[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wypadek.
Przypomniałam sobie, że widziałam ten salon, znajdował się dwa budynki dalej. Teraz to i
tak nie miało znaczenia.
A co z nim?
Z Tomem? wydawała się zaskoczona. Gada jak najęty. Ale ani słowa o synu.
Może Simpson coś powie rzuciłam. Obojętnie. Chuck Almand i tak nie żył, żadne
wyznania tego nie zmienią.
Do sali wszedł Tolliver. Był w barze coś zjeść, wypić kawę. Przyniósł też kubek dla mnie.
Nie miałam pojęcia, czy wolno mi pić kawę, ale zamierzałam to zrobić bez względu na zalecenia.
Pochylił się, żeby mnie pocałować, a mnie nie obchodziło również, co sobie o tym pomyśli Sandra
Rockwell. Zaraz potem wpadli znajomi agenci SBI. Byli wykończeni, ale uśmiechnięci.
Pisarze będą mieli pole do popisu przy tych dwóch rzekł Klavin. Materiał do zbierania
na lata. I dobrze, byleby zródła siedziały za kratkami.
Niech sobie piszą. Stuart przygładził i tak gładką fryzurę. Dzięki temu dostaniemy
więcej szczegółów do naszej dokumentacji.
Westchnęłam. Tolliver wziął mnie za rękę.
Agenci zabrali się do wypytywania o wczorajsze wydarzenia, a ja nie miałam ochoty o tym
opowiadać. Ale musiałam ustąpić w wielu sprawach, jeśli chciałam wreszcie opuścić Doraville, ta
była tylko jedną z nich.
Podejrzewała pani, że to on? zaczął Stuart.
Tak. Na twarzach obecnych odmalowało się zaskoczenie, najsilniejsze u Tollivera.
Czekając w samochodzie, myślałam o komorze pod stodołą. Wydało mi się dziwne, że
Simpson o niej wiedział. Wspominał o tym podczas moich odwiedzin u Manfreda. Pewnie bym nic
nie skojarzyła, gdyby pastor Garland nie zahaczył o tę sprawę. Nie wiedział o kryjówce, więc inni
też nie powinni. A Barney owszem. Potem przyszło mi do głowy, że szpital jest dobrym miejscem
na wybieranie ofiar, chłopcy często bywali tu z różnymi urazami. Simpson upatrywał sobie ich na
przyszłość. Zresztą nawet coś o tym mówił.
Z niecierpliwością wyczekiwali na powtórzenie wyznań Simpsona. Starałam się jak
najdokładniej odtworzyć słowa zabójcy. Opowiedziałam o ich metodach, wyjaśniłam, że zrobili
kryjówkę, gdyż dojazd do opuszczonego domu bywał utrudniony.
Jezdzili tam na zmianę potwierdził Stuart. Za mało tam miejsca na dwa samochody.
Ale czasami w weekendy robili sobie podwójne randki.
Zrobiło mi się niedobrze. Odstawiłam kawę na stolik. Tolliver zrozumiał, poklepał mnie
uspokajająco.
Niektórych utrzymywali przy życiu nawet cztery, pięć dni podjął Klavin. Karmili ich,
dawali wodę...
Dość tego rozzłościł się Tolliver. Jak na nasze potrzeby i tak znamy zbyt wiele
szczegółów.
W porządku ustąpił Klavin. Oskarżymy Simpsona o podwójne usiłowanie zabójstwa,
pani i Hamiltona. I tak za tamte zabójstwa dostanie dożywocie, ale włączymy każdy zarzut, jaki się
uda. W sumie wyroki się zsumują, ale odsiedzi tylko jedno życie.
Zebrane przez kryminalistyków dowody powiążą obydwu z tymi zbrodniami, niezależnie
od przyznania się do winy.
Była tego cała masa, nietrudno będzie coś wybrać. Już samo badanie włosów wystarczy, a
pewnie uzyskamy potwierdzenie podczas analizy DNA.
Skinęłam głową. Nie przeszkadzał mi fakt, że przez pozostały do procesu czas będą jedli,
pili i oddychali, dla mnie sprawa była zamknięta.
A jak pani się czuje? zapytała Sandra tylko po to, by wytknąć agentom brak taktu.
Zmieszali się tylko minimalnie.
Wyręczył mnie Tolliver:
Ma złamaną rękę. Szwy na głowie trzeba było założyć ponownie plus kilka dodatkowych.
W ranę wdało się zakażenie. Jest cała posiniaczona, straciła dwa zęby. Podbite oko sama pani
widzi. Na dodatek nabawiła się zapalenia górnych dróg oddechowych.
I złamałam paznokieć, o tym nie wspomniał.
Patrzył na nich z takim oburzeniem, że powinni uderzyć w płacz i natychmiast rozpocząć
samobiczowanie, jednak wiercili się tylko niespokojnie, wyczekując okazji do wyjścia. Z ich słów
wynikało, że nie będę musiała wracać do Doraville, a nawet jeśli, to tylko w ostateczności i
nieprędko. To mi wystarczyło.
Zadzwonił też Manfred, ale rozmawiał tylko z Tolliverem. Byłam zbyt zmęczona, zbyt
wyjałowiona emocjonalnie, żeby wykrzesać z siebie ochotę na cokolwiek.
Jedyną osobą, której widok mnie ucieszył, była Twyla Cotton. Weszła krokiem jeszcze
cięższym niż zwykle. Jej twarz zastygła w wyrazie takiej powagi, jakby nigdy nie miała już
rozjaśnić się w uśmiechu.
Stanęła przy łóżku, nie patrząc mi w oczy.
Cóż, złapano ich, a mój wnuk odszedł na zawsze. Dobrze zrobiłam, sprowadzając panią
tutaj. Nie żałuję tego. Trzeba ich było powstrzymać, nawet jeśli dla Jeffa było już za pózno.
Dla Jeffa było za pózno już kilka miesięcy temu.
Zgniją w piekle oświadczyła Twyla z absolutnym przekonaniem. I wiem, że Jeff jest w
niebie. Ale ciężko nam będzie żyć bez niego.
Tak, doskonale to rozumiem mówiłam z własnego doświadczenia. Najtrudniej jest
tym, którzy zostają.
Myśli pani o swojej siostrze?
Tak, o Cameron.
Czyż to nie okrutna ironia?
%7łe znalazłam już tylu obcych, a jej nadal nie? Tak, trafnie to pani ujęła.
Będę się za panią modliła. Będę się modliła, żeby ją pani odnalazła.
Spoglądając na zastygłą w bólu twarz Twyli, zastanawiałam się, czy naprawdę chcę znalezć
Cameron. Czy faktycznie przyniesie mi to ulgę? Przeniosłam wzrok na Tollivera.
Patrzył na Twylę z niechęcią. Uważał, że jej wizyta mnie przygnębiła, a bez tego jestem
wystarczająco nieszczęśliwa.
Dziękuję zwróciłam się do Twyli. Mam nadzieję... Mam nadzieję, że drugi wnuk
przyniesie pani pociechę.
Prawie się uśmiechnęła.
Na pewno. Nie zastąpi Jeffa, ale to dobry, kochany chłopak.
Wyszła niebawem, bo nie pozostało już nic więcej do powiedzenia.
Jeśli nie będziesz miała jutro gorączki, wynosimy się stąd stwierdził Tolliver z mocą.
Absolutnie przytaknęłam. Może zanim dotrzemy do Philadelphii, podleczę się na tyle,
żeby nie straszyć klientów.
Możemy odwołać to zlecenie, jechać do domu, zrobić sobie parę tygodni wakacji.
Nie, trzeba znów wskoczyć w siodło i ruszyć dalej. Udało mi się uśmiechnąć. A jak się
poczuję lepiej, wrócimy do jezdzieckich tematów. Usiłowałam zrobić kuszącą minę, ale efekt
musiał być komiczny, bo Tolliver zagryzł wargi, powstrzymując chichot.
Dałam mu kuksańca i wybuchnął śmiechem.
Tak. Z powrotem w siodle.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]