[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wyjęła z piekarnika risotto, potem poszÅ‚a na górÄ™ i przy­
Å‚ożyÅ‚a do twarzy zimny rÄ™cznik. Oczy piekÅ‚y jÄ… niemiÅ‚o­
siernie.
Ale zimna woda nie powstrzymała kolejnych strumieni łez.
- JesteÅ› idiotkÄ… - powiedziaÅ‚a w koÅ„cu do swego od­
bicia w lustrze. - Zjedz risotto, obejrzyj telewizję i połóż
się spać.
RS
Sam czuł się podle.
WiedziaÅ‚, że zraniÅ‚ Molly. Ale nie potrafiÅ‚ z niÄ… rozma­
wiać. Co miał jej powiedzieć? %7łe jest zakochana w swoim
zmarłym mężu, a on nie może z nim konkurować?
Debbie oczywiÅ›cie nic owijaÅ‚a niczego w baweÅ‚nÄ™. Zna­
lazła zapakowaną prezerwatywę na podłodze i położyła ją
na widoku na nocnym stoliku.
- Sprawy wyglÄ…dajÄ… coraz lepiej? - spytaÅ‚a, a on burk­
nął coś pod nosem. - Czyżby poszło zle? - dopytywała się
niestrudzenie.
Roześmiał się ponuro.
- Można to tak ująć. Nie zamierzam konkurować z jej
zmarłym mężem. Już raz grałem drugie skrzypce. Dość
tego!
- Drugie skrzypce? %7łartujesz? Przecież ona na ciebie
tak patrzy...
- To tylko seks, Debbie, uwierz mi - rzekł bez ogródek.
- Zwariowałeś? Nie wyszło ci?
- Och, Debbie, zostaw to w spokoju - zniecierpliwił
siÄ™. - Molly przyjedzie któregoÅ› dnia zobaczyć siÄ™ z Ja­
ckiem, ale mnie wtedy nie będzie. Mogłabyś to jakoś
załatwić?
Spojrzała na niego poważnie.
- Czy powiedziałeś jej, co czujesz?
- Nie mam jej nic do powiedzenia.
ZajÄ…Å‚ siÄ™ porzÄ…dkowaniem papierów, byle tylko nie my­
śleć o Molly. Potem wypił kilka kieliszków wina, ale i to
nie pomogło.
Nic nie pomagało. Zaczął się w końcu zastanawiać, czy
mimo wszystko nie przyjąć roli drugich skrzypiec...
RS
Spojrzał na zegarek. Dochodziło wpół do dziewiątej.
Libby na pewno już spała. Mógł pojechać i porozmawiać
z Molly, przeprosić ją za swoje zachowanie. To przecież
nie jej wina, że ciągle kochała Micka!
Chwycił marynarkę, zapukał do Debbie i powiedział, że
wychodzi.
- Nareszcie - skomentowała, gdy zatrzaskiwał za sobą
drzwi.
Podczas krótkiej jazdy kilka razy jeszcze zmieniaÅ‚ zda­
nie. A gdy podjeżdżał pod dom Molly, znów się zawahał
i zatrzymał u wylotu osiedlowej alejki.
Wreszcie skręcił w jej podjazd, wysiadł i stanowczym
krokiem podszedł pod drzwi. Położył palec na dzwonku,
ale nim zdążył nacisnąć, drzwi otworzyły się i stanęła
w nich Molly w starym szlafroku i ze zbolałym wyrazem
twarzy. Poczuł ogromne wyrzuty sumienia.
- Powiedziałaś, żebym przyjechał pózniej. Czy nie jest
jednak zbyt pózno?
Uśmiechnęła się słabo. Poczuł się jeszcze gorzej.
- Nic - powiedziała. - Libby nie ma w domu. Wejdz.
PrzeszedÅ‚ przez próg, zamknÄ…Å‚ za sobÄ… drzwi i z ury­
wanym westchnieniem wziÄ…Å‚ jÄ… w ramiona.
- Przepraszam, Molly - rzekł szorstko. - Nie byłem dla
ciebie zbyt dobry w tym tygodniu.
- To ja cię przepraszam. Nie powinnam tyle mówić
o Micku.
- Zapomnij o tym. Nie chcę o tym rozmawiać.
Wsunął palce w jej włosy i czule ją pocałował.
- Przebacz mi - szepnÄ…Å‚ prosto w jej ucho.
Przytuliła się do niego z cichym westchnieniem.
RS
- Nie mam ci nic do przebaczania - powiedziaÅ‚a. Cof­
nęła się i spojrzała na niego. - Jadłeś coś? Zostało trochę
risotta.
PokrÄ™ciÅ‚ gÅ‚owÄ…. Nic nie jadÅ‚, ale nie czuÅ‚ gÅ‚odu. W każ­
dym razie nie miał ochoty na jedzenie. Znów ja. pocałował,
a ona wtuliła się w niego, potem odsunęła się i wyciągnęła
rękę.
- Chodz - powiedziała cicho.
W sypialni paliÅ‚a siÄ™ nocna lampka. Molly zrzuciÅ‚a szlaf­
rok i przytuliła się do Sama. Obejmując ją mocno, zaczął
całować.
Jeśli dla niej miał to być tylko seks, trudno. Nagle wcale
nie wydało mu się to takie złe.
Molly widywała Jacka w weekendy, ale Sama nigdy przy
tym nie było.
- Musiał wyjść - oznajmiła Debbie za trzecim razem,
ale w jej głosie zabrzmiało coś takiego, co Molly dało do
myślenia. W pracy nadał zachowywał się z dystansem. Byli
naprawdÄ™ blisko siebie tylko wtedy, gdy siÄ™ kochali,
A może raczej - uprawiali seks. W takich chwilach tracił
zwykłą czujność i kontrolę nad sobą. Miała wtedy przy so-
bie prawdziwego Sama, którego kochała z całego serca.
Odsunęła te myśli i skupiła uwagę na Jacku.
Chłopiec siedział przy małym stoliku w kuchni i lepił
coś z plasteliny. Molly obserwowała go z czułością. Był
uroczym dzieckiem, wyglądał jak miniaturka swego ojca
i był równie uparty.
- Herbaty?
Pokręciła głową.
RS
- Nie, dziękuję, Debbie - odpowiedziała, unikając jej
spojrzenia.
- JeÅ›li nie pijesz herbaty z tego samego powodu, z ja­
kiego ja nie mam na nią ochoty, powinnaś powiedzieć o tym
Samowi - odezwała się Debbie niskim głosem.
Molly rzuciła jej zdziwione spojrzenie, a potem zbladła.
- Ale...
- Nie powiedziałam o tym jeszcze Markowi. On teraz
żyje pod wielką presją. Próbuje założyć własną firmę i nie
byłby zadowolony, gdybym straciła pracę.
- Na pewno jej nie stracisz - zaprotestowała Molly.
- Możesz opiekować siÄ™ Jackiem i dzieckiem równo­
cześnie. .
- Moim dzieckiem, czy twoim? - spytaÅ‚a podchwytli­
wie Debbie, po czym odwróciła się, by nastawić wodę. -
Może herbatki ziołowej?
Molly uśmiechnęła się posępnie.
- PoproszÄ™. A potem idz i powiedz Markowi. Porozma­
wiam z Samem o tobie.
- Nie, zrobię to sama - powiedziała Debbie. - Lepiej
porozmawiaj z nim o sobie. Wyglądasz jak z krzyża zdjęta,
on zresztą też. - W zadumie popatrzyła na Molly. - Czy
mogÄ™ ciÄ™ zapytać o coÅ› bardzo osobistego? Czy nadal ko­
chasz swego męża?
- Micka? Oczywiście, że nie. To znaczy wspominam
go czÄ™sto, zachowujÄ™ pamięć o nim, ale od lat kocham Sa­
ma. Odkąd spotkaliśmy się po raz pierwszy, by porozmawiać
o urodzeniu dla nich dziecka.
- Wiedziałam, że gada głupstwa. - Debbie pokiwała
głową.
RS
- Poczekaj... - Molly zamarÅ‚a. - Czy on myÅ›li, że ko­
cham Micka?
- Tak. Gadał różne głupstwa o graniu drugich skrzypiec
i takie tam...
- Co? - Molly była oszołomiona. Wszystko zaczynało
nabierać sensu. - Och, on zwariował!
- Powiedz mu to sama. Może ci uwierzy. Wróci tu nie­
bawem. Zabierzemy Jacka i damy wam czas do dziewiÄ…tej,
zgoda? ZadzwoÅ„ na komórkÄ™, gdybyÅ›cie potrzebowali wiÄ™­
cej czasu.
Molly skinęła głową. Potem z trudem przełknęła ślinę.
Wóz albo przewóz, pomyÅ›laÅ‚a. Wszystko siÄ™ zaraz wy­
jaśni, no i dobrze.
Sam skręcił na podjazd. Samochód Molly stał przed jego
domem, światła w oknach się paliły, ale nie było samochodu
Debbie i Marka. Przeszło mu przez myśl, że coś się stało.
Jack! Okropny strach ścisnął go za gardło. Zapomniał
wziąć komórkę, więc nie mogli zadzwonić...
Wpadł od razu do kuchni. Molly siedziała z pobladłą
twarzą i splecionymi dłońmi.
- Co się stało? Gdzie jest Jack?
- Nic siÄ™ nie staÅ‚o. Debbie i Mark zabrali go na prze­
jażdżkę, byśmy mogli spokojnie porozmawiać.
PoczuÅ‚ takÄ… ulgÄ™, że zrobiÅ‚o mu siÄ™ sÅ‚abo. OpadÅ‚ na krzes­
ło naprzeciwko niej. Ale po chwili ulga zniknęła i wrócił
mdlÄ…cy strach.
BÄ™dzie mu robić wyrzuty. WyÅ›le go do diabÅ‚a... ZasÅ‚u­
giwaÅ‚ na to. Jak mógÅ‚ traktować jÄ… tak okrutnie przez ostat­
nie trzy tygodnie!
RS
- Czy zrobisz coś dla mnie? - poprosiła lekko drżącym
głosem. - Jeśli cię o coś spytam, czy odpowiesz szczerze?
Ja w zamian uczyniÄ™ to samo.
WahaÅ‚ siÄ™ dÅ‚ugo, zbyt dÅ‚ugo. Czyżby go straciÅ‚a na za­
wsze? Wreszcie potakująco skinął głową.
- Jeśli tylko zdołam.
Molly wzięła gÅ‚Ä™boki oddech, a potem z walÄ…cym, ser­
cem spytała: .
- Czego pragniesz najbardziej na świecie, Sam?
Gdy uniósł głowę i ich oczy się spotkały, wiedziała, że
malujący się na ich dnie ból nie był tylko wytworem jej
wyobrazni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl