[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozbyć się wrażenia, że coś w tym jest. Niestety, jedyne ogniwo łączące nie żyje.
 Jeśli potrzebna ci pomoc, możesz na mnie liczyć.
Już chciałem jej podziękować, ale pomyślałem, że owszem, może pomóc. Przy-
pomniałem jej o domu, który spłonął przy Clark Avenue, i powiedziałem, że był wła-
snością tej samej grupy, do której należał dom przy Train Avenue.
 Chcę wiedzieć coś więcej o Wspólnocie Mieszkańców.  To moja prośba. 
Przejrzyj archiwa gazety i prześlij mi faksem wszystkie artykuły, w których jest o niej
wzmianka, dobrze?
 Jasne. I sprawdzę, czy pisaliśmy coś o tym pożarze przy Clark.
 Dziękuję, Amy.
Jej twarz tonęła w ciemności, ale i tak widać było skupiony wzrok.
 To cholernie interesujące, Lincoln. Dwa pożary domów należących do jedne-
go właściciela w ciągu tygodnia. Oba domy były puste?
 Było tego więcej.  Przypomniałem sobie szczegóły, które przeoczyłem.  Mi-
tch Corbett jest specjalistą od wyburzeń. Ma doświadczenie z lontami i materiałami
wybuchowymi i pewnie wie, jak podłożyć ogień.
 Myślisz, że zabił Anitę Sentalar?
 Nie wykluczam. Ale po co ten drugi pożar?
 Podpalenie dla zysku?
Pokręciłem głową.
 Jak mówiłem. Mam pytania, a nie odpowiedzi. To musi się zmienić.
Wkrótce wyszła. Uściskała mnie na pożegnanie, a jej zapach i miękkie włosy
zdołały jakoś oczyścić mnie z paru wspomnień, takich jak miedziany odór krwi Lar-
ry ego Rabolda i straszny krzyk jego córki. Nie mówiliśmy więcej o artykule i wiedzia-
łem, że już do tego nie wrócimy. Sprawa była załatwiona, co mnie cieszyło. Prawdziwi
przyjaciele są nieocenieni, a utraceni są jak duchy, które zawsze krążą w pobliżu. Za
dobrze znałem oba te przypadki.
Rozdział 17
Andrew Maribelli był wysokim, chudym mężczyzną. Grzywę siwych włosów
miał sczesaną na prawą stronę i krótko przyciętą z lewej, co sprawiało, że wyglądał
tak, jakby ciągle przekrzywiał głowę. Szpiczaste wąskie ramiona i szeroka klatka
świadczyły o amorficznej budowie ciała. Nosił wykrochmaloną niebieską koszulę, któ-
ra wydawała się naciągnięta na ramę drzwi, ze sterczącymi osobliwie ramionami po
obu stronach.
Kiedy wkroczył do swojego wąskiego gabinetu w departamencie straży pożar-
nej miasta Cleveland przy Superior Avenue o ósmej rano i zobaczył, że siedzę za jego
biurkiem, a Joe przygląda się wiszącej na ścianie fotografii w ramkach, zniósł to cał-
kiem niezle.
 Panowie  powiedział, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Nie pokazał po
sobie zmieszania.  Zawsze proszę swoich gości, żeby czuli się jak u siebie w domu,
ale wolę wiedzieć, kiedy mnie odwiedzą. Wiecie, żebym zdążył posprzątać.
Wstałem, obszedłem biurko, a Joe odwrócił się do niego. O siódmej zadzwoni-
łem do Joego, proponując mu wizytę u Maribellego. Uznał, że to dobry pomysł. Wizy-
ta w miejscu, w którym był Rabold tuż przed śmiercią mogła okazać się owocna. I za-
pewne ryzykowna.
 Nazywam się Lincoln Perry, wczoraj rozmawiałem z panem przez telefon.
Zciągnął brwi.
 Aha. A ja panu powiedziałem...
 Pamiętam, co mi pan powiedział. To już nie ma znaczenia, proszę pana. Poli-
cjant, którego pan osłaniał, nie żyje. Został zamordowany.
Skrzywił się.
 Cholera. Słyszałem, że glina... ale nie wiedziałem, to znaczy, nie usłyszałem
nazwiska. Nie wiedziałem, że to ten facet.
 To był on  powiedziałem.  Zastrzelono go w piwnicy. Znalezliśmy ciało.
Maribelli ciężko westchnął, przeszedł obok mnie, przecisnął się za biurko i
usiadł na krześle.
 Też byliśmy glinami  odezwał się Joe, a Maribelli spojrzał na niego, jakby
dopiero go zobaczył.  Trzydzieści lat służyłem. Mój ojciec też. I jego ojciec. Więc jest
to dla nas ważne. Nie podoba nam się, kiedy zabijają gliniarza. Chcemy wiedzieć, dla-
czego do tego doszło.
Wczoraj Maribelli nie palił się do rozmowy, ale istnieje specyficzna więz między
policjantami a strażakami i mieliśmy nadzieję, że nam to pomoże. Patrzył na nas w
milczeniu, wreszcie skinął głową i rozparł się w krześle.
 Mówicie, że znalezliście ciało?  zwrócił się do mnie.
 Zgadza się.
 Przykro mi.  Westchnął głęboko.  Skoro moja stara sprawa jest tak choler-
nie ważna  zaczął  to dlaczego przyszli do mnie prywatni detektywi zamiast detek-
tywów z wydziału zabójstw?
 Jeśli sprawy potoczą się tak, jak się spodziewamy, przyjdą do pana detektywi
z wydziału zabójstw  odpowiedział Joe.  Dostaną wszystko, co odkryjemy. Spowal-
nianie naszej pracy nie pomoże im. Ani trochę.
 No, to czego chcecie?  Maribelli rozparł się wygodniej i założył ręce za gło-
wę.  Pożary, o których chciał się dowiedzieć tamten policjant, zdarzyły się siedemna-
ście lat temu. Trzy pożary w zachodniej dzielnicy, wszystkie w krótkich odstępach cza-
su, latem, wszystkie w nieruchomościach człowieka o nazwisku Terry Solich. Ale do-
myślam się, że to już wiecie.
 Przeczytaliśmy stare gazety  powiedziałem.  Według dziennikarskich relacji
pan prowadził śledztwo w sprawie tych pożarów i ustalił, że były wynikiem podpale-
nia.
Pokiwał głową.
 Co może nam pan powiedzieć o samym śledztwie?
 Podejrzewano, że Solicha ktoś chce wysadzić z interesu. Prowadził parę lom-
bardów w okolicy i wszyscy uważali, że to podejrzany typ. Policja przyjęła wersję, że
albo wkurzył niewłaściwych kolesiów, albo ktoś chce na nim coś wymusić. Myśleli, że
Solich wie, kto jest sprawcą ale nie chce gadać. To irytowało policję i mnie, bo kiedy
trzeci lombard poszedł z dymem, zrobił się z tego niezły wrzód na dupie. Ludzie w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl