[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyprowadzajÄ… z oranżerii. PoruszaÅ‚a siÄ™ znów niepewnym kro­
kiem.
Teraz było pózne popołudnie. Jeśli z nią nie pomówi i nie
dowie się, czy rzeczywiście jest chora, a jeśli tak, to na co i czy
poważnie, to zwariuje. Już wariowaÅ‚. Zawsze zle znosiÅ‚ czeka­
nie.
Nie zastanawiając się dłużej, poszedł do pokoju, w którym
spał i złapał kubrak leżący na stole, gdzie go rzucił. Włożył go
i ruszyÅ‚ pustym korytarzem do drzwi wieży. StamtÄ…d wszedÅ‚ spi­
ralnymi schodami na główny poziom i otworzyÅ‚ drzwi prowa­
dzące do północnego skrzydła.
Niewielu ludzi znajdowaÅ‚o siÄ™ w wielkim salonie. Kilku pod­
starzałych roues uprawiało hazard przy stoliku przykrytym zieloną
materią, podczas gdy lpkaj pilnował karafki stojącej na podłodze
obok nich. Kobieta w otoczeniu falangi dżentelmenów stała przy
wielkim oknie, wyglądając na taras poniżej.
To byÅ‚a jego siostra, Fia. %7Å‚aÅ‚owaÅ‚, że nie znaÅ‚ jej lepiej w dzie­
ciÅ„stwie. Ale Carr zawsze trzymaÅ‚ maÅ‚Ä… księżniczkÄ™ z dala od bra­
ci, a kiedy siÄ™ z niÄ… spotykali, rzadko siÄ™ odzywaÅ‚a, tylko przy­
glądała im się uważnie, tak jak teraz. Czy też może był to wyraz
smutku?
Lekki grymas poruszył jej usta; zerknęła przez okno, a potem
ruszyła ku niemu. Mężczyzni u jej boku poszli za nią, lecz ona
nakazała im zostać. Raine patrzył, jak się zbliża.
231
- Ach, panie...? - CzekaÅ‚a. Nie poruszyÅ‚ siÄ™. - Pan Tajem­
niczy. - Uśmiechnęła się.  Ale już nie tajemniczy pan panny
DonnÄ™, hÄ™?
- Nie rozumiem - odparł. - Czy wiesz, milady, gdzie jest
panna DonnÄ™?
- Och, tak. Wiem, w istocie  powiedziaÅ‚a, otwierajÄ…c jed­
nym ruchem wachlarz z perÅ‚owÄ… rÄ…czkÄ…, wiszÄ…cy przy nadgarst­
ku. - Najpierwjednak, nie jesteś ciekaw, dlaczego mówię, że już
nie jesteś panny Donnę... cóż, czymkolwiek, jak mi się wydaje?
- Niespecjalnie. Nie lubię gier słownych.
- Och, tak. Przypominam sobie. - Dostrzegła przestrach
w spojrzeniu Raine'a i dołeczki na jej policzkach się pogłębiły.
- Z naszego poprzedniego spotkania. Otóż, panie, ja lubię gry.
Wyostrzają umysł.
- Panno Fio, jestem pewien, że nikt nie zdoÅ‚a ciÄ™ przewyż­
szyć w grze. A teraz proszę...
- Nie jesteÅ› już dla panny DonnÄ™ nikim, ponieważ - prze­
rwała mu Fia, pochylając się i podnosząc wachlarz, żeby ukryć
to, co zamierzaÅ‚a powiedzieć - teraz ona jest kimÅ› dla kogoÅ› in­
nego. Kogoś, kto byłby bardzo niezadowolony, odkrywając, że
miała już kogoś przed nim. -Jej uśmiech był miękki jak masło
i niewinny.
Popatrzył na nią, przejęty grozą.
- Kto to jest? - zapytał.
- Cóż, mój ojciec. - Jej głos stał się nagle beznamiętny. -
Lord Carr.
Nie. Nie mogłaby. Nie mógłby. Nie.
To słowo dzwięczało w jego głowie, sercu. Sprzeciwiał się
temu całym sobą. Nie. Nie. Nie.
- FascynujÄ…ca osoba, panna DonnÄ™ - ciÄ…gnęła Fia - w tej­
że chwili pozostaje w towarzystwie kwaterki dżinu albo świętuje
swoje rychłe zaręczyny... albo stara się pocieszyć.
- Gdzie ona jest?
- Jest na dole, na tarasie... - Odszedł, więc nie było sensu
udzielania dalszych wskazówek. Leciutki uÅ›mieszek znikÅ‚ z twa­
rzy Fii. - ...bracie.
- Dzisiaj możesz spakować kufer z moimi ubraniami, Gun-
no. WyjadÄ™ jutro do Londynu.
Gunna, która pomagała Fii zdjąć suknię, stanęła, opuściwszy
ręce.
- Nie wiedziałam, że plany twojego ojca tak szybko dojrzały
- powiedziała zdumiona. - Ale jak on może wyjeżdżać tak nagle?
Tyle jest do zrobienia.
- Carr nic nie wie o moim wyjezdzie- odparÅ‚a Fia obo­
jętnie. - Zamieszkam z lady i lordem "wente'ami. Byli na tyle
uprzejmi, że zaprosili mnie do swego domu. I mogÄ™ tam przeby­
wać, jak długo zechcę.
Rozwiązała wstążki przy talii. Obręcze spódnicy spadły na
podłogę. Wystąpiła z nich z wdziękiem.
- OczywiÅ›cie - mówiÅ‚a dalej - dobrze udokumentowane za­
dÅ‚użenie lorda WentÄ™'a wobec Tunbridge'a, obawiam siÄ™, w wiÄ™k­
szym stopniu wpłynęło na to uprzejme zaproszenie niż mój
własny, nieodparty czar i wdzięk. Jakkolwiek by było, zamierzam
skorzystać z ich oferty. Przynajmniej dopóki nie zapewnię sobie
jakiegoś własnego lokum. Wtedy po ciebie przyślę, Gunno.
Z jej twarzy ustąpił chłód, a wyraz pewnej czułości złagodził
zimne lśnienie oczu.
- Obiecuję, to nie będzie trwało długo.
- Nie rozumiem - rzekÅ‚a Gunna, rozwiÄ…zujÄ…c drżącymi pal­
cami gorset Fii. - Twój wÅ‚asny dom? JesteÅ› dziewczynÄ…, nie ko­
bietÄ…, Fio.
- Och, Gunno - odparÅ‚a Fia. - Nigdy nie byÅ‚am  dziewczy­
nÄ…" i dobrze o tym wiesz.
- Ale to niemożliwe! Nie możesz mieć własnego domu.
Carr bÄ™dzie nalegaÅ‚, żebyÅ› z nim mieszkaÅ‚a. Nigdy nie pozwo­
li na nic innego. Ja... - Zawahała się, marszcząc ze zmartwienia
233
odsÅ‚oniÄ™tÄ… część twarzy. - Nie wiem nawet, czy pozwoli mi po­
jechać do Londynu.
Z twarzy Fii znikła łagodność, zastąpił ją chłodny spokój.
- Dam sobie radÄ™ z Carrem, Gunno. Dam sobie radÄ™ ze
wszystkim: domem, pieniędzmi, twoim przyjazdem.
Gunna nie miała wyboru, jak tylko jej uwierzyć. Fia nigdy nie
złożyła pustej obietnicy w swoim życiu.
- Ale dlaczego? Dlaczego teraz? Dlaczego nie poczekasz?
Znów cień pojawił się na gładkiej, sztucznej, zachwycającej
twarzy Fii, nadając jej wyraz nieskończonego smutku.
- Ponieważ jestem śmiertelnie zmęczona tragediami i nie
chcę zostać, żeby stać się świadkiem tej, która się teraz rozgrywa.
27
Xavor owinęła gruby wełniany koc wokół nóg. Nadąsana i nie
bez satysfakcji obserwowała chmury burzowe zbierające się nad
wieżyczkami zamku. Nie sÄ…dziÅ‚a, aby byÅ‚a w stanie przetrwać jas­
ny, słoneczny dzień.
Wezwała służącego i wskazała pusty kieliszek na żeliwnym
stoliku obok. Lokaj uzupełnił zawartość, dolewając z butelki,
która również staÅ‚a na stoliku, skÅ‚oniÅ‚ siÄ™ i odszedÅ‚. Favor pociÄ…g­
nęła długi łyk, zanim odstawiła niepewnie kieliszek.
Na dziedzińcu, który przygotowano na wieczorną ucztę, jeśli
pogoda okazaÅ‚aby siÄ™ sprzyjajÄ…ca, byÅ‚o zaledwie parÄ™ osób. Mia­
Å‚a wrażenie, że zamek szybko siÄ™ wyludniaÅ‚. Gdziekolwiek spoj­
rzeć, ludzie opuszczali to nieszczęsne miejsce. Bóg z nimi.
Ci, którzy zostali, siedzieli w maÅ‚ych grupkach przy sto­
likach, grzejąc dłonie przy porcelanowych filiżankach z kawą
czy herbatą, podczas gdy Favor walczyła z chłodem za pomocą
mocniejszego napoju. Siedziała sama, przy nieco odsuniętym
234
stole, z wyrazem twarzy, który zniechÄ™caÅ‚ tych, którzy ewentu­
alnie mogliby się dosiąść.
Tego chciała. Upijanie się, uznała Favor, to zajęcie, któremu
należy się oddawać w pojedynkę. Podniosła kieliszekjeszcze raz,
wychyliła jednym haustem i skrzywiła się, przełykając.
- To pomaga?
Favor zamknęła oczy, czujÄ…c, że ogarnia jÄ… rozpacz. Oczy­
wiście, że przyszedł. Jak mógłby się trzymać z daleka? Jak choć
przez chwilę mogła myśleć, że zdrowy rozsądek ma jakikolwiek
wpływ na niego i że jest w stanie uświadomić sobie ryzyko, które
podejmuje?
- Odejdz - mruknęła, nie patrząc na niego.
- Pytałem, czy to pomaga. - Jego głos był niski i wibrowała
w nim wściekłość, taka, jak przed dwoma dniami, kiedy odkrył
jej dziewictwo. Wtedy jednak tulił ją, jakby była najcenniejszym
skarbem. KochaÅ‚ siÄ™ z niÄ…. Tego nie zapomni. Z zimnego, ciem­
nego miejsca w głębi serca, gdzie te myśl ukryła, usiłowała się
wyzwolić tęsknota.
Zaciskała powieki, nie chcąc się rozpłakać. Wbiła paznokcie
w dłonie. Skupi się na tym bólu - ale jak, skoro ten drugi tak
nagle zagłuszył wszystko inne? Musi go po prostu odesłać. Nie
wylała łez przy Muirze, nie wyleje ich i teraz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl