[ Pobierz całość w formacie PDF ]

strumykiem, tym samym, który przepływał przez jej posiadłość, stało
sześć namiotów w ochronnym kolorze. Kilkunastu mężczyzn w
ubraniach koloru khaki siedziało przed namiotami na składanych
krzesełkach. Obok leżały strzelby i karabiny. Prawdziwy arsenał.
- Rany boskie! - szepnął Craig. - Musimy ich tak podejść, żeby
niczego nie spostrzegli, bo inaczej może być gorąco. Jak rozumiem, są
napaleni, żeby strzelać do dzikiego zwierza, a nie do przedstawicieli
prawa, ale kto ich tam wie... Mają przewagę, jeśli idzie o uzbrojenie.
- Może byśmy lepiej zawiadomili policję stanową i poczekali, aż
przyjadą - rzekł cicho jeden z policjantów.
- Nie mamy czasu - rozwiał jego nadzieje Pete. - Ci tutaj w
każdej chwili mogą zacząć zabijać zwierzęta.
Craig westchnął.
- A piękne z nich sztuki. Ma pan rację, doktorze, nie ma na co
czekać. Jest pan uzbrojony?
- Tak, mam broń naładowaną nabojami obezwładniającymi,
Mace mi przygotował. Niedługo powinni się zjawić Hildebrandowie,
a oni mają ciężką artylerię, mogącą obezwładnić całe stado.
Szeryf wycofał się z krzaków.
- Powiem moim ludziom, żeby nie strzelali, dopóki nie padnie
pierwszy strzał ze strony tych tam, na łące. A pani, Vertie i ty, Talu,
wracajcie do samochodu i uciekajcie stąd.
Vertie skinęła głową i z powrotem weszła na ścieżkę prowadzącą
do samochodu. Tala ruszyła za nią. Nagły wystrzał sprawił, że
przystanęła jak wryta.
Po polance biegł z krzykiem Billy Joe.
- Zwijać obóz! Zwijać obóz! Zaraz tu będzie policja! Z
najbliższego namiotu wyszedł mężczyzna ze strzelbą przewieszoną
przez pierś.
- Oxley! - szepnął Pete.
- A jaką ma oryginalną strzelbę! Nigdy nie widziałem takiej
dwururki - zawtórował mu szeryf.
Na polanie rozpętało się piekło.
- Wypuść je! Wypuścić wszystkie z klatek! - krzyknął Oxley.
Craig strzelił w powietrze.
- Policja! Stać, bo strzelam! Jesteście aresztowani! Oxley runął w
las. Pete z krzykiem pobiegł ku polanie.
- Nie strzelać do zwierząt! Nie strzelać do zwierząt! Tala złapała
Vertie za ramię i popchnęła ją w stronę samochodu. Chciała, żeby
starsza pani jak najszybciej znalazła się w bezpiecznym miejscu.
Z tyłu gonił ją tumult krzyków, strzałów i odjeżdżających w
popłochu samochodów. Kurz wzniecony przez biegnących za
zbiegami policjantów oślepił ją i przez chwilę nic nie widziała. Czuła
się jak na placu boju.
Raz po raz padały strzały. Przerażone drapieżniki zaczęły ryczeć.
Nagle silny cios rzucił ją na ziemię.
- Gdzie masz samochód? Samochód!
Zobaczyła nad sobą wykrzywioną wściekłością twarz Vince'a
Oxleya.
- Vertie! - krzyknęła. - Uciekaj!
Oxley rozpoznał ją i na ułamek sekundy się zawahał.
- Uciekaj! Vertie! - zawołała i wbiła paznokcie w łydkę
napastnika, przytrzymując go w ten sposób w miejscu.
- Niech cię szlag! - Kopnął ją i pomyślała, że zaraz ją zastrzeli
albo zatłucze kolbą.
Skuliła się i usłyszała, jak Vertie zapala silnik. Chociaż raz w
życiu Vertie jej posłuchała i nic jej teraz nie grozi. Oxley złapał ją i
uniósł z ziemi.
- Potrzebny mi samochód, i to już - syknął.
- Skąd ci wezmę? Jest tylko wóz patrolowy... Pociągnął ją za
sobą. Wrzawa na polanie zaczęła przycichać, i wtedy poczuła na sobie
wzrok Oxleya.
To był zupełnie inny człowiek; nie był ani uroczy, ani dobrze
ułożony, ani... Gdy w jego oczach dostrzegła zwierzęcą nienawiść,
złożyła błagalnie dłonie.
- Nie zabijaj mnie, proszę, jestem potrzebna swoim dzieciom.
Pojadę z tobą...
- A niech cię szlag! - syknął.
Rozdział 17
Poczuła, jak wielka siła wyrzuca ją w powietrze i ciska na ziemię
niczym kukłę. Oxley rzucił ją jak połamaną zabawkę i pognał w
stronę policyjnego samochodu.
Pozbierała się z wielkim trudem. Bolało ją ramię, bolały ją żebra,
ale żyła! Nie zastrzelił jej, nie roztrzaskał jej głowy kolbą. Usłyszała
ryk zapuszczanego silnika; samochód ruszył jak rakieta. Czy to
możliwe, żeby nikt nie pilnował policyjnego wozu?
Musi zawiadomić szeryfa o ucieczce, Oxley nie może umknąć!
Ciężko dysząc, ruszyła w stronę obozowiska. Starała się trzymać
drzew, żeby nikt jej po drodze nie zauważył. Podczas panicznej
ucieczki mógłby się na nią natknąć kolejny niefortunny myśliwy.
Gdy wyszła na otwarty teren, ujrzała policjantów otaczających
kilkunastu mężczyzn, klęczących z rękami do góry. Nawet z tej
odległości słyszała, że niektórzy mówią coś o adwokatach. Pete stał
przed jedną z klatek; była otwarta.
O Boże! Chyba nie zabili żadnego ze zwierząt?
Tala przyłożyła ręce do ust.
- Pete! - krzyknęła. - Pete! Szeryfie! Słuchajcie! Vince Oxley
uciekł! Pojechał w tamtą stronę! Policyjnym samochodem!
Pete spostrzegł ją i ruszył ku niej biegiem.
- Tala! Co ty tu robisz!
- Wpadłam na Oxleya.
Złapała się za bolące ramię. Szeryf krzyknął coś do jednego z
policjantów, który natychmiast poszedł w stronę Tali. Był od niej o
jakieś dziesięć metrów bliżej niż Pete, kiedy nagle zastygł w
bezruchu.
- Boże... - Na młodej twarzy policjanta ukazało się przerażenie.
Pete skamieniał również; policjanci i więzniowie patrzyli w jej
kierunku jak zahipnotyzowani. Wszyscy spoglądali takim wzrokiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl