[ Pobierz całość w formacie PDF ]

140
płacz zebrało.
- Czy pani myśli - zaczął Colin nieśmiało - że mój ojciec będzie mnie kochał?
- Na pewno, moje dziecko - odparła, gładząc go delikatnie po ramieniu. - Tylko jaśnie pan
musi nareszcie wrócić do domu.
- Susan Sowerby - rzekł Ben podchodząc do niej. - Spójrzcie no na nogi tego chłopca - a
co? Dwa miesiące temu były jak dwa patyki w pończochach. Sam słyszałem, jak ludzie
mówili, że jest koślawy i kuternoga... A teraz? Spójrzcie no!
Susan Sowerby zaśmiała się radośnie.
- Jeszcze trochę, a będzie miał nogi silne, jak przystało młodemu - odparła. - Niech tylko
dalej bawi się, pracuje w ogrodzie, dobrze się odżywia i pije dużo dobrego mleka, a nie
znajdziecie w całym Yorkshire zdrowszej pary nóg. Bogu dziękować!
Teraz położyła dłonie na ramionach Mary i przyglądała się jej z macierzyńską
troskliwością.
- I panienka także! - rzekła. - Panienka wyrosła zdrowo jak nasza Lizbeth. Ręczę, że i
panienka będzie podobna do swej matki. Martha słyszała od pani Medlock, że była to
podobno śliczna pani. Panieneczka też podobna będzie do rozkwitłej róży, gdy dorośnie -
dałby Bóg!
Nie wspomniała o tym, że już wtedy, gdy Martha przyszła do domu w swoje wychodne i
opisywała brzydkie, żółte dziecko, powiedziała, że nie wierzy w opowiadanie pani
Medlock.
 Przecież uwierzyć w to trudno, żeby taka piękna kobieta mogła być matką takiego
brzydkiego dziecka - twierdziła uparcie.
Mary nie miała czasu zajmować się swą urodą. Wiedziała tylko, że wygląda teraz
 inaczej i że włosy ma dużo gęściejsze i dłuższe. Niemniej miło jej było usłyszeć, że
kiedyś może będzie podobna do matki, gdy sobie przypomniała, z jaką przyjemnością
przyglądała się jej kiedyś.
Susan Sowerby obeszła z nimi tajemniczy ogród. Opowiedzieli jej całą historię ogrodu,
pokazywali każdy krzak, każde uratowane drzewo. Colin szedł przy niej z jednej strony,
Mary z drugiej. Oboje nie przestawali zaglądać w jej dobre oczy, nie pojmując dziwnego
uczucia, jakie im sprawiała jej obecność, a było to uczucie spokoju i ufności. Zdawało
się, że rozumiała ich tak, jak Dick rozumiał swoje stworzonka. Nachylała się nad
kwiatami i przemawiała do nich jak do dzieci. Sadza dreptała za nią, kilka razy zakrakała
do niej i usiadła jej na ramieniu jak Dickowi.
Gdy jej opowiedzieli o rudziku i o pierwszej próbie lotu piskląt, roześmiała się ciepłym,
macierzyńskim śmiechem.
- Przypuszczam, że nauczyć ptaka latać to to samo, co nauczyć dziecko chodzić, ale
ogromnie byłabym niespokojna, gdyby moje dzieci miały skrzydła zamiast nóg -
powiedziała.
Była tak miła i miała taki uroczy, pełen prostoty sposób bycia, że dzieci zdecydowały się
opowiedzieć jej o czarach.
- Czy pani wierzy w czary? - rzekł Colin, skończywszy mówić o fakirach. - Mam nadzieję,
że pani wierzy!
- Naturalnie, że wierzę - odparła - choć ja to inaczej nazywam. Zresztą różnie to ludzie
141
nazywają. Ale wciąż widzimy tyle czarów i cudów dokoła! Ta sama moc, która sprawia, że
rośliny żyją i kwitną i słońce świeci, uczyniła z panicza dobrego i zdrowego chłopca - bo
zbudziła w nim chęć do życia, a wola działa cuda, i tutaj także zdziałała. I to właśnie są
czary.
Niech panicz nigdy nie przestanie wierzyć w dobro i niech panicz wie, że na świecie jest
go pełno.
- Taki jestem szczęśliwy - rzekł Colin, patrząc na nią swymi pięknymi oczyma. - Nagle
uprzytomniłem sobie, jak się odmieniłem, jak się wzmocniły moje ręce i nogi, wie pani?
Uprzytomniłem sobie nagle, że mogę stać i kopać ziemię, a nawet skakać, i miałem
ochotę wołać o tym do każdego, kto by mnie tylko chciał słuchać.
- Słuchał was wielki czarodziej, gdyście śpiewali. Wszystkiego wysłuchał, ale
najważniejsza dla niego była wasza radość. O dziecko, dziecko! - znów pogładziła go po
ramieniu.
Przygotowany przez nią koszyk zawierał tego dnia całą ucztę. Gdy nadszedł czas na
posiłek i Dick wyjął koszyk ze schowka, matka usiadła wraz z nimi pod drzewem i
przyglądała się, jak pochłaniali jej przysmaki śmiejąc się i żartując. Pani Sowerby była w
świetnym humorze i rozśmieszała ich różnymi żartami. Mówiła im rozmaite rzeczy
rozwlekłą gwarą jorkszyrską i uczyła nowych wyrażeń. Zmiała się do rozpuku, gdy jej
opowiadali, ile trudności ma Colin w udawaniu rozkapryszonego kaleki.
- Widzi pani, my się musimy ciągle śmiać, gdy jesteśmy razem - mówił Colin. - A ten
śmiech nie zgadza się z chorobą.
Usiłujemy więc go stłumić, on jednak wybucha, a wtedy to jeszcze gorzej.
- Jedna rzecz często mi na myśl przychodzi - mówiła Mary - i jak nagle o tym pomyślę, to
już naprawdę trudno mi się powstrzymać od śmiechu. Jest prawdopodobne, że Colin
będzie rychło wyglądał jak księżyc w pełni. Jeszcze tak nie jest, ale on z dniem każdym
robi się okrąglejszy. No, więc przypuśćmy, że pewnego pięknego poranka będzie taki -
co wtedy zrobimy?
- No tak! Widzę dobrze, że musicie grać komedię - rzekła Susan Sowerby. - Ale to
udawanie już nie będzie trwało długo.
Pan Craven wróci niebawem do domu.
- Myśli pani, że wróci? - spytał Colin. - Skąd pani wie?
Susan Sowerby uśmiechnęła się domyślnie.
- Paniczowi byłoby chyba okropnie przykro, gdyby ojciec miał się o wszystkim
dowiedzieć od innych osób. Pewnie panicz sobie to spotkanie układał przez niejedną
bezsenną noc.
- Nie zniósłbym, gdyby go ktokolwiek inny o tym zawiadomił - powiedział Colin. - Myślę
codziennie, jak mu to powiedzieć. I wymyśliłem, żeby wbiec po prostu do jego pokoju.
- To by dopiero była niespodzianka - rzekła Susan Sowerby. - Chciałabym wtedy widzieć
naszego jaśnie pana. Jak Boga kocham! Powinien wkrótce wrócić do domu, powinien!
Potem omówiono szczegółowo wizytę Colina i Mary u Dicka. Ułożyli wszystko. Pojadą
przez wrzosowisko, śniadanie zjedzą pod gołym niebem, wśród wrzosów. Poznają
wszystkie dzieci i obejrzą ogród Dicka. A wrócą dopiero wtedy, jak się poczują zmęczeni.
Susan Sowerby wstała wreszcie, by ruszyć do domu. Po drodze chciała jeszcze zajść do
142 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl