[ Pobierz całość w formacie PDF ]
klatki, głośno sycząc. Z zachwytem patrzyłem na wielkiego gada zwiniętego w koszyku, na jego
kolorową skórę, błyszczącą w świetle lampy.
Słuchaj, przyjacielu powiedziałem do właściciela pytona. Nie mam możliwości
obejrzenia tego wspaniałego zwierzęcia teraz w nocy. Zostaw go tutaj i przyjdz do mnie rano.
Wtedy obejrzymy węża i ustalimy cenę. Dobrze?
Tak, sah odparł myśliwy. Zanieśliśmy ciężki kosz do szopy dla zwierząt i postawiliśmy
go na ziemi. Wylałem na węża dwa kubły wody, gdyż z pewnością był bardzo spragniony.
Potem przeciąłem sznury, którymi przywiązano do kosza jego ogon. Były tak mocno zaciśnięte,
że w kilku miejscach przecięły wspaniałą skórę. Przez pewien czas masowałem ją, żeby
przywrócić krwiobieg.
Wreszcie wyprosiłem z obozowiska mieszkańców wsi i znów położyłem się spać.
Rano obejrzałem pytona i doszedłem do wniosku, że nie jest chyba uszkodzony, choć bardzo
ściśnięty koszem, który zapewne został obudowany wokół gada już po jego schwytaniu. Po
długotrwałych targach, które odbyły się podczas śniadania, wreszcie go kupiłem, ale wtedy
powstał problem klatki. Wyszukałem największą skrzynię, jaką miałem i poleciłem cieśli, żeby
ją przerobił na klatkę dla węża. W porze lunchu była gotowa, wyłożona suchymi bananowymi
liśćmi, które miały służyć pytonowi za miękkie posłanie. Wtedy wyłonił się problem, jak wyjąć
go z kosza i umieścić w skrzyni. Zwykle, jeśli się ma kilku odpowiedzialnych ludzi do pomocy,
przeniesienie pytona dowolnej wielkości jest sprawą całkiem prostą. Jeden człowiek chwyta
głowę, drugi ogon, pozostali zaś trzymają resztę ciała. Trzeba go trzymać tak, żeby był
wyprostowany i nie mógł się zwinąć, gdyż wtedy jest właściwie bezradny, ale mnie brakowało
niestety tych kilku odpowiedzialnych ludzi. Afrykanie uważają pytona za węża jadowitego,
który truje nie tylko zębami, ale i ostrym końcem ogona. Na nic się nie zdały moje perswazje, że
ja będę trzymał głowę a oni resztę jego całkiem nieszkodliwego ciała. Na co odpowiadali mi, że
pyton na pewno zabije ich ogonem. Nie mogłem dopuścić do tego, by moi pomocnicy po
wyjęciu pytona z kosza uciekli, zostawiając mnie sam na sam z tym olbrzymem. Spór się
przeciągał.
Słuchajcie powiedziałem wreszcie, rozzłoszczony jeśli ten wąż nie znajdzie się
w skrzyni za pół godziny, nikomu nie zapłacę ani pensa.
To mówiąc, rozciąłem bok kosza, chwyciłem pytona mocno za szyję i zacząłem go powoli
wyciągać. Po chwili czarne ręce z wahaniem zaczęły podtrzymywać węża. Trzymając jego
głowę w jednej ręce, zaczekałem, aż pojawi się ogon, i wtedy chwyciłem go drugą ręką. W ten
sposób pyton utworzył koło: ja trzymałem jego łeb i ogon, a krąg przerażonych Afrykanów
lękliwie podtrzymywał wijące się cielsko. Wsunąłem ogon do skrzyni i powoli, stopa po stopie,
umieściliśmy w niej całego pytona. Na koniec szybko wepchnąłem tam jego głowę, zatrzasnąłem
drzwiczki i z ulgą usiadłem na skrzyni. Moi ludzie byli zachwyceni własną odwagą i stali
wokoło, pokazując sobie nawzajem, jak go trzymali, co przy tym czuli, jak bardzo był ciężki,
i tak dalej. Posłałem jednego do wsi, żeby kupił kurczaka, gdyż gad na pewno był głodny; gdy
tylko przyniesiono kurczaka, włożyłem go do skrzyni z pytonem. W nocy wąż zjadł kurczaka
i pomyślałem, że wszystko będzie dobrze. Cóż, kiedy nastąpiła jedna z tych komplikacji, jakie
sprawiają, że kolekcjonowanie żywych zwierząt jest tak trudne: w ogon pytona, który był zbyt
mocno związany, wdała się gangrena. Nawet w chłodnym klimacie zbyt ciasne więzy grozne są
dla każdego zwierzęcia, ale w tropikach gangrena rozwija się niezwykle szybko. Pyton żył
jeszcze dziesięć dni, jadł dobrze, ale stan jego ogona stale się pogarszał mimo leków. Z wielkimi
oporami położyłem wreszcie kres jego cierpieniom. Wyciągnięty na całą długość, mierzył
osiemnaście i pół stopy długości. Podczas sekcji okazało się, że była to samica; wewnątrz miała
na poły uformowane jajka. Nigdy więcej nie widziałem żywego pytona tej wielkości.
Na ogół wydaje się wszystkim, że gromadząc żywe okazy różnych zwierząt, wystarczy je
zdobyć, zamknąć w klatce, i na tym koniec. W praktyce jednak oznacza to dopiero początek
pracy. Znalezienie i schwytanie jakiegoś okazu często bywa trudne, ale to wszystko nic
w porównaniu z tym, co trzeba zrobić pózniej: znalezć odpowiednie zastępcze pożywienie,
przyzwyczaić zwierzę do tego pożywienia, obserwować, czy niewola nie spowodowała jakiejś
choroby, czy na kończynach nie utworzyły się rany wywołane chodzeniem po deskach. A poza
tym codzienna rutyna: czyszczenie i karmienie, pilnowanie, żeby słońca nie było za mało ani za
dużo; i tak dalej. Niektóre zwierzęta po schwytaniu po prostu nie chcą jeść, godzinami więc
trzeba wymyślać dla nich jakieś przysmaki i zachęcać je do jedzenia. Czasem w takich
przypadkach ma się szczęście i nieoczekiwanie można odkryć coś, co taki zwierzak lubi. Ale
niekiedy więzień w ogóle nie chce jeść i wtedy pozostaje tylko jedno: wypuścić go z powrotem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]