[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozwolił
wodzie dotrzeć do każdego miejsca jego ciała, by następnie rozgarnąć ją silnymi ruchami
potężnych ramion. W jego pływaniu nie było gracji i lekkości, ale parł przed siebie z zaskakującą
prędkością. Głowę miał wysuniętą do przodu, a prąd układał mu włosy przy głowie i na
ramionach. Czuł, że ruch czupryny powoduje bolesne tarcie złotych uszu o skórę
głowy.
Trzciny stawały się coraz gęściejsze w miarę, jak zbliżał się do przeciwległego brzegu. W
końcu przedarł się przez nie i ze zdziwieniem spojrzał na gęste krzewy, które rosły wszędzie
wokół. Zdumiony przyglądał się im i dziwnym ni to kwiatom, ni kłosom. Dotknął
pięciopalczastych liści wyrastających z pnia i na jego twarzy pojawił się dziwny
uśmiech. Nie
ma wątpliwości, to właśnie tą roślinę mieszkańcy dalekiego wschodu nazywali boskim zielem, albo
dawcą niezmierzonej radości. Conan ruszył w stronę widocznych już w dali namiotów.
Obejrzał się raz w stronę miasta, które niedawno opuścił, ale tych niewielu strażników, którzy
stali na murach miało całą uwagę skierowaną na ulice. Ozark nie podejrzewał, że jego
wróg zdążył już wydostać się z Fahrgo. Przez chwilę w serce Conana wstąpiła nadzieja.
Gdyby udało mu się poderwać barbarzyńców i natychmiast uderzyć& Pokręcił głową.
Za
głęboko zakorzenił się w nich strach przed magią Kitharów. Aby zdobyć bronione
murami
miasto, potrzeba armii o niezachwianym moralne i zaufanych oficerów. Przedzierając się
przez falujące leniwie krzaki ku wyższemu brzegowi myślał, że może uwolnić ich od niewolniczego
strachu przed Niedzwiedziem z Niebios. Przez chwilę zawahał się na
wspomnienie porażki, jakiej doznał, gdy Kitharowie pojmali go na drodze wśród bagien.
Ee& to była tylko jakaś drobna, magiczna sztuczka. Dziś dał sobie radę z o wiele
potężniejszymi czarami!
Wydostał się z krzewów i ruszył w kierunku skórzanych namiotów legionu. Pośrodku
obozu ujrzał pokryty futrami lisów namiot Vigomara, przy którym stali dwaj strażnicy, opierając
się na rękojeściach nagich mieczy i spoglądając spod oka na zamkniętą Bramę Barbarzyńców.
Ciało Conana błyszczało od potu i parowało w promieniach
popołudniowego
słońca. Swój miecz wetknął za pas i pewnym krokiem skierował się prosto do namiotu Vigomara.
Jakieś dziecko na jego widok z krzykiem wbiegło do najbliższego namiotu, a złotowłosa kobieta
zaniosła się płaczem. Gdy był już blisko celu, strażnicy ujrzeli go i skierowali w jego
stronę błyszczące w słońcu ostrza. Jednak, kiedy go rozpoznali ich oczy rozszerzyły się i zamarli w
oczekiwaniu. Conan zignorował ich przechodząc obok i czując wyrazny już ból nadwerężonych
uszu i skóry na głowie.
 Odejdzcie niewolnicy  parsknął.
Mężczyzni skulili się pod wpływem jego głosu, a ich miecze niepewnie zakołysały się i opadły ku
ziemi. Rozstąpili się przed nim i pozwolili mu podejść do namiotu. Conan stanął
przed wejściem i zakrzyknął gromko.  Wyjdz, Vigomarze. Uwolniony jesteś od klątwy Kitharów i
od ich władzy. Wychodz, jak nakazuje ci Conan!
Nastała cisza, przerywana tylko zawodzeniem kobiety i przytłumionym szczękiem
pancerzy, zbierających się powoli barbarzyńców, a po chwili skóra zasłaniająca wejście do
namiotu Vigomara zafalowała i pojawił się dowódca legionu. Nie miał na sobie zbroi, jego
rude włosy powiewały lekko na wietrze, a u pasa ściskającego szarą, wełnianą tunikę wisiała
pusta pochwa. Przez chwilę obaj mężczyzni mierzyli się ciężkimi spojrzeniami, potem Vigomar
przemówił ciężkim głosem.
 Witaj, Conanie.
Cymmeryjczyk chrząknął i delikatnie uwolnił uszy od złotego ciężaru, po czym rzucił
zdobycz pod nogi barbarzyńcy.
 Ukróciłem magię Ozarka  powiedział krótko.  Zniszczyłem jego daleko patrzące
szkło, a jego kapłanowi odciąłem złote uszy. Przynoszę wolność tobie i twojemu
plemieniu.
W oczach Vigomara pojawił się błysk nadziei i woli walki.
 Dobiegły nas już wieści o twych wielkich czynach. Jesteś człowiekiem o ogromnym sercu, sile i
władasz jeszcze większą magią.  Mówił z ogniem w oczach, lecz w jego głosie
dawało się wyczuć strapienie.  Gdybyś przyszedł nieco wcześniej, dałoby się zrobić coś, o
czym skaldowie śpiewaliby przez wieki. Ale spózniłeś się. Jesteśmy we władzy magii Ozarka,
a ja i co dziesiąty z mego legionu jesteśmy zgubieni.
Conan niecierpliwie potrząsnął ramionami i zwrócił się do strażników:
 Zajmijcie miejsca przy bramie Barbarzyńców  rozkazał.  Jeśli ktokolwiek,
mężczyzna, kobieta czy dziecko przejdzie przez wrota  zabijcie go. Jeśli mnie
zawiedziecie,
magiczne uszy Ozarka powiedzą mi o tym, a moja magia zabije was. Odejdzcie!
Wojownicy dwójkami udali się w stronę bramy. Conan poczuł, jak opadające napięcie przypomina
mu o bólu wytężonych mięśni i obezwładniającym zmęczeniu. Z takimi
wojownikami& Ale nie mieli w sobie ducha walki. Nawet ich wódz nie miał dość odwagi, by
przeciwstawić się władcy Fahrgo i walczyć o swoją wolność.
 Porozmawiamy w twoim namiocie  powiedział krótko.
Vigomar pochylił głowę i odsunął skórę wiszącą w wejściu, by wpuścić olbrzyma do
środka. Cymmeryjczyk zgiął się w pół, by przecisnąć się przez otwór, a jego nozdrza uchwyciły
silny zapach pieczonego mięsa. Ujrzał przymocowane nad ogniskiem płaty i poczuł spływającą do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl