[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się, że z czoła spływa mu pot, poczuł na nodze oddech kundla, który zaraz potem chwycił
zębami jego udo, przeszył go ostry ból, zorientował się jednak, że pies puścił i spadł na
ziemię. Nic go już nie obchodziło, że pień może trzasnąć, podciągnął się wyżej, jakaś gałąz
złamała się z suchym trzaskiem, o mały włos nie spadłby z drzewa, wreszcie jednak udało mu
się podciągnąć na tyle wysoko, że psy nie mogły go dosięgnąć.
Już nie szczekały.
Stały tylko tuż pod drzewem z otwartymi pyskami i warczały.
Ich oczy lśniły w nadziei na świeżą krew.
Oceniały odległość dzielącą je od sztuki mięsa siedzącej nad ich głowami.
Na drzewie, które chwiało się i w każdej chwili mogło się złamać.
Czekały.
Fredric próbował trwać zupełnie bez ruchu, zorientował się, że pień drzewa zaczyna się
wyginać, a gałęzie, których się trzymał, wcale nie były takie solidne, gdzie się podział
właściciel? Takie psy nie powinny tak po prostu być spuszczane bez nadzoru, przecież są
niebezpieczne! Ogromne bestie, czy tej rasy używano do psich walk? Fredric nie znał się
szczególnie dobrze na psich rasach, te dwie bestie przypomina
ły w każdym razie buldogi, miały pomarszczone pyski i paszcze zdolne pewnie do połknięcia
piłki futbolowej; zamrugał i spróbował dokładniej im się przyjrzeć, spływający z czoła pot
szczypał go w oczy, widział, jak z uda kapie mu krew, czyżby rana była poważna? Nie czuł w
ogóle bólu, czy ten właściciel nigdy się nie pojawi? Był tak przerażony, że nie miał odwagi
się poruszyć, miał wrażenie, że pień w każdej chwili może trzasnąć, na dodatek znajdował się
w nad wyraz niewygodnej pozycji, z nogami podciągniętymi pod siebie i splecionymi wokół
drzewa; niemalże cały ciężar jego ciała zawieszony był w tej chwili na ramionach, jak długo
zdoła się tak utrzymać? Raczej krótko. Stojące w dole kundle wydawały się niespokojne,
kręciły się w kółko, cały czas na niego zerkając, oceniały wysokość, ale najwyrazniej
rozumiały, że nie zdołają go dosięgnąć, czyżby były specjalnie wytresowane? Pewnie tak,
stwierdził, a ta myśl zdecydowanie go nie pocieszyła.
Nagle poczuł w jednym z ramion piekący ból.
Było to ramię obejmujące pień.
Palące ukłucie, po czym jeszcze jedno i wiele kolejnych.
Co się dzieje? Nie mógł zwolnić uścisku i spojrzeć na rękę; jeszcze więcej piekących ukłuć,
zamrugał, by usunąć z oczu krople potu, i zorientował się, co się dzieje: całe mnóstwo
wielkich czarnych mrówek spacerowało po jego dłoni, po przedramieniu, aż do wysokości
łokcia i gryzło go! Fredric zacisnął szczęki i pomyślał, że musi po prostu pozwolić im to
robić, w końcu niewiele osób umiera od ukąszeń mrówek! Ból jednak trudno było wytrzymać,
wydawało się, że w jego ramię wbijają się raz po raz rozżarzone szpilki, niedługo owady
rozejdą się po całym jego ciele, wejdą pod koszulę, odnajdą drogę do wnętrza jego spodni, nie
były to zwyczajne norweskie leśne mrówki, ale o wiele bardziej agresywny gatunek, który
bezlitośnie atakował w obliczu zagrożenia kolonii; jak długo będzie w stanie to wytrzymać?
Raczej krótko; teraz jesteś w poważnych tarapatach, Fredricu, powiedział sam do siebie i
poczuł, że od niezliczonych ukąszeń zaczynają łzawić mu oczy. Jeden z psów położył się na
ziemi, ale posyłał mu co jakiś czas pełne nienawiści spojrzenia, drugi zaś raz po raz okrążał
pień, złowrogo warcząc; Fredric nabrał do płuc tyle powietrza, ile tylko mógł, a następnie
zaczął dmuchać, próbował zdmuchnąć armię mrówek, która dotarła już do rękawa jego
koszuli, widział, że niektóre z owadów zatrzymały się i sta
nęły dęba, przyjmując pozycję obronną, dmuchał, aż zakręciło mu się w głowie, usłyszał swój
własny głos, ochrypły krzyk, który tonął w otaczającym go listowiu, chciał krzyknąć głośniej,
ale struny głosowe odmówiły mu posłuszeństwa; wiedział, że nie będzie w stanie wytrzymać
zbyt długo, spadnie, poczuł ukąszenia na karku i pod koszulą, zamknął oczy i wyobraził sobie
siebie samego leżącego na ziemi pod drzewem po tym, jak psy zrobią już swoje, jego ciało
leżało zupełnie nieruchomo, nie, to nie było jego ciało; należało ono do martwego
baseballisty, Lacristo Morreno, którego zamordowano, to on leżał na ziemi, jedna ręka
odrzucona na bok, martwe ciało, członki, poszczególne kończyny odłączyły się od korpusu i
leżały zupełnie niezależnie od siebie; Fredric potrząsnął gwałtownie głową, co to za
dziwaczne wizje? Co zobaczył? Kończyny zabitego, ręce i nogi, nagle ułożyły się w jego
głowie w konkretny obraz, obraz ten zrobił na nim tak ogromne wrażenie, że poczuł, jak krew
krąży szybciej w jego żyłach, i ręka znów mocniej ścisnęła pień; w tej samej chwili oba psy
nastawiły uszu i odwróciły się w stronę domu, po czym jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki zniknę*ły pomiędzy krzakami.
Fredric mocno przywarł do pnia.
Nie czuł już rozżarzonych szpilek kłujących jego skórę.
Zacisnął powieki i powoli doliczył do stu.
Otworzył oczy i nasłuchiwał.
Cisza, tylko odległy szum silników dochodzący z głównej drogi.
Puścił się i spadł na ziemię z cichym plaśnięciem, przez kilka sekund leżał zupełnie
nieruchomo, wciąż nasłuchując, po czym podniósł się do pozycji siedzącej, zerwał z siebie
koszulę i z całej siły uderzył nią o pień, strząsnął mrówki z ramion i klatki piersiowej, która
pokryła się teraz czerwonymi śladami po ukąszeniach, wreszcie zdołał się uwolnić od
owadów, podniósł się z ziemi. Kręciło mu się w głowie, a mimo to szybko wypatrzył inne
drzewo, o wiele dorodniejsze, z wielkimi, grubymi gałęziami, oddalone od niego zaledwie o
kilka metrów. Gdyby psy wróciły, będzie mógł wspiąć się na nie i znalezć sobie wygodne
miejsce pomiędzy gałęziami, jeśli będzie trzeba, bez problemu przesiedzi tam kilka godzin;
minął chwiejnym krokiem zarośla i wyszedł z powrotem
na żwirową ścieżkę, usiadł na poboczu i wpatrywał się pustym wzrokiem w kapelusz wiszący
na krzaku całkiem niedaleko.
Spodnie miał w strzępach.
Na udzie brzydką ranę.
Był brudny.
Zgubił gdzieś po drodze swój szkicownik.
Co ma teraz zrobić, czy ruszyć w kierunku domu Carli Clegg? Nie może chyba być daleko?
Może nawet tuż za zakrętem? Ale co z psami? Zrozumiał jednak, że nie ma żadnego wyboru,
rana na udzie musi zostać natychmiast oczyszczona, w przeciwnym razie ryzykuje poważną
infekcję, miał nadzieję, że Amerykanka ma w sobie coś z Florence Nightingale, ale kto jest
właścicielem tych straszliwych psów? Florence Nightingale (1820*1910), twórczyni
współczesnego pielęgniarstwa, przełożona angielskich pielęgniarek w czasie wojny
krymskiej.
Zdjął z krzaka kapelusz i powoli ruszył przed siebie, minął zakręt, cały czas uważnie
nasłuchując i zerkając w stronę dżungli i bezpiecznego schronienia, jakie dałby mu
ewentualnie pień drzewa; droga biegła teraz prosto, zaledwie kilkaset metrów dalej dostrzegł
bramę, ostatnie dzielące go od niej metry przebył, zachowując wszystkie środki ostrożności,
rozejrzał się i dostrzegł kolejną ścieżkę prowadzącą do posiadłości oraz parkingu, na którym
stało kilka samochodów, zatrzymał się jednak tuż przed bramą, gdy usłyszał złowrogie
warczenie. Stał zupełnie spokojnie, zerkając w stronę domu, świątynia Majów! Budynek
przypominał klasyczną majską piramidę, wzniesiony został z czerwonych i zielonych imitacji
kamieni, miał równoległe rzędy okien, otoczony zaś został wysokim murem; nie zdążył
rozejrzeć się dokładniej, nagle bowiem usłyszał głos dochodzący z głośnika zamontowanego
obok bramy:
* Proszę nacisnąć guzik na obelisku po lewej stronie, mister Drum. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl