[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Niezła robota, Haroldzie  pochwaliłem go.
 Graças a deus  odparÅ‚ i musiaÅ‚em siê rozeSmiaæ.
Zabawne, ¿e te religijne frazy nie gin¹ nawet u takiego bezbo¿-
nego filho de punta jak Harold.
Potem przypomniaÅ‚em sobie, ¿e do mnie nale¿y wydawanie roz-
kazów. Wiêc wydaÅ‚em.
Drugie ze sprawdzanych drzwi prowadziły do sal, które chcieli-
Smy obejrzeæ. Ale w chwili, gdy tam weszliSmy, zapaliÅ‚y siê SwiatÅ‚a.
 Do licha. Przywrócili funkcjonowanie bazy  mrukn¹Å‚ Amauri.
Ale Vladimir tylko wskazaÅ‚ rêk¹ korytarz.
Grochówka przedostaÅ‚a siê do wewn¹trz. PrzelewaÅ‚a siê w na-
sz¹ stronê.
 Cokolwiek zrobili Rosjanie, wybili spor¹ dziurê w powÅ‚oce
stacji  stwierdziÅ‚ Vladimir, mierz¹c w max laserowym palcem. Na-
wet przy peÅ‚nej mocy, zmieniÅ‚ w parê tylko niewielki punkt. Reszta
zbli¿aÅ‚a siê nadal.
 KtoS ma ochotê popÅ‚ywaæ?  spytaÅ‚em. Nikt nie chciaÅ‚. Pogo-
niÅ‚em ich wiêc do niespecjalnie ukrytego pomieszczenia.
ByÅ‚o tam kilku maÅ‚ych ludzików, kul¹cych siê w ciemnoSci.
Harold owin¹Å‚ ich w kokony i wepchn¹Å‚ do k¹ta. MogliSmy siê ro-
zejrzeæ.
WÅ‚aSciwie nie byÅ‚o nic do ogl¹dania. Typowe wyposa¿enie labo-
ratoryjne i trzydzieSci dwa akwaria, mniej wiêcej po metrze kwadrato-
wym. Nad nimi paliÅ‚y siê lampy kwarcowe. ZajrzeliSmy do Srodka.
Zwierzêta wygl¹daÅ‚y na galaretowate. Wtedy nie dotkn¹Å‚em jesz-
cze ¿adnego, ale widziaÅ‚em, jak powoli wysuwaj¹ nibynó¿ki. Uzna-
Å‚em, ¿e ten, któremu siê przygl¹dam, ma doSæ tward¹ skórê, a w Srod-
ku galaretê. Wszystkie byÅ‚y jasnobr¹zowe, jaSniejsze nawet ni¿ skóra
Vladimira. Ale tu i tam widziaÅ‚em zielone punkty. Ciekawe, czy s¹
zdolne do fotosyntezy, pomySlałem.
 Patrz, w czym one pÅ‚ywaj¹  rzuciÅ‚ Amauri i zdaÅ‚em sobie spra-
wê, ¿e to grochówka.
 Pewnie wyhodowali gigantyczne ameby, które ¿ywi¹ siê wszyst-
kimi innymi mikroorganizmami  stwierdziÅ‚ Vladimir.  Mo¿e wy-
tresowali je do przenoszenia bomb. Przeciwko Rosjanom.
7  Chaos
97
W tej wÅ‚aSnie chwili Harold otworzyÅ‚ ogieñ ze swojego arsena-
Å‚u. Zauwa¿yÅ‚em, ¿e maÅ‚e ludziki zebraÅ‚y siê przy drzwiach, wyrax-
nie podniecone. Kilku z nich, z przodu, wygl¹daÅ‚o na martwych.
Harold pewnie pozabijaÅ‚by wszystkich, tyle ¿e wci¹¿ staliSmy
przy akwarium z gigantyczn¹ ameb¹. Kiedy krzykn¹Å‚, zobaczyliSmy,
¿e paskudztwo chwyciÅ‚o go za nogê. Na naszych oczach upadÅ‚, dol-
na poÅ‚owa nogi odpadÅ‚a, a ameba dalej w¿eraÅ‚a siê w udo.
GapiliSmy siê tak dÅ‚ugo, ¿e malcy zd¹¿yli nas zÅ‚apaæ. ByÅ‚o ich tylu,
¿e opór straciÅ‚ sens. Poza tym nie mogliSmy oderwaæ wzroku od Harolda.
Ameba przestaÅ‚a jeSæ mniej wiêcej na wysokoSci pachwiny. Ale
to nie miaÅ‚o ju¿ znaczenia. Harold nie ¿yÅ‚. Nie wiedzieliSmy, jaka
choroba go zabiÅ‚a, ale gdy tylko skafander siê rozerwaÅ‚, zacz¹Å‚ wy-
miotowaæ, a twarz pokryÅ‚a siê krostami. Krótko mówi¹c, Vladimir
miaÅ‚ racjê co do obecnoSci wirusów w Bazie 004.
Ameba uksztaÅ‚towaÅ‚a siê w piêciok¹t. Piêcioma gÅ‚adkimi boka-
mi siedziaÅ‚a na wielkiej ranie, która kiedyS byÅ‚a miednic¹. Nagle, po
krótkiej konwulsji, wszystkie boki podzieliÅ‚y siê na poÅ‚owy, tworz¹c
ostre k¹ty, tak ¿e teraz byÅ‚o ich dziesiêæ. Potem poSrodku pojawiÅ‚y
siê cieniutkie pêkniêcia i  jak rozciêta w poÅ‚owie galareta, która
postanowiÅ‚a siê wreszcie rozdzieliæ  obie połówki opadÅ‚y na boki.
Szybko utworzyÅ‚y dwa nowe piêciok¹ty, a potem znów zmieniÅ‚y siê
w nieregularne bryÅ‚y i wróciÅ‚y do po¿erania Harolda.
 No tak  rzekÅ‚ Amauri.  Maj¹ broñ osobist¹.
Gdy przemówiÅ‚, pêkÅ‚ czar milczenia. Ludziki rozci¹gnêÅ‚y nas na
stoÅ‚ach, kieruj¹c w nasz¹ stronê ostre przedmioty. Gdyby choæ jeden
z nich przebiÅ‚ skafander, bylibySmy martwi. Le¿eliSmy nieruchomo.
Richard Nixon Dixon, czołowy halibut, przesłuchiwał nas oso-
biScie. ZaczêÅ‚o siê od pytania o Rosjan. Kiedy ich odwiedziliSmy,
dlaczego postanowiliSmy sÅ‚u¿yæ im, a nie Amerykanom, itd. Powta-
rzaliSmy, ¿e to bzdura.
Ale kiedy zagrozili, ¿e wytn¹ otwór w skafandrze Vladimira,
uznaÅ‚em, ¿e doSæ tego.
 Powiedz im!  krzykn¹Å‚em w maÅ‚pie usta, a Vladimir zawoÅ‚aÅ‚:
 Dobrze.
Ludziki odst¹piÅ‚y.
 Nie ma ¿adnych Rosjan  powiedziaÅ‚ Vladimir.
Ludziki przygotowaÅ‚y siê do wycinania dziury.
 Nie, czekajcie, to prawda! Kiedy odebraliSmy wasz sygnał
namiarowy, przed l¹dowaniem, kilka razy oblecieliSmy caÅ‚¹ planetê.
Nie ma tam ¿adnego ¿ycia. Tylko tutaj!
98
 Komunistyczne łgarstwa  uznał Richard Nixon Dixon.
 Rwiêta prawda!  zawoÅ‚aÅ‚em.  Nie dotykaj go, czÅ‚owieku! On
mówi prawdê. Na caÅ‚ej planecie jest tylko ta grochówka. Pokrywa
ka¿d¹ piêdx ziemi, ka¿dy centymetr wody, z wyj¹tkiem paru dziur
na biegunach.
Dixon trochê siê zmieszaÅ‚, a ludziki poszeptaÅ‚y miêdzy sob¹.
Chyba mój głos zabrzmiał szczerze.
 Je¿eli nie ma tam ludzi  zapytaÅ‚ Dixon  to sk¹d siê bior¹
rosyjskie ataki?
Odpowiedział Vladimir. Szybko mySlał, jak na królika.
 Spontaniczna rekombinacja. Wy i Rosjanie wyhodowaliScie
nowe szczepy ka¿dego mikroba, a one rozwijaÅ‚y siê jak szalone.
Wszyscy ludzie, wszystkie zwierzêta i wszystkie roSliny zginêÅ‚y. Prze-
¿yÅ‚y tylko mikroby, lecz ci¹gle wprowadzaliScie nowe szczepy,
współzawodnicz¹ce z tymi potworkami na zewn¹trz. Te, które nie
mogÅ‚y siê zaadaptowaæ, ginêÅ‚y. A teraz zostaÅ‚y tylko takie, które siê
adaptuj¹. Bez przerwy.
Andrew Jackson Wallichinsky, szef naukowców, pokiwał smut-
no gÅ‚ow¹.
 To brzmi rozs¹dnie.
 Przez ostatnie tysi¹c lat jednego nauczyliSmy siê o komuni-
stach  rzekÅ‚ Richard Nixon Dixon.  Nie mo¿na im ufaæ.
 No có¿  zauwa¿yÅ‚ Andy Jack.  £atwo to sprawdziæ.
 Próbuj.  Dixon skin¹Å‚ gÅ‚ow¹.
Trzech ludzików podeszÅ‚o do akwariów i ka¿dy wyj¹Å‚ amebê.
W jednej chwili staÅ‚o siê jasne, ¿e chc¹ je na nas poÅ‚o¿yæ. Amauri
wrzasn¹Å‚. Vladimir pobladÅ‚. Te¿ bym krzykn¹Å‚, gdybym nie byÅ‚ zajê-
ty poÅ‚ykaniem wÅ‚asnego jêzyka.
 Spokojnie  powiedziaÅ‚ Andy Jack.  Nie zrobi¹ wam krzywdy.
 Acredito!  wrzasn¹Å‚em.  Tak jak Haroldowi!
 Harold zabijaÅ‚ ludzi. Te nic wam nie zrobi¹. Chyba ¿e bêdzie-
cie kÅ‚amaæ.
Rwietnie, pomySlaÅ‚em. To jak próba czarownic. Rzuca siê je do
wody i jeSli siê potopi¹, s¹ niewinne, a jeSli pÅ‚ywaj¹, s¹ winne, wiêc
siê je zabija.
A mo¿e Andy Jack mówiÅ‚ prawdê i rzeczywiScie ameby nic nam
nie zrobi¹& JeSli nie pozwolimy poÅ‚o¿yæ na sobie tych bestii, bêd¹
wiedzieli, ¿e kÅ‚amaliSmy, i przekÅ‚uj¹ nam skafandry.
PowiedziaÅ‚em wiêc ludzikom, ¿eby spróbowaÅ‚y tylko ze mn¹.
Nie musz¹ sprawdzaæ nas wszystkich.
99
Potem wsun¹Å‚em jêzyk miêdzy zêby, gotów zgryxæ mocno i wci¹-
gn¹æ krew do pÅ‚uc, gdyby to drañstwo zaczêÅ‚o mnie po¿eraæ. Uzna-
Å‚em, ¿e przyjemniej bêdzie zejSæ z tego Swiata samodzielnie.
PoÅ‚o¿yli stwora na moich ramionach. Nie przebiÅ‚ skafandra. Prze-
laÅ‚ siê tylko w stronê gÅ‚owy.
Potem obj¹Å‚ szybê heÅ‚mu i zapadÅ‚a ciemnoSæ.
 Kane Kanea  rozlegÅ‚a siê delikatna wibracja szyby.
 Meu deus  szepn¹Å‚em.
Ameba potrafiÅ‚a mówiæ. Ale ja nie musiaÅ‚em jej odpowiadaæ.
Pytania dochodziÅ‚y przez wibracjê szyby heÅ‚mu. Le¿aÅ‚em bez ru-
chu, a ona znaÅ‚a odpowiedx. Prosta sprawa. ByÅ‚em tak przera¿ony,
¿e w czasie tej rozmowy dwa razy siê zsikaÅ‚em. Ale mój niezawod-
ny małpi skafander oczyScił wszystko i zamienił w Sniadanie  jak
zwykle.
Wreszcie przesÅ‚uchanie siê skoñczyÅ‚o. Ameba zsunêÅ‚a siê z he-
Å‚mu i wróciÅ‚a na ramiona jednego z ludzików, który przeniósÅ‚ j¹ do
Andy ego Jacka i Ricky ego Nicka. Obaj poÅ‚o¿yli na niej dÅ‚onie, a po-
tem spojrzeli na nas zaskoczeni.
 MówiliScie prawdê. Nie ma Rosjan.
Vladimir wzruszył ramionami.
 Dlaczego mielibySmy kÅ‚amaæ?
Andy Jack ruszyÅ‚ w moj¹ stronê, trzymaj¹c w rêkach monstrum,
które mnie przesłuchiwało.
 Prêdzej siê zabijê, ni¿ pozwolê, by to mnie znowu dotknêÅ‚o.
Andy Jack zatrzymaÅ‚ siê zdziwiony.
 Wci¹¿ siê boisz?
 Jest inteligentne  odparłem.  Czytało w moich mySlach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl