[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W jesieni słyszano ją jak śpiewała przy wtórze jednostajnego szmeru przesiewanej
mąki. Była to zawsze jedna i ta sama zwrotka piosenki tak monotonnej, że osiołek obracający
żarna zatrzymywał się i zasypiał. Aby go zbudzić, inna służąca, zajęta kołyską w głębi ku-
chni, wystawiała głowę i wykrzykiwała inną zwrotkę w odpowiedzi na pierwszą Giuli. Wtedy
Giula, budząc się z półsnu. podnosiła ze zdumieniem powieki w twarzy białej od mąki.
Próbując przypomnieć sobie dalsze zwrotki, śpiewała:
Wyszły gwiazdki i świecą,
Ty do okna ślicznotko
Wyjdz i wychyl się nieco,
Bym całować mógł słodko.
Ale osiołek stanął i zasypiał, zatem druga służąca ryknęła co sił:
Wilk podąża w tę stronę,
Wielka bestia kudłata,
Niech kto piękną ma żonę,
Gra na trąbie tratata.
Zresztą w tym domu nie było kiedy śpiewać ani we dnie, ani nocą. W nocy rozchodził
się daleko zapach pieczonego chleba wraz z jednostajnym kołataniem łopaty w piecu i z
paplaniem kobiet wyrabiających z zajadłością szare, jęczmienne bochenki. Giula je wsadzała
do pieca. Pobladła i wychudła. Mąka bez przerwy wdychiwana drąży i zżera płuca, a żar
rozpalonego pieca żar równy i nieubłagany, bijąc w twarz i piersi kobiety siedzącej na
ziemi z wyciągniętą łopatką do walki z ciastem, które puchnie, tętni i ucieka jak coś żywego
taki żar pali i wysysa krew; pali i wysysa tym bardziej, jeżeli kobietę trawi jeszcze inny
ogień, od wewnątrz, i jeżeli ma jakieś osobiste przeciwności do zwalczenia.
Senna i rozgorączkowana wpatrywała się Giula w głąb pieca, od długich, niesfornych
bochenków chleba wyrazniej widząc kamienie płaskowzgórza, czerwonawe w blasku tragi-
cznego zachodu słońca. W miejsce czeluści pieca widziała usiany gruzem dół nuragi, gdzie
znaleziono nagiego, zniekształconego trupa wdowca.
W ten sposób z dnia na dzień traciła siły, dopóki pewnego rana inny, były starający się,
przysłał z gór jej brata z zapytaniem, czyby go jeszcze chciała. Nie był bogaty jak wdowiec
ten jej nowy, a zarazem dawny starający. Przygarnęła go jako sierotę pewna staruszka, którą
nazywał babcią. Mieszkał w górach, pasł kozy; ale w jego chacie nie było dużo roboty, nie
miał bowiem ani czeladzi, ani koni; tam, w górach, mogłaby Giula odpocząć, oddychać
rodzinnym czystym powietrzem i wrócić do zdrowia.
Ona powiedziała nie ; ale bracia ci dwaj pasterze na służbie u jej pana i trzej inni
pracujący tu i ówdzie po świecie zeszli się pewnego dnia u niej, aby ją namówić na przy-
jęcie konkurenta. Otoczyli siostrę i wszyscy wpatrywali się w nią tak samo jak wówczas, gdy
jako dzieci czekali, by im wydzieliła ich skąpe racje chleba, lub gdy prosili o wodę lub inne
rzeczy konieczne do życia. Wtedy powiedziała: tak .
Młody pasterz przyszedł ze swych gór i wzięli ślub; teraz wiózł ją do domu wozem
wyścielonym trawą i paprocią. Pradawnym zwyczajem ubrano woły w wieńce z barwnika,
które kołysały się na szyjach sennych zwierząt w takt ich powolnych ruchów, zaś na końce
rogów nabito pomarańcze. Po opowiedzeniu sobie różnych rzeczy o mieszkańcach wioski, o
swoich chlebodawcach, o jej braciach, którzy tak pięknie przystroili weselny wóz, młodzi
małżonkowie umilkli patrząc w stronę nuragi czerniejącej u szczytu drogi.
* * *
Pod nuragą zatrzymali się na popas. Był to najwyższy punkt płaskowzgórza z wido-
kiem na morze. Miejsce było ponure, usiane odłamkami skał i wietrzejących ruin, spustoszo-
ne zdawało się walką olbrzymów. A jednak wszyscy przechodząc zatrzymywali się w
tym miejscu, zwłaszcza wtedy, gdy mocno przygrzewało słońce, ponieważ cień nuragi w
okolicy pozbawionej drzew zapraszał do odpoczynku. Młodzi małżonkowie nie odstąpili od
utartego zwyczaju.
Mężczyzna poweselał, wrócił do dziecinnej, trochę rozhukanej swobody sprzed lat,
dobrze Giuli znanej. Twarz miał ognistoczerwoną, oczy chwilami czułe, a czasem okrutne,
jak oczy dokazującego chłopca. Mówił bardzo głośno, ale jego głos gubił się połykany przez
wielką dookolną ciszę, która zdumiewała Giulę, mającą jeszcze w głowie brzęczenie i hałasy
domu chlebodawcy.
Coś pierwotnego było w atmosferze odludzia, coś, co sprawiało, że w górze wieś, a w
dole miasto, gospodarze i słudzy, bogaci i biedni wszystko znikło i nawet prawa ludzkie prze-
stały istnieć.
Giula zeszła z wozu i otrzepała spódnice. Była drobna, ale mimo chudości zgrabna, a
kiedy zdjęła chustkę, ukazała się biała szyja z delikatnymi żyłkami i ciężkie warkocze spada-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]