[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zachowałam tę listę, więc od razu ci ją odczytałam.
- Po pierwsze: „Mieć rękę, która drapałaby mnie po plecach.” Zrobić życzenie z
zasady, to do mnie podobne. Po drugie: „Czytać wolniej, żeby nigdy nie zabrakło książek”.
Dziwne, że napisałam to dopiero na drugim miejscu. Po trzecie: „Spędzać wszystkie wakacje
z Lucasem w dużym domu”. Dlaczego tylko wakacje? Czytać dalej? „Jeść tyle pralinek
Résille d'Or, ile będę chciała”. Jaki ze mnie żarłok! „Ciągle chodzić boso i pływać nago”.
Dwa w jednym.
Uśmiechnąłeś się, a ja już trochę mniej bałam się o Paule.
Opowiedziałeś mi o miesiączce.
- Okres mają duże dziewczyny. Wiedz, to nie jest szczególnie przyjemne. Wszystkie
kobiety to mają, regularnie, co miesiąc. Krew płynie kilka dni. Miesiączkowanie zaczyna się
około dwunastego, trzynastego roku życia. Ciebie też to czeka, dziwne, że twoja matka ani
Paule nic ci nie powiedziały. To nie jest rana, nie ma żadnego niebezpieczeństwa, tylko potem
trzeba uważać, żeby nie zrobić dziecka.
Dziecko w moim wieku! To było niepojęte! Próbowałam wyciągnąć z ciebie więcej
informacji. Bez skutku. Zapewniłeś, że nade mną czuwasz, więc nie miałam się czego
obawiać.
Nadal nie rozumiałam, skąd płynie ta cała krew. Uśmiałeś się.
- Podpaska nie pasuje do nosa, nie sądzisz, że lepiej ją wkładać między nogi?
Pewnie z powodu rozmowy o dziecku wybrałam ten moment, żeby ci się oświadczyć.
Odpowiedziałeś „tak”, pod warunkiem, że pójdę do ślubu w białej sukni z trenem, który
wystarczyłby dla co najmniej dziesięciu księżniczek, i koniecznie z rozpuszczonymi włosami.
Pogładziłeś mnie po czole, tak jak kiedyś matka. Dręczyły mnie pytania, które chciałabym jej
zadać. Bardzo za nią tęskniłam, zwłaszcza w chwilach szczęścia. Pomyślałam sobie, że
podczas naszego wesela będzie patrzeć, jak tańczymy, i na pewno usłyszymy jej śmiech
dobiegający gdzieś zza gwiazd.
15.
Rosłam. Nie lubiłam bawić się z innymi dziećmi.
Koledzy z klasy zaczęli się naśmiewać, że nie jestem prawdziwą dziewczynką.
Podczas przerw i w stołówce zaszywałam się w kącie z książką.
Rano zapalałam światło, zanim zadzwonił budzik Paule, bo potrzebowałam lektury;
dzień nie mógł się zacząć ani skończyć bez kilku przeczytanych stron.
W każdą środę po południu szłam do biblioteki. Czekałam na to cały tydzień, wśród
książek żyło mi się lepiej. Lubiłam godziny spędzone w bibliotece, z dala od otaczającego
świata. Wchodziłam tam z bijącym sercem. Najpierw wybierałam nowe książki na tydzień
oraz takie do czytania na miejscu. Zawsze brałam ich za dużo, więc prosiłam bibliotekarkę,
żeby odkładała je dla mnie na później. Nie zniosłabym, gdyby ktoś sprzątnął mi je sprzed
nosa.
Dopiero wtedy zwracałam książki, pożyczone w poprzednią środę; zmuszałam się do
tego. Żeby zatrzymać na dłużej te ulubione, czasami nie wypożyczałam nowych. Czytałam
tylko powieści, nigdy nie miałam ich dość. Unikałam wszelkiego kontaktu z ludźmi, nie
chciałam tracić ani minuty na rozmowy, nawet z bibliotekarką, którą, jak się domyślałam,
intrygowała poważna, skrupulatna dziewczynka. Siadałam w kącie przy kaloryferze,
patrzyłam na otaczające mnie książki i czułam się tak, jakbyś się do mnie uśmiechał.
Czasami, by dodać sobie pewności, liczyłam półki i książki na każdej z nich. Dużo
tego było do czytania, ale martwiłam się, że książek nie wystarczy do końca mojego życia,
powiedzmy do osiemdziesiątki. Trzy książki tygodniowo, cztery, jeśli liczyć wakacje, to w
sumie czternaście tysięcy dziewięćset siedemdziesiąt sześć książek na całe życie. Choćbym
nie wiem ile razy liczyła, zawsze uzyskiwałam ten sam wynik. Czytałam więc jedną stronę po
kilka razy i zmuszałam się do przerw między rozdziałami, żeby przedłużyć lekturę.
Latem biblioteka była zamknięta, ale my na szczęście wyjeżdżaliśmy do dużego
domu, gdzie nigdy się nie rozstawaliśmy. Moje urodziny przypadały na koniec sierpnia, więc
wywalczyłam, żeby prezenty, oczywiście książki, dawano mi na początku wakacji.
Jednak w dużym domu czytałam mniej, bo kradłabym nasz wspólny czas.
Nasz śmiech rozbrzmiewał wszędzie: od stodoły po strumyk, od drogi trzech
kamyków po łąkę przy murku. W niektóre noce potajemnie wychodziliśmy na dwór, żeby
posłuchać puszczyków i popatrzeć w niebo. Wolałam Oriona i jego pas niż Wielki Wóz.
Mówiłeś mi o gwiazdozbiorach, a ja obserwowałam je, przytulona do ciebie plecami, z twarzą
zwróconą ku niebu.
Opierałeś brodę na moim czole, i, patrząc w górę, znajdowaliśmy się w równowadze
między niebem a ziemią.
Tego wieczora do Paule i Fanny przyjechali goście z owczarkiem niemieckim.
Oddaliśmy im nasze pokoje, więc rozstawiono dla nas łóżka polowe w salonie. Paule i
Fanny uznały, że jeśli będą się stykać bokami, to wystarczy nam jeden koc. W salonie miał
też spać pies.
Wieczorem, myjąc się, namydliłam się trzy razy, żeby być jak najczystsza w tę
niezwykłą noc. Ubiegłego lata, gdy skończyłeś szesnaście lat, Paule stwierdziła, że jesteśmy
już za duzi, by mieszkać w jednym pokoju. Dlatego ta noc miała być dla nas świętem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]