknąć niepożądanej ze zrozu-
miałych względów awantury, jeszcze raz spróbował zagrać komedię.
Miss rzekł, przysuwając się bliżej do leżącej kobiety przez całe życie, odkąd pamię-
tam, hołdowałem jedynie prawdzie, nie cierpiąc całą duszą fałszu i nikczemnej obłudy, ukry-
wanej pod płaszczem zdawkowych, idiotycznych konwenansów, czemu z zapałem oddaje się
współczesna młodzież. Dlatego też nie wezmie mi pani za złe, że wyznam jej szczerze to
wszystko, co dawno noszę ukryte głęboko na dnie serca: Kocham panią, Anito!... Ostatnie
dwa słowa wymówił w sposób, jakiego nie powstydziłby się najlepszy aktor.
Zapadła długa minuta ciężącej ciszy. Dziewczyna zaskoczona tak niespodziewanym
zwrotem w zachowaniu Ludwika, nie mogła zdobyć się na żadną odpowiedz. Przed chwilą
była przygotowaną, że Blum dla zaspokojenia swoich niskich, zwierzęcych instynktów
wprost siłą rzuci się na nią, gdy tymczasem, przybierając pozę pełną powagi i dystynkcji, wy-
znaje jej swoją miłość.
Ale szybko uporządkowane myśli już w kilka sekund pózniej przeniknęły chytrą, wyrafi-
nowaną grę młodzieńca, który uważając się za gentlemana, jednocześnie stara się wykorzy-
stać dla swoich niskich celów nieograniczoną wprost władzę, jaka posiada w tej chwili nad
słabą, bezbronną kobietą.
Lecz mimo doznanej odrazy Anita, zdając sobie sprawę z grożącego jej niebezpieczeń-
stwa, postanowiła grać na zwłokę.
Panie Ludwiku, proszę mnie zostawić w spokoju rzekła tonem, usprawiedliwienia.
Jestem nadludzko wyczerpana strasznymi przejściami ostatnich dni... Pomówimy, gdy przyj-
dę trochę do siebie... Jestem panu wdzięczna... bardzo wdzięczna za wszystko, co pan dla
mnie uczynił... uśmiechnęła się blado, z dobrze udaną szczerością.
Ale ten właśnie uśmiech, który w sercu Ludwika miał rozbudzić współczucie dla udręczo-
nej dziewczyny, jedynie spotęgował namiętną, palącą go żądzę. Uskarżanie się przyjął jako
zwyczajne, przyjęte w takich wypadkach drożenie się kobiety, które stoi w stosunku odwrot-
nie proporcjonalnym do stawianego fizycznego oporu.
Kocham cię, moja maleńka... wyszeptał w odpowiedzi na blady uśmiech dziewczyny i,
nagłym, silnym uściskiem opasał jej zgrabną kibić.
Szarpnęła się raz i drugi. Uścisk jednak nie słabnął, a potęgował się z każda sekundą. Go-
rące, nabrzmiałe wargi Ludwika muskały jej skronie, nie mogąc w gwałtownych ruchach
głowy natrafić na chłodne, pobladłe usta dziewczyny. Zalękła, oszalała z rozpaczy szarpnęła
się jeszcze raz gwałtownie i z dławionych uściskiem piersi wydobył się przerazliwy okrzyk.
Blum wzdrygnął się, nic tak bowiem nie peszy zbrodniarza, jak silny, nabrzmiały bólem
krzyk ofiary.
44
Okrzyk ten jednak nie powtórzył się po raz drugi. Czucie, wrażenia, myśli wszystko to,
co Anita przeżywała w tej chwili, poczęło rwać się na strzępy i powoli rozpływać w tumanie
zapomnienia.
Ludwik ze zwierzęca chciwością wgryzał się w rozchylone w omdleniu, wilgotne wargi
dziewczyny.
45
ROZDZIAA X
WYPADKI KILKU GODZIN
Bill Monkton, opuściwszy tylnym wejściem cukiernię Freda Simona, zatrzymał się na ja-
kiś czas w słabo oświetlonych zakamarkach olbrzymiego podwórza. Przede wszystkim wyjął
z kieszeni szerokich spodni paczkę banknotów, aby jeszcze raz przekonać się, że to nie sen
tylko, lecz istotnie on Bill Monkton jest posiadaczem kolosalnej, jak na niego, fortuny. Suchy
szelest nowych, jedwabnych banknotów wywoływał na jego czerwonej, kwadratowej twarzy
szeroki uśmiech zadowolenia. Zawinął pieniądze w dużą niebieska chustkę i wsunął na po-
wrót do kieszeni, po czym, pełen najlepszych myśli wobec tak niespodziewanego uśmiechu
fortuny, przez wysoko sklepioną bramę wyszedł na ruchliwą, pełną, wrzawy ulicę, aby naj-
bliższą taksówką udać się na 47 Avenue do swej kochanej, niezrównanej w pomysłach Agaty,
której zawdzięczał cały, tak łatwo zdobyty majątek.
Niecierpliwił się nie tylko dlatego, że chciał swej przyjaciółce jak najprędzej zwiastować
radosną nowinę, lecz przede wszystkim, aby jeszcze nocnym pociągiem, zdążającym do New
Yorku, opuścić raz na zawsze po tylekroć przeklęte Chicago, które budziło jedynie wspo-
mnienia nędzy, więzień i poniewierki. Tam, w sercu olbrzymich Stanów, utoną w wielomilio-
nowej rzeszy wszystkich nacji Nowego Zwiata, bezpieczni nie tylko przed okiem policji, ale,
co najważniejsze, przed straszna zemstą groznego Kameleona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]