[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sięgnął skrwawionymi palcami do klamer przy siodle. Moment pózniej jego nogi te\ były
wolne. Czuł się całkiem zdrętwiały, ale dosiadł wygodnie konia, wyprostował plecy i zaczął
obserwować drzewa tam, gdzie wcześniej zauwa\ył jakiś ruch. Dlaczego ów napastnik go
ocalił? Cymmerianin nie sądził, by była to sprawka Reydnu. śaden Shemita nie okazałby się
na tyle zręczny.
Na miejscu pozostały jedynie le\ące na drodze trupy asshuri. Brama do Saridis zamknęła
się z trzaskiem, w czasie, gdy Conan uwalniał się od sznura. Po Sivitrii nie było śladu.
Poka\ się, na Croma! huknął w kierunku drzew. W szarówce zmierzchu mógł
dostrzec tylko falujące liście i ocienione konary.
Mamrocząc litanię przekleństw, w których wspomniał o bogach z najró\niejszych stron
świata, Conan zsiadł z konia i utykając podszedł do ciała Balvadeka. Chciał zobaczyć z
bliska, co to za przedmiot wystawał mu z szyi. Niepokoiły go niesamowite okoliczności jego
śmierci. Ponadto uznał, \e księciu nie będzie ju\ potrzebny wielki, inkrustowany klejnotami
orę\. Cymmerianin pochylił się nad trupem, okrwawionymi palcami ujął rękojeść i sprawdził
wywa\enie miecza.
Jednocześnie przez cały czas ukradkiem obserwował drzewa. Coraz bardziej nabierał
przekonania, \e ten ktoś albo coś kto załatwił asshuri nie chciał, by jemu stała się
krzywda. Ale motywy, jakimi kierował się ów niewidzialny dobroczyńca, były dla niego
mętne jak khitajskie bagno. Najbardziej irytowało Conana to, \e nie wyczuwał tam niczyjej
obecności. Jego wyostrzone zmysły ostrzegłyby go nawet, gdyby wśród drzew czaiła się
najcichsza pantera. On jednak nie czuł nic, nawet nie omiatał go niczyj wzrok.
Wcisnął stopę pod ciało księcia, przekręcił go na plecy i przyjrzał się jego szyi. Z gardła
wystawała piękna, misternie wykonana ze szlachetnego metalu rękojeść. Zafascynowany,
uklęknął i przymierzał się do wyjęcia tego wspaniałego no\a. Sztywne zwłoki wcią\ były
nienaturalnie chłodne.
Stój nie dotykaj! rozległ się ostrzegający krzyk w języku argosańskim.
Mę\czyzna odziany w ciemne szaty koloru indygo wyskoczył zza grubego pnia i pędził w
kierunku klęczącego Conana.
Na Croma! Sprytem i szybkością, z jaką nieznajomy podszedł Conana, nie pochwaliłby się
nawet meruvijski lew górski. Cymmerianin wyczuł niemal namacalną woń
niebezpieczeństwa. Natychmiast stanął w rozkroku i, szykując się do walki, wymachiwał
mieczem. Nie cofnął się od ciała księcia. Nieznajomy będzie musiał stanąć przed Conanem i
odpowiedzieć na kilka pytań, zanim Cymmerianin pozwoli mu wyrwać sztylet z gardła
Balvadeka.
Unieś swój miecz, jeśli musisz powiedział mę\czyzna. Jego głos przypominał szelest
wysuszonych liści. Zatrzymał się o kilka kroków przed Conanem. Mimo sprinterskiego biegu
nie stracił oddechu. Podnieś go na tego, kto uwolnił cię od tych świń. Byłbyś barbarzyńcą,
gdybyś tak odpłacił mi się za to, co dla ciebie zrobiłem.
Jeśli twoim celem było uratowanie mnie, to jestem ci dłu\ny \ycie odrzekł Conan.
Przez cały czas nie spuszczał wzroku z ukrytej pod kapturem twarzy. Chcę poznać twoje
Strona 60
Moore Sean U - Conan i szalony Bóg
imię i dowiedzieć się, co cię tutaj sprowadza. Przysięgam na Croma, pana Wielkiej Góry, \e
uderzę cię tylko w samoobronie.
Crom? W takim razie jesteś Cymmerianinem. Ponoć tylko ludy zamieszkujące
zamarznięte wzgórza czczą Croma. Od razu poznałem, \e nie jesteś Shemitą ani
Argosańczykiem chocia\ masz na sobie argosański strój. Wiedz więc, \e nazywam się Toj.
Opowiadanie o przyczynach mojej obecności w tym miejscu zajęłoby więcej czasu ni\ obaj
mamy. Asshuri myślą, \e jestem okrutnym demonem. Powinniśmy uciekać, zanim zorientują
się, \e to nieprawda. Przybyłem tu, by się zemścić, zabić tego& splunął na zwłoki Balva deka
robaczywego śmiecia. Splunął raz jeszcze i wymamrotał coś, co według rozeznania
Conana było najbardziej obrazliwym ze wszystkich argosańskich przekleństw. Nawet
najwulgarniejsi spośród załogi Jastrzębia , chocia\ nie przebierali w bluznierstwach, ten
epitet mieli tylko na specjalne okazje.
Nie ma czasu zgodził się Conan, ale nie odszedł od ciała Balvadeka. W jego głowie
zrodziły się dziwne podejrzenia. Toj powiedz mi, czy masz coś wspólnego z czarną
magią? Zdaje mi się, \e ostrze twojego sztyletu jest grozniejsze od zwykłej białej broni&
Och tak, to nie jest pospolity sztylet, Con& Toj urwał przygryzając wargę
Cymmerianinie. Spoglądał nerwowo na okrutną twarz Conana i wystającą z grubej szyi
Balvadeka rękojeść sztyletu. Nasycono go najgrozniejszymi zaklęciami. Nie dotykaj
ostrza, bo padniesz martwy obok tej parszywej kupy mięsa. Dowiedziałem się o działaniu
Czerwonej śmii od czarnoksię\nika z Pelishtii. Ka\dego, kto jej dotknie, czeka śmierć przez
zamarznięcie.
Conan zachmurzył się i napiął mięśnie. Nie zdą\ył jeszcze wypowiedzieć swego imienia, a
obcy ju\ wiedział, kim jest. I jeśli ten Toj był Argosańczykiem, to Conan był Piktem! W jego
niemal nienagannej argosańszczyznie ledwie dało się wyczuć turański akcent. Conan nie
zauwa\yłby tego, gdyby nie przebywał ostatnio wśród argosańskiej załogi. Ale dlaczego
Turańczyk miałby bronić go przed Balvadekiem? Tak jak twarz nieznajomego, równie\ jego
motywy kryły się w cieniu tajemnicy.
Dlaczego ty Argosańczyk chciałeś śmierci Balvadeka? dopytywał się Conan.
Dla zemsty& I złota spokojnie odpowiedział Toj. Podszedł bli\ej. Ten śmieć
podczas jednej ze swych wypraw zabił mojego ojca. Mój brat który zaczarował sztylet
zaoferował nasze usługi księciu Reydnu. Ksią\ę jest rozsądnym człowiekiem i zgodził się
hojnie nas wynagrodzić za oczyszczenie Shemu z tej zakały. Znów splunął.
Conan umyślnie opuścił ostrze miecza i spojrzał w bok. Zachęcony tym Toj podszedł
jeszcze bli\ej. Następnie pochylił się i szybciej ni\ spadający z nieba jastrząb pokonał
odległość, jaka dzieliła go od Balvadeka. Wtedy Conan jednocześnie chwycił Toja za ubranie
i wymierzył rękojeść miecza w jego czaszkę. Ale nie docenił szybkości kryjącego się pod
błękitnymi szatami nieznajomego. Gładka tkanina wyśliznęła mu się z palców, a miecz trafił
tylko w powietrze. Toj odzyskał swój sztylet, przetoczył się na bok i poderwał na równe nogi.
Nawet na chwilę nie stracił panowania nad swoim ciałem.
Na Croma, znowu! Cyrkowy akrobata mógłby pozazdrościć Tojowi zręczności. Ale Conan
miał jeszcze inne sztuczki w zanadrzu. Udał, \e kuleje na prawą nogę i w tym samym
kierunku zwrócił ramiona. Mistrzowie walki wręcz często uczyli swych podopiecznych, by
obserwowali barki przeciwnika. Ich ruchy zdradzały zamiary wroga. Toj chwycił przynętę i
chowając pod szatami sztylet, przesunął się w lewo.
Cymmerianin skoczył do przodu i wykonał obrót, wyciągając przy tym przed siebie lewą
nogę. Toj trafiony dokładnie w środek tułowia, upadł na ziemię. Conanowi od uderzenia
trzasnęły niczym nie osłonięte palce u nogi. Mięśnie Toja były twarde jak stalowy pancerz.
Upadając, chwycił stopę Conana, wbił kciuk w ranę koło kostki, a następnie szybko go wyjął.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]