[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Rzadkie? - podchwycił gość. - Tego bym nie powiedział. Niektóre kobiety w ogóle
nie powinny mieć dzieci. Bywają takie organizmy. Obawiam się, szanowna pani, że
poród może się dla pani skończyć tragicznie. Komplikacje...
- Też wybraliście sobie temat! - zawołała żona urzędnika Fitiljewa. - Na pewno nic
złego się nie przytrafi. A pan - zwróciła się do samotnika - zatańczy na chrzcinach!
Samotnik smutnie pokręcił głową.
- Daj Boże. Ale bywa i tak, że dziecko rodzi się całkiem zdrowe i wkrótce potem
umiera. Organizm dziecięcy jest bardzo delikatny, wątły. Jakiś wietrzyk zawieje,
przyniesie zarazki czegoś - i koniec. Ze statystyki wynika, że śmiertelność wśród
niemowląt...
Gospodyni z wypiekami na twarzy łowiła każde słowo gościa.
- Niech pan da spokój z tą swoją statystyką! - przerwała żona Fitiljewa. - Mam troje
dzieciaczków, a wszystkie zdrowe jak ryby!
Gość uśmiechnął się pobłażliwie.
- Do czasu, droga pani, do czasu. A propos: czy słyszeliście,
179
państwo, w mieście wybuchła epidemia dyfterytu. Dzieciak bawi się, jakby nigdy nic,
dokazuje i nagle zaczyna pokasły-wać. W gardle małe zaczerwienienie... Na pozór
nic specjalnego... %7łona Fitiljewa drgnęła i szeroko otworzyła oczy.
- Mój Boże! Sieriożka wczoraj wieczorem zakasłał dwa razy!
- No proszę - gość pokiwał głową. - Niewykluczone, że pani synek już zachorował.
Ale to nie musi zaraz być dyfteryt. Może szkarlatyna? Pokasływał? Jeśli go państwo
nie odizolujecie, gotów zarazić pozostałą dwójkę.
%7łona Fitiljewa, blada jak śmierć, otwierała i zamykała usta, nie znajdując w sobie
siły do wypowiedzenia choćby jednego słowa.
- Proszę się nie przejmować - rzekł życzliwie gość. - Szkarlatyna nie zawsze kończy
się śmiercią. Niekiedy powoduje jedynie komplikacje środkowego ucha i głuchotę
albo atakuje płuca.
- Dokąd pani idzie? - zapytała zaniepokojona żona Kazan-łykowa, widząc jak
Fitiljewa wciska drżącymi rękami kapelusz na głowę i zaciskając zęby kłuje sobie
palce tkwiącą w kapeluszu szpilką.
- Niech mi pani wybaczy, kochana, ale... bardzo się niepokoję. Może tam... z
Sieriożka dzieje się coś niedobrego.
Nie pożegnawszy się nawet, wybiegła z pokoju.
"
Gość małymi łyczkami popijał herbatę z rumem, spoglądając co chwila na
siedzących naprzeciw niego studenta Anicz-kina i jego narzeczoną.
- Co pan studiuje? - zapytał przyjaznie mrużąc lewe oko.
- Prawo.
- Aha... Też byłem kiedyś na uniwersytecie. Lubię młodzież. Ale wydaje mi się,
proszę wybaczyć, że prawo to niezbyt fortunny kierunek studiów.
- Dlaczego?
180
- Zaraz panu wytłumaczę. Uczy się pan, uczy, całe cztery lata. Skończył już pan
(dobrze, jeśli w ogóle uda się skończyć) i co dalej? Zostaje pan pomocnikiem
pełnomocnika, bez praktyki, albo dostaje pan pracę na kolei -bez pensji, żyjąc
nadzieją, że zwolni się kiedyś miejsce za czterdzieści rubli. Oczywiście nie popełni
pan takiego głupstwa, żeby się ożenić, ale...
Student podniósł rękę jakby w przepraszającym geście.
- A właśnie, że się żenię. Pan pozwoli przedstawić sobie moją narzeczoną...
- %7łeni się pan? - rzekł samotnik akcentując każde słowo i smutnie się uśmiechnął. -
No cóż, życzę pani wiele szczęścia na nowej drodze życia. Nieraz miałem okazję
przyjrzeć się, jak żyje małżeństwo studenckie. Pokój na szóstym piętrze, chore
dziecko za parawanem (obowiązkowo chore, sami się państwo przekonacie),
wcześnie ogłupiała wskutek marnego życia, wychudzona, smutna żona i będący
kłębkiem nerwów z niedojadania i niepowodzeń życiowych - mąż. Zdarzają się,
oczywiście, szczęśliwe wyjątki: dziecko może umrzeć, a żona ucieknie z jakimś
gogusiowatym sąsiadem, ale to, niestety, bywa rzadko. Najczęściej kończy się tak:
mąż wysyła któregoś dnia żonę do lombardu, rzekomo po to, by zastawiła ostatnie
palto, a sam w tym czasie mocuje sznur na haku od lustra, no i...
W pokoju zapanowała cisza.
Narzeczony najeżył się, wcisnął w głęboki fotel, a jego ukochana zatopiła wzrok w
klatce z kanarkiem. Jej oczy zaszły łzami, które coraz szybciej poczęły się toczyć na
falującą pierś, a na ich miejsce natychmiast napływały nowe łzy...
- Co pan tu za historie wygaduje? - skrzywił się buchalter Kazanłykow. -
Porozmawiajmy lepiej o czymś wesołym.
- Rzeczywiście - podchwycił urzędnik akcyzowy Tjulja-pin. - Patrzy pan na świat
przez czarne okulary. Wezmy mnie na przykład. Ożeniłem się z miłości i jestem
bardzo szczęśliwy w pożyciu małżeńskim. %7łona w niczym mnie nie krępuje. Ot,
choćby dziś. Rozbolała ją głowa, nie mogła tu przyjść, aby złożyć życzenia drogiemu
solenizantowi, ale uprosiła mnie, żebym sam poszedł...
182
Samotnik powątpiewająco potrząsnął głową.
_ Możliwe... całkiem możliwe. Ale ja jakoś nie spotkałem jeszcze szczęśliwych
małżonków. Wierna, kochająca żona to coś tak rzadkiego, że należałoby ją
demonstrować w muzeum. A najstraszniejsze jest to - zwrócił się ku studentowi,
który stał ponury ze spuszczonymi oczyma - że im żona jest dla męża lepsza, czulsza,
tym większe świństwo mu szykuje.
- Moja żona nie jest taka - warknął urzędnik akcyzowy.
- Wierzę - uprzejmie zgodził się gość. - Ja mówię tylko tak, w ogóle. Spotkałem już
wielu mężów, którzy w samych superlatywach wyrażali się o swych żonach,
wychwalali je pod niebiosa ze łzami w oczach. A mówili to do tych samych łudzi,
którzy zaledwie przed kilku godzinami trzymali ich żony w swych objęciach.
- Co za niestworzone historie pan tu opowiada! - zawołał z błyskiem niepokoju w
oczach urzędnik akcyzowy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl