[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w dobrą stronę. Słońce zachodziło i rzucało na miasto pomarańczową poświatę zasnutą
smogiem. Wyglądało na to, że zwiedzanie będzie musiało zaczekać do jutra.
Samochody przede mną zwolniły. Jeden ze słynnych korków Ivy, sobota, nie sobota.
Byłam pod wrażeniem.
Nagle zobaczyłam mrugające czerwone i niebieskie światła. Może jakiś wypadek.
Sunące przede mną samochody stanęły. Najważniejsze to zachować spokój. Nigdzie mi się
nie spieszyło. Włączyłam radio w nadziei, że znajdę coś fajnego. Mogę sobie umilić
oczekiwanie, bębniąc w kierownicę.
Pomarańczowe odblaskowe pachołki zwęziły trzy pasy do jednego. Przede mną droga
była zabarykadowana. Na poboczu stały dwa radiowozy. Czterech policjantów z latarkami
w rękach sprawdzało samochody i tablice rejestracyjne, zadając kierowcom pytania i
zerkając na pasażerów. Kontrola. W tych okolicach to chyba nic dziwnego.
Nie słyszałam o żadnym alarmie antyterrorystycznym ani o podjętych środkach
ostrożności. Można było mieć jednak pewność, że władze i tak nic nie powiedzą na temat
prawdziwego zagrożenia.
Nadeszła moja kolej. Do samochodu podeszło dwóch policjantów, każdy z innej strony,
świecąc latarkami na tablice rejestracyjne, do środka, a wreszcie na mnie. Opuściłam
szybę.
- Mogę prosić o dokumenty?
Przez chwilę grzebałam w plecaku, a potem pokazałam im prawo jazdy. Uśmiechnęłam
się uprzejmie.
- Czy może pani zjechać na pobocze? - Policjant wskazał na miejsce za barierkami. Nie
oddał mi prawa jazdy.
%7łołądek mi się ścisnął. Chyba każdy tak ma, kiedy zatrzymuje go policja, bez względu na
to, czy jest winny, czy nie. Ja byłam pewna swojej niewinności.
- A w czym problem, panie władzo? - To chyba najbardziej wytarty frazes, jaki
kiedykolwiek wyszedł z moich ust. W filmach tylko winni tak mówią.
- Proszę po prostu zjechać na bok, za moment do pani podejdziemy.
Patrzyłam, jak policjanci usuwają barierki, zdejmują pachołki i przywracają znów
normalny ruch. Blokada na drodze spełniła swoje zadanie. Najwyrazniej znalezli to, czego
szukali: mnie.
Nie chciało mi się wierzyć, że to wszystko z mojego powodu. Naprawdę nie uważałam,
żebym stanowiła jakiekolwiek zagrożenie. Musiało chodzić o coś innego.
Znalazłam telefon komórkowy i wybrałam numer Bena. Trzymałam palec nad zielonym
przyciskiem i patrzyłam. Z przeciwnej strony nadjechał ciemny sedan, zawrócił na pasie
rozdzielającym jezdnie, przeciął trzy pasy i stanął na poboczu tuż przede mną. Kierowca
wykonał manewr tak sprawnie, że zajęło mu to dosłownie chwilę, a opony nawet nie
zapiszczały.
Z samochodu wysiadło dwóch mężczyzn. Mieli na sobie ciemne garnitury i krawaty,
wyglądali schludnie i elegancko. Byli postawni, szerocy w barach, pewni siebie.
Jasna dupa. Autentyczni, najprawdziwsi faceci w czerni. To chyba jakiś żart.
Policjant podał kierowcy sedana moje prawo jazdy i wskazał na mnie. Nieświadomie
wbiłam się mocniej w fotel, jakbym chciała przecisnąć się przez podłogę. Powinnam była
zadzwonić do Bena, ale czekałam na rozwój wydarzeń. To na pewno było jakieś
nieporozumienie.
Faceci w czerni podeszli sztywnym krokiem. Tak naprawdę zachowywali się najzupełniej
spokojnie i normalnie, tylko moja wyobraznia płatała mi figle. Wilczyca we mnie chciała
warknąć. I uciekać stąd w cholerę. Ciągle byłam w samochodzie, ciągle mogłam odjechać -
tak samo jak policja. Czekałam. Tym razem musiałam słuchać swojej ludzkiej natury.
Najpierw myśl, potem rób. Grzeczna dziewczynka. Tak właśnie powiedziałby mi TJ,
gdyby tu ze mną był. Może nawet podrapałby mnie za uchem. Trochę mi ulżyło.
Mężczyzni zatrzymali się przy moim oknie, zajrzeli do środka i zmierzyli mnie wzrokiem.
Rozszerzyły mi się płatki nosa; odetchnęłam. Ludzie, to byli zwykli ludzie. W ich żyłach
płynęła ciepła krew, więc nie byli wampirami.
Nie byli też likantropami, które miały specyficzny piżmowy, dziki zapach, którego nie
dało się zamaskować. Tuż pod powierzchnią ich skóry znajdowało się futro. Można je było
dostrzec, jeśli wiedziało się, czego szukać.
Ale zachowywali się dziwnie. Na ich widok skuliłam ramiona, a włosy na szyi stanęły mi
dęba - zjeżyłam się.
Złapałam za kierownicę, aż pobielały mi kłykcie. Spojrzałam mężczyznie w oczy. Nie
mogłam okazać słabości. On pierwszy spuścił wzrok.
Oddal mi prawo jazdy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl