[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jemnione. Rozpoczęli więc powolne badanie swoich ciał, po-
nownie rozniecając wielki płomień pożądania.
Ten drugi raz był jeszcze intensywniejszy. Gdy skończyli,
oboje byli wyczerpani. Objęli się ramionami i, objęci, za-
snęli.
Ciche pukanie do drzwi obudziło Jake'a przed świtem.
ROZDZIAA CZTERNASTY
Jake próbował nie słyszeć. Może sobie to tylko wyobraża?
Przytulił się do rozgrzanego ciała Emily.
Pukanie rozległo się ponownie. Było teraz trochę głośniej-
sze. Ktokolwiek to jest, obudzi Emily - uznał Jake - musi
mu więc otworzyć. Wysunął ramię spod głowy Emily
i ostrożnie wstał z łóżka. Idąc przez pokój, wciągał pospie-
sznie bieliznÄ™.
Szybkim ruchem wyjął broń z kabury i uchylił drzwi. Za
drzwiami stał szeryf.
- Proszę się ubrać. Znalezliśmy Berkeleya - powiedział
krótko i zniknął.
Berkeley... Czy on go jeszcze obchodzi?
Miał ochotę wrócić do łóżka, do swojej żony.
Zaraz jednak przyszło mu do głowy, że przecież Berkeley
wykorzystał Emily, że ją zdradził. Aon, Jake, ma teraz szansę
oddać go w ręce sprawiedliwości.
Zostawił drzwi uchylone na tyle, żeby do pokoju wpadało
nieco światła. Ubierając się pospiesznie, wyszeptał:
- Emily.
Zamruczała coś cicho. Wyglądała na tak szczęśliwą, że pa-
trząc na nią, musiał się uśmiechnąć.
- Emily, muszę teraz pojechać z szeryfem. Trzeba ująć
264
Berkeleya. Powinienem wrócić... no... właściwie nie wiem
kiedy. Czekaj tu na mnie.
Emily coś wymamrotała. Wśród słów wypowiedzianych
przez nią niewyraznie rozpoznał tylko własne imię.
ZapiÄ…Å‚ pas z broniÄ….
- Słyszałaś, co mówiłem, kochanie?
- Mhm.
Brzmiało to jak potwierdzenie. Jake podszedł i pocałował
Emily w policzek. Zamruczała coś znowu i uśmiechnęła się.
Chwycił płaszcz, a po chwili zastanowienia wziął także swo-
je torby i wyszedł z pokoju, zamykając cicho drzwi.
Przed hotelem czekał na niego siedzący już na koniu sze-
ryf. Klacz Jake'a była osiodłana. Ujrzawszy Jake'a, szeryf
natychmiast ruszył, kierując się poza miasto. Jake przy-
troczył torby, wskoczył na klacz i dogonił go w ciągu kilku
minut.
Miasto, które pozostawili za sobą, jeszcze spało, otulone
kołdrą ze śniegu. Na horyzoncie wschodziło słońce przesło-
nięte szarymi chmurami. Szeryf kierował się na południowy
wschód, na otwartą prerię.
- Było tak - powiedział do Jake'a. - Przyjechał do mnie
chłopak Reevesów. Okazało się, że jego ojciec złapał na go-
rącym uczynku złodzieja. Trzyma go teraz pod bronią. Po-
słałem tam już lekarza. Pomyślałem, że pan na pewno zechce
być przy aresztowaniu, bo złodziej odpowiada rysopisowi
Berkeleya.
- Doceniam pańską domyślność i jestem za nią wdzięczny.
Szeryf uśmiechnął się szeroko.
- Akurat. Nie wyglądał pan na zadowolonego, kiedy wre-
szcie otworzył pan drzwi.
265
Jake roześmiał się.
- Za drzwiami było piekielnie zimno, szeryfie. Zwłasz-
cza w porównaniu z miejscem, w którym się znajdowałem
poprzednio.
Szeryf też się roześmiał.
Po chwili Jake zapytał:
- Gdzie mieszkajÄ… Reevesowie?
- Niezbyt daleko. To jedno z tych miejsc na pańskiej ma-
pie, do których pan jeszcze nie dotarł.
- Tego zdążyłem się domyślić. Gdzie jest teraz syn Re-
evesów?
- U mnie w domu. %7łona dała mu śniadanie.
Jake kiwnął głową z aprobatą. Dzięki temu chłopak był
przynajmniej bezpieczny.
- A co z innymi członkami rodziny? Kto jest na farmie?
Szeryf odwrócił się i spojrzał na niego uważnie.
- Myśli pan, że ten człowiek może być niebezpieczny?
Sądziłem, że to po prostu złodziejaszek.
- Jest poszukiwany za napad, którego dokonał w Topece.
Poza tym każdy człowiek w rozpaczliwym położeniu może
być niebezpieczny.
- Racja. O ile wiem, na farmie sÄ… tylko Reeves i jego
żona.
Gdy wjeżdżali na podwórze, było już całkiem widno.
Przed domem stał przywiązany koń lekarza. Szeryf i Jake
zsiedli ze swoich i uwiązali je w pobliżu tamtego. Szeryf, uz-
nawszy, że nie ma się czego obawiać, podszedł do drzwi. Jed
nak Jake rozejrzał się pospiesznie. Zauważył kilka budynków
gospodarskich oraz stertÄ™ drewna.
Drzwi otworzyła im kobieta w średnim wieku.
266
- To szeryf! Bogu dzięki! - zawołała i gestem zaprosiła
przyjezdnych do środka.
Jake wszedł za nim.
- Reeves! Co, u diabła, się stało? - zapytał szeryf i pod-
szedł do lekarza pochylonego nad mężczyzną.
Jake szybko zorientował się w sytuacji. Berkeley naj-
wyrazniej uzyskał przewagę nad Reevesem, raniąc go przy
tym. Lekarz właśnie udzielał mu pomocy.
Podczas gdy farmer opowiadał szeryfowi, co się stało, Jake
ruszył w stronę drzwi. Miał zamiar się rozejrzeć. Nagle usłyszał
tętent kopyt. Rzucił się w stronę wyjścia. Gdy wybiegł na we-
randę, zdążył tylko zobaczyć, że biała klacz znika w oddali.
BÅ‚yskawicznie podjÄ…Å‚ decyzjÄ™. Nie oglÄ…dajÄ…c siÄ™ za siebie,
dosiadł konia szeryfa i ruszył w pogoń.
W tej samej chwili z domu wybiegł szeryf. Stojąc
w drzwiach, patrzył bezradnie za własnym koniem. Z jego
ust posypały się przekleństwa. Klął tak dobrą minutę.
- Reeves! - zawołał wreszcie, wchodząc do domu. - Ma-
cie konia?
- Mam muła - odrzekł poszkodowany farmer.
Szeryf znów zaczął kląć, powstrzymał się jednak, uświa-
domiwszy sobie, że w pomieszczeniu jest kobieta.
- Przepraszam panią - wymamrotał. - Doktorze, muszę
wziąć pańskiego - oznajmił lekarzowi.
- Niech pan tylko spróbuje. Jeżeli pan to zrobi, to pana
zastrzelę - odrzekł lekarz, nie podnosząc nawet głowy.
- Ależ doktorze. Ja muszę złapać tego złodzieja.
- Nie mogę tu zostać i czekać na rozwój wydarzeń, bo
tymczasem ktoś mógłby umrzeć. A poza tym, sądzę, że za-
stępca już go złapał.
267
- Zastępca zabrał mi konia! To on jest złodziejem, które-
go muszę złapać!
- Mogę dać panu muła - zaofiarował się ponownie far-
mer.
- A co z koniem tego złodzieja? Pojadę na nim.
- Ten koń okulał. Dlatego ten blondyn u nas się zatrzy-
mał. Miał zamiar ukraść mi pieniądze i uciec na moim włas-
nym mule.
Szeryf już otworzył usta, żeby ponownie zakląć, ale wi-
dząc pełen dezaprobaty wzrok pani Reeves, zamilkł. Spojrzał
na lekarza, którego mina świadczyła dobitnie, że nie odda mu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]