[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciotka Adela mówi, \e powinnas wypoczac, zamiast uczestniczyc w pochówku.
Nikt nie bedzie miał ci za złe nieobecnosci, jeśli ciotka Adela powie, \e to
dozwolone. - Pocałowałją w czoło, a potem otarł się o nią broda,jąkby był
kotem. - Garth by zrozumiał.
Tak, Garth by zrozumiał. Sylvan była o tym przekonana. Ze wszystkich
Malkinów jego rozumiała najlepiej. Dbał o swoja rodzine, swoje księstwo i
swoich ludzi, i z pewnoscia błogosławiłbyją za to, \e starała MI; im pomóc. -
Chce go zobaczyc - nalegała.
Rand zaniósłją do głównego salonu i postawił na ziemi. W powietrzu unosił
się zapach kamfory. Trumna stała posrodku salonu, przyciagajac wzrok
olsniewajacymi rzezbieniąmi i połyskiem cięmnego drewna. Cała toneła w
kwiatach. Wieko trumny było zamkniete. Rand przygladał się trumnie ze
smutkiem. - Musimy go spalic dzis po południu. Nie mo\emy dłu\ej zwlekac, a
ciało... ciało było tak poranione...
Przerwała mu, pragnac odwrócic jego uwage od rozpaczy. - Chciałabym
usiasc.
Wokół trumny stały krzesła dla \ałobników, którzy pragneli po raz ostatni
oddac czesc zmarłemu. Rand przysunał krzesło, stojace najbli\ej drzwi.
Sylvan nie chciała zmierzyc się z rzeczywistoscia. Nie umiała się pogodzic z
ta smiercia takjąk z \adna inna, której była swiadkiem. A Garth był człowiekiem,
który robił co mógł dla dobra swoich ludzi. Nie mogła pojac, \e jeden z
tych ludzi go zabił. Chciała krzyknac Nie!", kazac Garthowi wstac i ponownie
zajac własciwe sobie miejsce.
Gdy zrobiła krok, by dotknac trumny, prawie potkneła się o le\aca przed
trumna kobiete odziana w \ałobne szaty. Czy\by Malkinowie wynajeli płaczke,
aby zajeła miejsce \ony Gartha? Ale nie... Ciałem kobiety wstrzasnał szloch, a
Sylvan uklekła obok niej na podłodze i dotkneła jej ramienią. Betty zwróciła do
niej twarz.
Sylvan zamarła zaskoczona.
Podnoszac się na kolana, Betty chwyciła ręke Sylvan, byją ucałowac.
Zachrypłym od płaczu głosem, powiedziała: - Dziekuje, \e przyszła pani oddac
mu czesc. - Wzieła dr\acy oddech. - Pani obecnosc jest dla mnie pocięszeniem.
Słowa wdowy, uswiadomiła sobie Sylvan, wypowiedziane przez kobiete,
która uwa\ała się za wdowe po Garcię. Nic dziwnego, \e Garth Malkin, ksia\e
Clairmont, nigdy się nie o\enił. Kochał swoja gospodynie.
Betty zasmiała się smutno. - Wyglada pani na zaskoczona, panienko.
- Chyba nie jestem zaskoczona - odparła Sylvan. - Sadze, \e po raz pierwszy
widze wszystkojąsno i wyraznie.
- Pewnie tak. - Akajac, Betty dotkneła dr\aca dłonią trumny. Jej głos załamał
się gwałtownie, gdy powiedziała: - Chciał zrezygnowac... ze wszystkiego, ale
nie zgodziłam się za niego wyjsc. - Zacisneła palce na trumnie, a\ pobielały.
- Jedno z nas musiało zrobic to, co było własciwe.
Szkoda, pomyslała Sylvan. Wielka szkoda. - Czy to było własciwe \yc z nim,
ale nie byc jego \ona?
- Prosze nie zaczynac, panienko. - Betty odsuneła z twarzy czarny welon.
Twarz miała blada, a oczy podkra\one. - Nigdy nie był zbyt towarzyski, ale
gdyby się ze mna o\enił, byłabym równie nie na miejscu,jąk ryba, która
próbuje latac. Nigdy nie zostałabym zaakceptowana w towarzystwie, a on
musiałby mnie bronic. - Odetchneła. - To byłoby równie okropne. Dobrze
pani wie, panienko. Ci tak zwani d\entelmeni i damy próbowali to zrobic z
panią w dniu pani slubu, ale pani umie zachowywac sięjąk dama, ają nie.
Strona 82
Nora Roberts - Potęga miłości
To była prawda. Betty rozumiała swoja sytuacje i znała swoje ograniczenią.
- Spedziłam z nim wiele dobrych lat. Kochałam go od kiedy byłam
podlotkiem, i jestem wdzieczna za czas, który był nam dany. - Pogładziła
trumne.
A teraz nie \yje. Pozory ju\ nie maja znaczenią i moge go otwarcię
opłakiwac. jeśli towarzystwo zacznie plotkowac, nikomu to ju\ nie zaszkodzi.
Nawet Gail. Jest taka pewna siębie, prawdziwa dama.
- Gail. - A wiec Gail jest córka Gartha. Niejąmesa i z pewnoscia nie Randa.
Odwróciła się, spojrzała na niego i dostrzegła, \e on równie\ na nią patrzy.
Pragneła myslec, \e Gail jest córka Randa, poniewa\ w ten sposób mogła się
bronic przed rodzacym się w niej uczucięm, a jego bawiło obserwowanie,jąk
powoli odkrywała prawde. A potem obiekt jej rozmyslan wbiegł do salonu: mała,
chudziutka dziewczynka, która własnie straciła ojca. Rand wziąłją w
ramiona i utulił.
Teraz Gail była jego córka.
Chocia\ była zmeczona, nie mogła zasnac. Miała za du\o zmartwien. Przez
całe popołudnie rozlegał się dzwon \ałobny, a ona liczyła ka\de głuche
uderzenie.
Gdy dzwon ucichł, poło\yła głowe na poduszce, wpatrywała się w ogien
rozpalony przez Bernadette i rozmyslała o Gail. Dziewczynka była szczesliwa i
beztroska, zrodzona z miłosci, chocia\ nie z mał\enstwa, lecz jej poczucię
bezpieczenstwa legło w gruzach wraz z przedzalnią. Nadal miała Betty, nadal
miała Randa, lady Emmie i ciotke Adele, ale ju\ nigdy nie zazna beztroski
dziecinstwa.
Czy mo\e pomóc Gail? Sylvan uwa\ała, \e tak. Wszak sama, choc była
dzieckiem z prawego ło\a, nigdy nie zaznała ojcowskiej miłosci ani akceptacji.
Wstrzas, który własnie zniszczył swiat Gail, towarzyszył Sylvan przez całe
\ycię; mo\e bedzie umiała przeprowadzic Gail przez czyhajace na nią pułapki.
Za drzwiami zaskrzypiała deska, a Sylvan przeszył dreszcz.
jeśli duch pojawiał się tylko wtedy, gdy nadchodziły kłopoty, tym razem miał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]