[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trzymać ją tak przez całą wieczność, ale wiedział, że to niemożliwe. Mia zasłu-
giwała na więcej, niż był w stanie jej zaoferować.
Przytuliła się do niego, a potem zaczęli łagodnie kołysać się w takt muzyki.
Angus wiedział, że jest to taniec pożegnalny.
Taniec utraconych szans i niespełnionych nadziei.
Pochylił się i pocałował Mię we włosy. Głęboko wciągnął w nozdrza jej za-
pach. Bardzo chciał go zapamiętać.
A kiedy taniec się skończył, Angus wypuścił Mię z ramion i czar prysł. Nie
patrząc na niego, zostawiła go i gdzieś zniknęła. Choć wiedział, że tak jest lepiej,
serce przeszył mu ostry ból.
S
R
Montana i Misty uznały, że lepiej będzie, jak Mii nie będzie w domu, kiedy
Angus zacznie szykować się do wyjazdu. Zorganizowały w tym czasie piknik, na
który została zaproszona.
Przez cały czas, który spędziła z przyjaciółkami i ich dziećmi, Mia rozmyślała
o Angusie. Nie czuła się z tym dobrze, ale nie była w stanie nic na to poradzić.
Przede wszystkim było to nie w porządku wobec dziecka, które w sobie nosi-
124 FIONA MCARTHUR
ła. Nie wolno jej zakochać się w przystojnym nieznajomym, z którym nie może
wiązać nadziei na przyszłość. Angus należy już do przeszłości i tak powinno zo-
stać.
Mała Dawn siedziała grzecznie na kocu, podczas gdy Montana porządkowała
jej zabawki. Być może któregoś dnia będzie się nimi bawić jej dziecko.
- Ona jest cudowna i taka spokojna.
Montana uśmiechnęła się do niej.
- Powiedzmy. Uwielbia pożyczać Wabbita Jarrada. Andy kupił go dla Jarrada,
ale kiedy na nią nie patrzę, Wabbit natychmiast zmienia właściciela. Dawn wy-
chodzi z nim na dwór i chowa go, gdzie się da. Uwielbia być na dworze. Na
pewno wie, że urodziła się w górach.
Misty roześmiała się.
- Nigdy nie będę oddalać się od domu w zaawansowanej ciąży.
-Ja też. - Mia przyłączyła się do przyjaciółki. - Chociaż wcale nie było tak zle.
Andy szybko cię znalazł.
Obok Dawn usiadł błękitno-złoty motyl. Oczy dziewczynki rozszerzyły się ze
zdumienia. Rozłożyła paluszki, a potem zacisnęła piąstkę, jakby chciała go
schwytać.
Jej mały braciszek zaczął niespodziewanie wydawać z siebie dzwięki przy-
pominające gruchanie gołębia. Wszystkie trzy kobiety spojrzały w kierunku sto-
jącego nieopodal wózka.
S
R
Dawn wykorzystała chwilę zamieszania i rzuciła się w pogoń za motylem. W
jednej chwili zniknęła im z oczu.
Nie mogła odbiec daleko, pomyślała Mia, kiedy zauważyła jej zniknięcie. Ze-
rwała się na równe nogi. Była zaskoczona tym, jak szybko może biegać takie
dziecko.
- Montana! Gdzie jest Dawn?
OCALONA 125
Montana spojrzała na pusty kocyk, po czym zaczęła nerwowo rozglądać się
po okolicy.
- Dawn! - krzyknęła zaniepokojona.
Pobiegła w kierunku pobliskiego strumienia, ale nie znalazła tam córki.
Mia dostrzegła innego motyla w pobliżu rosnących nieopodal krzaków.
- Sprawdzę tam.
Serce biło jej tak mocno, że z ledwością słyszała głosy nawołujących Dawn
przyjaciółek. Weszła między gęste krzewy, raz po raz wołając dziewczynkę.
Zarośla były coraz gęstsze, stopniowo przechodziły w las, a teren zaczął się
lekko wznosić.
Mia potknęła się o kamień. Chyba dwuletnie dziecko nie mogłoby zajść tak
daleko? Nie była jednak w stanie wrócić do Montany z pustymi rękami.
Szła dalej, nawołując Dawn.
Jednak dziewczynka zapadła się jak kamień w wodę. Zniknął też motyl, za
którym weszła w gąszcz. Gdzie ona się podziała?
To ona była ostatnią osobą, która widziała Dawn. Ona siedziała obok małej,
więc to jej wina, że dziewczynka zniknęła. Rozejrzała się wokół siebie i nagle
dostrzegła ukrytą wśród zarośli bramę prowadzącą do kolejnej opuszczonej ko-
palni.
Tylko nie to!
S
R
Odwróciła się, by wrócić ścieżką, którą tu przyszła, i nagle poczuła, jak jej
noga się zapada. Chciała ją wyciągnąć, ale przykryte kamieniami drewniane skle-
pienie jednego z korytarzy starej kopalni załamało się pod jej ciężarem.
Mia w jednej chwili znalazła się pod ziemią.
Wpadła do głębokiej dziury, na szczęście nie robiąc sobie przy tym żadnej
krzywdy. Kiedy poniosła głowę, dostrzegła nad sobą błękitne niebo i konary
126 FIONA MCARTHUR
drzew. Choć była przerażona, starała się uspokoić.
Wszystko będzie dobrze. Musi tylko wdrapać się po połamanych deskach do
góry.
Otrzepała ręce z kurzu, przyglądając się swoim zadrapaniom. Nic takiego się
nie stało. To tylko powierzchowne otarcia.
Dotknęła ręką brzucha, sprawdzając, czy z dzieckiem wszystko jest w po-
rządku.
- Na pomoc... - zawołała.
Jej głos był tak cichy, że sama ledwo go usłyszała. Odchrząknęła i spróbowa-
ła ponownie.
- Pomocy!
Była prawie pewna, że nikt jej nie usłyszy. Ta myśl wcale jej nie zachwyciła.
Miała tylko nadzieję, że do tej pory Montana zdołała odszukać Dawn.
Gdzie jest Angus? Pewnie już wyjechał. Nie może liczyć na jego pomoc.
Jak mogła być tak głupia, by myśleć, że Dawn byłaby w stanie wspiąć się na
to wzgórze?
A to oznacza, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie jej tu szukał!
Nie może teraz wpadać w panikę. Nie może pozwolić, aby zawładnął nią
strach. Jeśli mu ulegnie, będzie po niej.
Misty na pewno ją znajdzie. Misty jest w tym dobra i z pewnością ją odszuka.
Pochyliła się, by zobaczyć, jak wygląda podłoże, na którym stoi. Objęła się,
jakby dzięki temu strach, jaki odczuwała, mógłby stać się mniejszy.
S
R
Trzeba spróbować się stąd wydostać. Ostrożnie u- klękła, starając się poru-
szać jak najdelikatniej.
Spojrzała w górę. Spadła niżej, niż sądziła. Nie widziała w zasięgu wzroku
nic, czego mogłaby się chwycić, aby się podciągnąć.
-Na pomoc!
OCALONA 127
[ Pobierz całość w formacie PDF ]