[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tłumaczę, że dają nam szansę, bo mogli nas załatwić wcześniej, tak po prostu. Upozorować
zabójstwo. Moje zabójstwo. Opowiadam obrazowo, jak to by się odbyło, jak zostałabym zgwałcona
i poćwiartowana na dalekich wyspach, w hotelu Shiba czy Shima, a potem wszystkie dowody
wskazywałyby na udział Pawła w tej maskaradzie.
Znany adwokat morduje żonę w Tokio. Czyż to nie dobry tytuł? Czyż nie lepszy niż
Koncern farmaceutyczny morduje pacjentów ? Ten drugi może być kosztowny dla wszystkich,
niepewny, grozi długotrwałymi procesami bez specjalnego zainteresowania widzów. Ludzie wolą
nie wiedzieć, że leki czasem zabijają. Wolą udawane nawet pozory bezpieczeństwa. Znacznie lepiej
zamknąć oczy i czekać, aż lekarz nas uratuje, niż patrzeć, co właściwie robi. Wiesz, że
chemioterapia zabija raka, ale potem zabija też prawie wszystkich pacjentów. Dziewięćdziesiąt
procent. Lepiej o tym nie wiedzieć, nie słuchać. Dramat człowieka, zwykłe, proste morderstwo z
zazdrości jest znacznie ciekawsze. Ileż informacji można tu wyszukać, ileż konfabulacji poczynić.
To byłby długi, ciekawy serial. %7łona adwokata zdradzała go z biznesmenem. Kochanek z Tokio
zeznaje o perwersyjnych praktykach. Morderstwo z miłości i nienawiści. Ileż dobrych tytułów.
Przestań.
Co zrobisz? Okażesz się idiotą i zamordujesz nas? Mnie, Kingę, Karola? Pójdziesz do
mediów, żeby zrobić jedną zadymę, która może nikogo nie zainteresuje? Co zamierzasz? Musisz mi
powiedzieć.
ZAAATWIMY DRANI!
Przecież wiesz cichy szept. Za cichy.
GAOZNIEJ, DO DIABAA!
Nic ci nie grozi. Wszystko będzie dobrze.
48.
Pierdoli mnie. Inaczej tego nie można nazwać. Leżę bezsilnie na materacu, który Paweł
wcześniej zdjął z łóżka, żeby nic mu nie przeszkadzało, żeby nie było skrzypienia, żebym nie miała
pretekstu do protestów.
Jest wściekły i przelewa na mnie swoją wściekłość. Nie ma mowy o miłości.
Karol i Kinga pewnie i tak nas słyszą. On o tym nie myśli. Ja zresztą też.
Jedną dłonią trzyma moje oba nadgarstki, mocno, aż sinieją. Drugą zapiera się, by móc
dotrzeć głębiej, zranić mnie, przygwozdzić. Przejeżdża nią po moich piersiach, chwyta za szyję,
zaciska lekko. Wtedy na chwilę nieruchomieje i zmusza mnie do otwarcia oczu.
Patrzymy tak na siebie przez sekundę, może dwie.
Nie widzę w nim zabójcy, nie nabierze mnie.
Pochyla się, jest teraz tuż nade mną, jego usta powoli dotykają moich, rozchylają je
drobnymi muśnięciami, całują początkowo badawczo, sondując, by w końcu połączyć się z pełną
siłą, namiętnością, nie panując nad gwałtownymi ruchami szczęki i języka. Dopiero teraz czuję, jak
szarpie mnie za włosy i znowu pierdoli, gwałtownie, z całych sił, mechanicznie, bez wahania,
zupełnie nie zastanawiając się nad tym, czy mi się to podoba czy nie.
I dobrze. Bo podoba mi się.
Trzydzieści, może czterdzieści pchnięć.
Staram się odpowiadać, walczyć, zmusić go do przerwania, do zmiany pozycji, ale on mi na
to nie pozwala. Faluje, wierzga, przechodzi z galopu w szaleńczy cwał. Jest za silny, więc przestaję
się opierać i biorę go podstępem, poruszam biodrami w jego rytmie, wychodzę naprzeciw,
prowokuję, zachęcam, udaję, lecz on wyczuwa moją grę i znów przerywa.
Dziś jest dzień zemsty. Dziś stara się zrobić wszystko po swojemu. Upokorzyć mnie za
moje zdrady, za to, co się wydarzyło pomiędzy mną i Oskarem, i pomiędzy nami.
Jesteśmy na wojnie.
Za oknem zaczyna padać deszcz, omiata nas nieco chłodniejsze powietrze, wywołując
dreszcz na spoconych ciałach.
Znów zaczyna, tym razem jestem z nim od początku i czuję, oboje czujemy, że to będzie
już, że nie dotrwamy do kolejnego starcia. Być może dlatego puszcza mnie w końcu, pozwala
przejąć inicjatywę, przewrócić się na plecy, ujeżdżać, ale tylko chwilę, pięć sekund, może dziesięć,
znów jest na mnie, znów pompuje, pierdoli, do końca, zupełnie nie przejmując się tym, że moje
paznokcie rozrywają mu plecy.
Koniec. Jego dłoń na moich ustach. Mocno zaciśnięta. Jeśli nie puści, umrę. Nie mogę
oddychać. A on nie puszcza. Mimo że moja twarz czerwienieje, a oczy podchodzą szaleństwem.
Nie puszcza.
Przez chwilę myślę o śmierci. Myślę, że Paweł jest Oskarem i zaraz mnie zamorduje za
moją zdradę. Za to, że odchodzę od niego. Odnajduję w Pawle mordercę. Jest w każdym
mężczyznie, w każdym drapieżniku. Nawet głęboko schowany potrafi wyjść w zupełnie
nieoczekiwanej chwili. Pojawia się i już jest za pózno, by zareagować. Chwyta za broń, za gardło,
zasłania usta i odcina dostęp powietrza do płuc. Jeszcze chwila i będzie koniec. Oczy zatoną w
ciemności.
Nastanie pustka. Lub wieczność.
Będzie nic lub coś.
W końcu oddech, gwałtowny, pełną piersią, szybki, bolesny. I nieme pytanie:
Co to miało być, do diabła? Chciałeś mnie udusić?
Ale nie pytam.
Leżymy bez życia i myślimy tylko o nas.
Oczyszczenie. To właśnie czujemy.
Pod prysznicem odkręcamy wodę do oporu i zwiększamy ciąg strumienia w słuchawce, by
było jak najgłośniej. Nachyla się nade mną.
Myślisz, że nas podsłuchują? %7łe wszędzie mają pluskwy?
Na pewno.
Tutaj też? Podobno pod prysznicem nie da się podsłuchiwać.
Nie znam się na tym.
No tak.
Ale musimy być ostrożni. Musimy uważać na słowa, na wszystko.
Co zrobimy?
Nieważne, ważne, że znów jesteśmy razem.
Gładzi mnie po plecach, robi to tak jak lubię, tak że nabieram ponownie ochoty, on też
nabrzmiewa i twardnieje. Jesteśmy pod prysznicem i kochamy się. Długo, powoli, na koniec
wściekle i boleśnie, do całkowitego wyczerpania.
Jakbyśmy robili to ostatni raz w życiu.
49.
Trevor podjeżdża wielką czarną terenówką. Samochód wygląda jak mała ciężarówka. Mały,
łysy człowieczek w środku przypomina mi dattchi waifu. A jeśli naprawdę jest tylko kukłą i
mitomanem?
Wychodzi, uśmiecha się szeroko, jakby był starym przyjacielem naszej rodziny. A przecież
zna tylko mnie.
Ma jednak do tego prawo. Jest naszym ratunkiem.
Nie mamy ze sobą nawet walizek. %7ładnych zabawek, żadnych książek, pamiętników, nic.
Tak jak zażądał. Ubrania, które nosimy, będą nam towarzyszyć tylko do najbliższego motelu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]