[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Wracaj do pokoju i kładz się do łóżka - poleciła córce. - Zaraz tam do ciebie przyjdę. I ciesz się, że
nie dostałaś porządnego klapsa.
Nigdy nie uderzyła żadnego z dzieci - nie mogła nawet powstrzymać łez, kiedy Marcel musiał ukarać
któreś z nich. Zdziwiło ją więc, że przed chwilą tak dała się ponieść gniewowi.
- Dobrze, mamo - powiedziała Jacqueline cienkim, płaczliwym głosikiem.
Isabella miała ochotę przytulić córeczkę i zapłakać razem z nią.
- I odłóż to - rzekła chłodno. - W przyszłości nie chcę cię już z tym widzieć, Jacqueline. Słyszysz?
- Tak, mamo.
39
Dziewczynka musiała stanąć na palcach i wysoko unieść rączki, by z nabożeństwem położyć
skrzypce na fortepianie. Potem odwróciła się i z opuszczoną głową wyszła z pokoju.
Isabelli krajało się serce. Ale gniew jeszcze jej nie przeszedł.
- Jak śmiałeś! - Spojrzała wreszcie na Jacka błyszczącymi oczami. - Jak śmiałeś!
Złożył ręce z tyłu. Patrzył na nią poważnym wzrokiem.
- Nie bardzo rozumiem - powiedział.
- Jak śmiałeś przebywać sam na sam z moją córką -wyjaśniła. - Jak śmiałeś z nią rozmawiać!
- Belle - rzekł cicho. - Ona ma siedem lat. Tak mi powiedziałaś dziś rano. Siedmioletnie dziecko. Za
kogo ty mnie uważasz?
Spojrzała na niego. Umiała poznać, kiedy był zagniewany - zaciskał wtedy szczęki.
- Myślisz, że uwodzę małe dziewczynki? - zapytał. Zaczerpnęła głęboko powietrza.
- To jest dom moich dziadków - powiedział. - Ona jest tu gościem. Ja jestem ich wnukiem. A poza
tym to przecież dziecko.
Te słowa w niewytłumaczalny sposób spotęgowały jej gniew. Czuła, że aż mdli ją z nienawiści.
- Nie życzę sobie, abyś zbliżał się do moich dzieci -rzekła. - A zwłaszcza do Jacqueline. Nie życzę
sobie, byś z nimi rozmawiał czy patrzył na nie. I nie życzę sobie, abyś przebywał z nimi w jednym
pokoju. Nie chcę, żeby znały ciebie i twoje nazwisko. Rozumiesz?
A przecież sama je przywiozłam, wiedząc, że on może tu być - pomyślała. Mając nadzieję, że on tu
będzie. I bojąc się tego.
Jack ciągle był denerwująco spokojny.
- Gdybym już nie stał, to czy w tym momencie nie powinienem wstać i zacząć klaskać, Belle? -
zapytał. -I krzyczeć  brawo, bis!" A może jeszcze nie skończyłaś swojej kwestii?
Próbowała oddychać powoli, by się uspokoić.
- Trzymaj się od nich z daleka - powtórzyła. - To moje dzieci. Oddałabym za nie życie.
- Brawo! - mruknął.
Zrobiła w jego stronę kilka kroków.
- Jack - rzekła błagalnie. - Proszę cię. Proszę, nie używaj tego słowa w ich obecności. Nie nazywaj
mnie tak przy nich. Niech nadal myślą o mnie jak...
- Mój Boże, Belle. - Podszedł do niej i ujął ją za ramiona. Boleśnie mocno. - Masz o mnie doprawdy
dziwne mniemanie.
Wywarło to na niej o wiele większe wrażenie, niż mogłaby się spodziewać, więc po prostu zamarła i
patrzyła mu w oczy. Na udach czuła jego twarde, umięśnione uda, na piersiach - jego pierś. Czuła
na twarzy oddech Jacka i zapach wody kolońskiej, jakiej zawsze używał. Nagle wydało jej się, że nie
są sobie obcy - jakby te wszystkie lata, które minęły od ich ostatniego uścisku, zniknęły bez śladu.
- Jack, proszę cię... - powiedziała.
Już nie wiedziała, o co go chciała prosić. Spojrzała w znajome ciemne oczy w znajomej pociągłej,
pięknej twarzy, otoczonej znajomymi mocnymi, ciemnymi włosami.
Jack. Och, Jack!
Nic nie powiedziawszy odchyliła głowę, by mógł ją pocałować. Oczekiwała tego pocałunku. On
jednak po chwili cofnął się o krok i uwolnił jej ramiona z uścisku. Obszedł fortepian i palcem uderzył
w klawisz.
- Belle - powiedział - dlaczego dziewczynka nie uczy się gry na skrzypcach? Jest niezwykle
utalentowana.
- Wcale nie - odparła szybko. - Marcel zbyt wcześnie rozbudził w niej zainteresowanie muzyką.
Bawiło go, że mała potrafiła wydobyć ton z jego instrumentu, zanim jeszcze umiała chodzić. Kazał
dla niej zrobić specjalne skrzypce - takie mniejsze, by mogła je utrzymać. Grała na nich, zamiast
40
bawić się jak inne dzieci. To wprost niedorzeczność. Po śmierci Maurice'a zabroniłam jej tego.
Kiedy tak słuchała swych wyjaśnień, poczuła, że brzmią nieprzekonująco. Nie powiedziała o swych
obawach. Nie musiała mu przecież niczego tłumaczyć. W końcu to ona jest matką.
Zamknął wieko fortepianu i przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.
- Nigdy nie słyszałem, by dziecko grało z taką pasją -powiedział. - Niemal jakby nie mogła
powstrzymać się od gry. Jesteś z pewnością na tyle zamożna, by zaangażować dla niej najlepszego
nauczyciela. Bo jej jest potrzebny ktoś naprawdę dobry.
- Co ty wiesz? - Poczuła nowy przypływ gniewu. -Co ty w ogóle wiesz o dzieciach i ich potrzebach?
Jacqueline potrzeba tylko trochę szczęścia i beztroski. Powinna się bawić i korzystać z
dzieciństwa. Powinna w nocy spać. Nie można jej pozwolić na takie fanaberie.
- Fanaberie? - Zmarszczył brwi. - Sądziłem, że kto jak kto, ale ty, Belle, potrafisz docenić prawdziwy
talent i rozumiesz konieczność jego rozwijania. Ośmielę się twierdzić, że jej talent jest równy
twojemu, choć w innej dziedzinie, i że mógłby w przyszłości przynieść jej sławę równą twojej.
Wolałaby, aby nie zostało to wypowiedziane. Czy nie
zdawał sobie sprawy, że ona jest ostatnią osobą, która chciałaby mieć utalentowane dziecko?
- Jesteś o nią zazdrosna, Belle? - zapytał cicho.
- Nic nie rozumiesz - rzekła z mocą. - Ty i twoje łatwe, wygodne życie! Nie musisz nawet kiwnąć
palcem, by wszystko mieć. Zawsze dostawałeś, co tylko chciałeś i kiedy chciałeś.
Mogła zostać nauczycielką czy guwernantką. Albo mogła poślubić jednego z tych młodzieńców z jej
warstwy, którzy okazywali jej zainteresowanie, zanim jeszcze wyjechała do Londynu. Ale nie -
zawsze chciała grać, chciała udowodnić sobie i światu, że może być najlepszą z najlepszych.
Wiedziała dobrze, co znaczy pasja i talent. I wiedziała, dokąd to prowadzi. Prowadzi do świata,
gdzie nie ma miejsca dla kobiet... dam... Do świata, gdzie kobiety traktuje się jak ladacznice. I do
takich związków, w jakim ona żyła z Jackiem. Prowadzi też do pewnego rodzaju ostracyzmu, jakiego
zaznała ze strony rodziny Maurice'a, kiedy ten złamał konwenanse i wprowadził ją w wyższe sfery. I
wiedzie do samotności. Wiecznej samotności. Nie pamiętała czasów, kiedy nie była samotna, może
tylko z wyjątkiem pierwszych miesięcy z Jackiem, gdy sądziła, że znalazła swoją przystań.
Jacqueline ma szansę zostać damą mimo pochodzenia matki. Może mieć normalne, szczęśliwe
życie. Jeśli tylko będzie sieją trzymać z dala od tych przeklętych skrzypiec.
- Jacqueline uczy się grać na fortepianie - rzekła. - Ta umiejętność bardziej przystoi damie.
- Dobrze gra? - zapytał.
- Owszem - odrzekła. - Ale ma dopiero siedem lat.
Prawda jednak była taka, że dziewczynka nie przejawiała zainteresowania grą na fortepianie i nie
lubiła ćwiczyć. Grała poprawnie, lecz bez polotu.
- Belle. - Szukał wzrokiem jej spojrzenia. - Robisz błąd.
- A kim ty jesteś, by mnie pouczać? - Usłyszała, że jej głos drży. - No, kim?
Wolno pokiwał głową.
- Tylko człowiekiem, który niegdyś żył z bardzo utalentowaną kobietą. Który miał jej za złe ten talent
i chciał ją sobie podporządkować, aż wreszcie zrozumiał, że nie da rady - rzekł. -I człowiekiem, który
dziś musi przyznać, iż nie miał racji. Nie widziałem cię ostatnio na scenie, Belle, ale wszyscy
zgodnie twierdzą, że jesteś wyjątkową aktorką. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl