[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jest to po prostu nieuniknione. Długą chwilę obserwowałem strażników, starając
się znalezć sposób unieszkodliwienia ich bez zabijania.
Nie udało mi się.
Ich pech.
Nie tak dawno dostałem kontrakt na pewnego lichwiarza, który zostawiał so-
bie z dochodów więcej, niż powinien. Jego pracodawca wysoce się tym zdener-
wował i chciał, by  zrobić przykład z gnoja , jak to ujął. Umówił się więc z nim
w porze obiadowej w popularnej gospodzie słynącej z dobrej kuchni i zawiado-
mił mnie o tym. Sam się oczywiście nie pojawił, za to ja jak najbardziej. Gdy cel
usiadł, podszedłem do niego, dzgnąłem go sztyletem w oko tak, że ostrze doszło
do mózgu, i spokojnie wyszedłem. Doskonale pamiętam spojrzenia odprowadza-
jące mnie do drzwi. Naturalnie tych, którzy dostrzegli, co się wydarzyło. Nikt nie
był w stanie mnie opisać.
Zaskoczenie daje w określonych sytuacjach olbrzymią przewagę. Tak było
wtedy i tak było teraz. W jednym momencie jest cicho i spokojnie, a w następnym
ma się przed sobą atakującego przeciwnika. Strażnicy nawet nie zdążyli zareago-
wać  jeden zginął od ciosu sztyletem w serce, drugi od trucizny, którą pokryty
był shuriken tkwiący teraz w jego szyi.
Zaciągnąłem trupy do kuchni, żeby się tak nachalnie nie rzucały w oczy, i za-
jąłem się drzwiami. Miały alarm magiczny, ale prosty i jawny. %7łeby go zneutra-
lizować, wystarczył dość prymitywny amulet. Potem pozostało jedynie otworzyć
wytrychem zamek i droga na dół stanęła otworem.
* * *
Po śmierci ojca dziadek zajął się mną na swój własny sposób. Nigdy nie lubi-
łem być sam, ale dziadek uznał, że w wieku czternastu lat powinienem nauczyć
się samodzielności, toteż w żaden sposób nie reagował, gdy dawałem mu do zro-
zumienia, że chciałbym się do niego przeprowadzić. Zamiast tego spędzał ze mną
więcej czasu, ucząc mnie czarów i szermierki.
Z niezłym skutkiem  na czarach znałem się nie najgorzej, a szermierzem
byłem naprawdę dobrym. Jak długo miałem w dłoni stosowny rapier. Natural-
nie walczyłem ludzkim stylem, wyrównującym do pewnego stopnia większą siłę
i wzrost Dragaerian.
No i nauczyłem się samodzielności.
54
Nauczyłem się zresztą wówczas wielu rzeczy, ale zrozumienie ich przychodzi-
ło stopniowo i z czasem. Jak choćby to, że jeśli nie chce się być samotnym, trzeba
mieć pieniądze. Ja ich nie miałem i nie miałem sposobu ich zarobić, gdyż restau-
racja odziedziczona po ojcu pozwalała jedynie przeżyć, a na dodatek pochłaniała
mi większość czasu i energii. Ale zapamiętałem to do przyszłego wykorzystania.
Sądzę, że wtedy najwięcej dały mi czary. Mogłem coś robić i widzieć rezulta-
ty praktycznie natychmiast. Czasami osiągałem ów specyficzny trans, w którym
rzucanie czaru wydawało się metaforą całego mego życia, i zastanawiałem się,
czy kiedykolwiek zdołam przejąć kontrolę nad światem i skłonić go, by zrobił to,
co chcę.
Gdy w końcu zaprzestałem oddzielać sól od morskiej wody (albo zajmować
się czymś równie użytecznym i potrzebnym), brałem łamigłówkę i szedłem szu-
kać jakichś Orek.
Mój dziadek (podobnie jak ojciec) nalegał, bym dobrze poznał historię Draga-
erian. Najął mi nawet nauczyciela  człowieka (płacić musiałem mu już z wła-
snej kieszeni), który był całkiem dobry. Na dodatek znał nieco historię Fenario,
królestwa na Wschodzie, z którego pochodzili moi przodkowie. Dzięki niemu też
nauczyłem się trochę ojczystego języka.
Czasami zastanawiające jest, na co i kiedy człowiekowi przydają się takie po-
zornie oderwane i bezużyteczne wiadomości.
* * *
Na dół zszedłem naprawdę cicho. Ponieważ mój wzrok przyzwyczaił się już
do ciemności, a z dołu sączył się delikatny blask, poszło to całkiem szybko, mimo
że schody były strome i nie miały poręczy. Były za to z kamienia, toteż nie miały
prawa skrzypieć.
Zgodnie z planem powinienem dotrzeć na drugi poziom podziemny, gdyż tam
znajdowała się pracownia Loraana, a więc najprawdopodobniej także uwięziona
w pałce dusza. Potem należało otworzyć drzwi i zblokować magiczne alarmy, nie
wzbudzając podejrzeń gospodarza, odszukać rzeczoną pałkę i dać znak Morrola-
nowi, żeby zaatakował wieżę i robił to na tyle długo i silnie, by zdążyć nas obu
teleportować do Góry Dzur. Prościzna, no nie?
Dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie, że nigdy dotąd nie polegałem
na magii jako jedynej drodze ucieczki. Nie spodobało mi się to, ale w tej sytuacji
nie miałem też żadnej możliwości odwrotu, więc szedłem naprzód.
Na dolnym poziomie drzwi także pilnował strażnik. Tyle że sam i grzecznie
śpiący, co uratowało mu życie. Upewniłem się, że nie obudzi się w ciągu paru
55
najbliższych godzin, i ruszyłem dalej prowadzącym w lewo korytarzem. Po dwu-
dziestu pięciu krokach dotarłem do drzwi. Masywnych, mocnych i zaopatrzonych
w solidny zamek. Naprawdę solidny.
No, ale ja też miałem pewne talenty.
Drzwi ważyły ze czterdzieści funtów, a zrobiono je z grubych dech połączo-
nych szerokimi żelaznymi taśmami. Nie były idealnie dopasowane, gdyż tak pod
nimi, jak i po bokach przedostawało się światło. Nie wiedziałem, czy to dobrze,
czy zle, bo na tych drzwiach kończyły się zdobyte przez Kragara informacje.
W sumie po inspekcji bardziej od zamka martwiła mnie chroniąca je magia. Je-
dyne, co miałem przeciwko niej, to ów amulet.
Przeciw zamkowi miałem zestaw wytrychów, w które zaopatrzyła mnie Kiera
Złodziejka, oraz dokładne szkolenie w ich użyciu. Nie byłem nigdy tak dobrym
włamywaczem jak ona, ale powinienem sobie poradzić. Wziąłem się do roboty.
Dobry zamek to połączenie delikatnego, dobrze wykonanego mechanizmu
i ciężkiego rygla zamykającego. Ten miał nader dokładny mechanizm i trzy ry-
gle. Wytrych musiał być na tyle mocny, by je przesunąć, i na tyle delikatny, by się
przedostać w głąb mechanizmu. Okazało się, że zamek ma trzy zapadki, więc po-
trzebny był wytrych sprężynowy i trzy twarde. Wszystkie powinny zablokować
zapadki rozchodzące się w trzech kierunkach równocześnie z obrotem całości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl