[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dowiedzieć. Jak mówi radca prawny rodziny, na tym majątku od bardzo dawna istnieje
jakiś majorat. Od lat próbowali to znieść.
- Próbowali, doprawdy? - Leeyes wyprostował się na krześle, zainteresowany. -
Niech pan mówi dalej.
- Jak się zdaje - Sloan zajrzał do swego notesu -potrzeba dwóch osób, aby znieść
majorat.
- Do kłótni także trzeba dwóch - powiedział Leeyes podrażniony. - Wiem o tym.
Proszę mówić dalej.
- Dziadek nieboszczyka zmarł, kiedy jego syn był jeszcze małoletni - to był ojciec
kapitana Fenta - a sam kapitan Fent zginął na wojnie, kiedy jego syn - to jest William
Fent - nosił jeszcze krótkie spodenki...
- A nieboszczyk, nasz William Fent, nie miał syna w ogóle, tym bardziej
pełnoletniego - dokończył za niego nadinspektor.
- Właśnie. A ten majorat może być zniesiony tylko za zgodą dwóch pełnoletnich.
- Niech mi pan nie mówi o zgodzie pełnoletnich, Sloan -warknął Leeyes. - To
mnie denerwuje. Pan wie o tym.
- Nie wiem, przepraszam pana. - Odetchnął głęboko i ciągnął dalej: - Od
dłuższego czasu Fentom potrzebny był dziedzic pełnoletni.
Leeyes podskoczył. - A ten kuzyn... Quentin Fent... to on jest dziedzicem,
prawda?
- Myślę, że dziedzicem z mocy prawa. - Sloan zmarszczył czoło. - Był
domniemanym dziedzicem, jak długo Bili Fent nie miał dzieci. Albo dziedzicem
prawowitym. Nie jestem pewien, jakim.
- Domniemany czy prawowity - powiedział stanowczo Leeyes - czyż nie jest
pełnoletni?
- Właśnie.
- A więc...
- Otóż to nie jest interesujące... e... nie chciał się zgodzić na zniesienie majoratu.
Nadinspektor spojrzał groznie z drugiej strony stołu.
- Wyjaśnijmy to dokładnie, Sloan. Coś uśmierca dziadka...
- Zapalenie płuc.
- I ojca.
- Niemcy.
- I naszego Williama Fenta.
- Samochód.
Leeyes nie zwrócił na to uwagi. Powiedział: - Zdarza się to wkrótce po tym, kiedy
dziedzic domniemany lub tamto drugie...
- Prawowity.
- Prawowity... wkrótce potem, kiedy osiągnął pełnoletność.
- Tak, panie nadinspektorze.
- Jak długo potem?
- W kilka miesięcy. Nie pełnoletność, ściśle rzecz biorąc. Akt ustanowienia
majoratu wyraznie to określa, dwadzieścia jeden lat.
- Zupełnie słusznie. - Nadinspektorowi nigdy nie podobała się nowa Ustawa, że
pełnoletność uzyskuje się już po skończeniu osiemnastu lat. - Co było dość dobre dla
Normanów, jest dobre i dla mnie.
- Dla Normanów?
- Nie wiedział pan o tym, Sloan? To oni podwyższyli wiek osiągnięcia
pełnoletności na dwadzieścia jeden lat. Z piętnastu. Rok tysiąc sześćdziesiąty szósty i tak
dalej. -Nadinspektor uczęszczał na kursy wieczorowe i naszpikowany był
wiadomościami z różnych dziedzin. - Normańskie zbroje i normańskie konie były zbyt
duże, aby mogli się nimi posługiwać piętnastoletni młodzieńcy saksońscy, i dlatego
podniesiono granicę pełnoletności do dwudziestu jeden lat.
- Naprawdę? - Sloan wrócił znów do swego notesu. Nadinspektor i koroner mogą
sobie rozmawiać o podboju Normanów, ale wiele zdarzyło się od tego czasu, a on miał
sporo pracy.
- Zatem - zastanawiał się Leeyes - młody Quentin nie chciał zrzec się swoich
praw.
- Prosił o czas do namysłu, jak twierdzi pan Puckie.
- I namyślił się przed tym nieszczęśliwym wypadkiem? - dopytywał się z
sarkazmem nadinspektor.
- Nie wiem, nie jestem pewien.
- A więc niech się pan dowie, Sloan, niech się pan dowie.
- Czy czujesz się teraz lepiej? - pytała serdecznie Anna-bel Pollock. - Przyniosłam
ci trochę świeżo zaparzonej herbaty. Uważałam, że będzie lepsza niż kawa.
- Dziękuję ci. - Helen Fent wsparta na poduszkach odzyskiwała stopniowo kolory.
- Czyż to nie idiotyczne z mojej strony?
- Pewnie że nie - zapewniła życzliwie Annabel.
- Nie mam pojęcia, co mi się stało.
- To się mogło każdemu zdarzyć. Jest bardzo gorąco. Poza tym miałaś okropny
tydzień.
Helen wypiła łyk herbaty. - Nie mogę uwierzyć, że to dopiero tydzień. Wydaje mi
się, że wieki minęły od ostatniej soboty.
- Naprawdę? - Spojrzenie Annabel padło na puste miejsce w małżeńskim łóżku.
Zmieniła lemat. - Miła ta twoja pani doktor, Helen. Aha, powiedziała, że powinnaś zostać
w łóżku do jej następnej wizyty.
- Ale co z...
- Zalecenia doktora - powiedziała Annabel. - Pielęgniarki nie mogą się im
przeciwstawiać.
- Ale pacjenci mogą - odparła krótko Helen.
- Jeszcze jedną filiżankę? - zapytała pielęgniarka, nie zwracając na to uwagi. - A
potem pomogę ci włożyć nocną koszulę i będziesz mogła naprawdę iść do łóżka.
- Nie - Helen broniła się podciągając pierzynę pod brodę. - Dziękuję ci, Annabel.
Doskonale sobie sama poradzę. I nie chcę widzieć nikogo... rozumiesz... w ogóle nikogo.
Czy są jeszcze tutaj? Ten tłum na dole...
- Wszyscy wyjechali z wyjątkiem Quentina. Pan Puckie chce się z nim zobaczyć
w poniedziałek u siebie w biurze, dlatego ma cię zapytać, czy może jeszcze zostać,
zamiast wracać do Londynu.
- Naturalnie. - Twarz Helen nabrała dziwnego wyrazu. - Musimy porozmawiać o
bardzo wielu rzeczach. - Quen-tin i ja.
- Powiem mu.
- Ale nie chcę widzieć nikogo innego, rozumiesz? -dodała stanowczo. Chwyciła
Annabel za ramię. - Naprawdę nikogo. Ktokolwiek by to był... Nie wpuszczaj nikogo do
mnie na górę, bez względu na to, co powie.
Rozdział VIII
Herbata, którą pili po południu inspektor Sloan i konstabl Crosby, nie miała wiele
wspólnego z tą, jaką podano pani Fent w Strontfield Park. Ciemny, silny napar indyjski z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • janekx82.keep.pl