[ Pobierz całość w formacie PDF ]
okazała się wąską ścieżką, wijącą się tu i tam wśród tych pagórków.
- Co widzisz? - zapytał Kosgro.
Spojrzałam na niego, a potem szybko odwróciłam wzrok, omal nie pokonana przez
mdłości i zawroty głowy. Owłosiona postać, tak dobrze mi znana, drżała i migotała; raz była
tym, to znowu owym, aż w końcu nie wiedziałam już, co widzę. Czy to sylwetka człowieka,
zamglona, o niewyraznych konturach? Czy też owłosiony stwór? Czy nawet - chwilami -
ogromny, purpurowy trójkąt?
- Przestań!
Wyciągnęłam błagalnie rękę w nadziei, że może przybierze jakąś jednorodną formę.
- Co widzisz? - zapytał znowu.
- Ty& zmieniasz się. Czym& czym jesteś?
- Nie patrz na mnie! - Głos wydobył się z tego oszałamiającego wiru kształtów, w
którym jedna postać natychmiast przeistaczała się w drugą. - Co widzisz wokół siebie?
- Pagórki& ruiny.
Badałam wzrokiem to, co wydawało się konkretne i stałe.
- Jest tam droga?
- Wąska ścieżka.
- Poprowadz nas nią - i nie oglądaj się za siebie!
Posłuchałam z największą ochotą. Wzrok wbity w ścieżkę pozwalał mi poczuć się
pewniej i po chwili byłam już w stanie opanować panikę, która ogarnęła mnie na widok tego,
co stało się z Kosgro.
- A co ty widzisz? - zapytałam.
- To samo co przedtem. Nie użyłem jeszcze notusa.
Pewnie mówił prawdę. Gdyby widział mnie i Oomarka podwójnie czy potrójnie,
sprawiłoby mu to tylko kłopot.
- Trzymasz chłopca?
- Tak. Co jest przed nami?
Nie byłam do końca pewna, do czego potrzebna mu ta informacja, lecz postarałam się
jak najlepiej opisać słowami sypiące się pagórki. Jednak wszystkie były tak do siebie
podobne, że znalezienie wśród nich jakiegoś, mogącego służyć za znak orientacyjny, raczej
nie wchodziło w rachubę. Tylko wydeptana ścieżka sprawiała wrażenie, że ktoś korzysta z
niej regularnie. Widniały na niej ślady przypominające odciski kopyt i inne, które mogły być
zostawione przez obute stopy. Mówiłam Kosgro o tym, co widziałam, lecz on nie zadawał
więcej pytań.
Labirynt kopców zdawał się rozciągać na wielkim obszarze. W końcu Kosgro
przerwał milczenie.
- Co jest przed nami?
- Nic tylko pagórki i pagórki.
- Jednak m y widzimy wyżej położone skupisko wież. Myślę, że zbliżamy się do
centrum.
I rzeczywiście, jego słowa jakby przekręciły jakiś klucz, wreszcie bowiem coś się
zmieniło. Zza zakrętu ścieżki wyłoniło się wzniesienie, z którym czas obszedł się łagodniej
niż z całą resztą. Jego boków nie porastała zielona darń. Kamienne bloki ścian były nagie, a
nasza ścieżka wiodła ku masywnej bramie otwierającej się w murze. Gdyby w wejściu
zalegała ciemność, nie sądzę, bym tak chętnie je przekroczyła. Lecz zza bramy lało się
potokami światło, jaśniejsze niż wszystko, co dotychczas zdarzyło mi się widzieć na tym
spowitym mgłą świecie.
Tak więc przeszliśmy przez bramę i znalezliśmy się na dziedzińcu, z pewnością
stanowiącym samo centrum tego dziwnego miejsca. Podwórzec pozbawiony był dachu. Na
wewnętrznych ścianach, w równych odstępach, osadzono pierścienie ze srebrzystego metalu,
na nich zaś spoczywały kule, jarzące się bladą poświatą. Blask poszczególnych kul nie był
silniejszy od światła księżyca na typowej planecie, lecz razem dawały o wiele jaśniejszą
iluminację.
Staliśmy na posadzce z płyt, takich jak te na drodze, po której potrafił poruszać się
Kosgro. Posadzkę ułożono z różnobarwnych kamiennych bloków: srebrnych, zielonych i
kryształowych. Ale w odróżnieniu od tych na drodze, nie było wśród nich czarnych ani
czerwonych.
Czworobok posadzki otaczał podium, wznoszące się o dwa stopnie ponad jej
płaszczyznę. Samo podium było całe z kryształu i promieniowało łagodnym blaskiem,
przypominającym rzadki opar, którego smugi unosiły się z czterech rogów, jak dym z
płonących tam ognisk.
Pośrodku podium mgiełka gęstniała i rozpływała się, potem znowu gęstniała tworząc
nieokreślone kształty, by zaraz zniknąć i skupiać się ponownie. To pulsowanie mgły
przyciągało wzrok, i&
- Kilda!
Szarpnięcie za ramię oderwało moje oczy od podium. W głosie Kosgro brzmiała taka
gwałtowność, że natychmiast przypomniałam sobie o jego obecności. I nie potrzebowałam już
innych ostrzeżeń. Znajdowaliśmy się w miejscu, gdzie nieustannie należało mieć się na
baczności.
Jego okrzyk nie tylko wyrwał mnie spod wpływu na wpół utkanego czaru, lecz
również wywołał zmianę w tej falującej mgle. Zgęstniała, przybierając wyrazne kształty.
- Bartare.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]