[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mógł coś powiedzieć. Przecież nie robiliśmy tajemnicy, że
szukamy rodziców.
- Nie, ale może wtedy myślał, że to nieistotne. Właściwie
nawet teraz nie wiemy, czy to ma jakieś znaczenie. Julia nie
powiedziała nam nic nowego, wiemy tylko, że Brigitte narzeka
na nas wszystkim dokoła.
Sposępniał.
- To okropne, prawda?
- Delikatnie mówiąc. Ale to nie zmienia faktu, że Ernesto i
Julia są właściwie redundantni. - Specjalnie wybrała to słowo,
chcąc rozluznić atmosferę.
Kąciki jego ust uniosły się lekko. Przez chwilę myślała, że
się roześmieje, lecz tylko westchnął.
- Taak. Ale to i tak za dużo zbiegów okoliczności.
Właściwie się z nim zgadzała. Ernesto tutaj - rzeczywiście
dziwny zbieg okoliczności.
- No, dobra, Jack. Ale jeśli nie zbieg okoliczności? Nie
myślisz chyba, że Ernesto i Julia przejechali taki kawał drogi,
żeby odegrać swoją rolę w planie Brigitte? To już przesada.
- Tak. I gdyby nie to, że Julia rozmawiała z Brigitte,
uznałbym to za zwykły zbieg okoliczności.
Też nie mogła się z tym uporać. Wbiła wzrok w mokry piach.
- Może nie powiedzieli nam wszystkiego.
- Tak myślisz?
- Tak myślę. Ciekawe, czy jeszcze ich znajdziemy.
Odeszli od morza, opłukali stopy z piachu na parkingu przy
skraju plaży.
- Co za głupota - stwierdziła. - Nie zajdę daleko w
mokrych sandałach. Zaraz będę miała pęcherze.
Spojrzał na swoje pantofle.
- Fakt. Do diabła, dlaczego mam wrażenie, że cały świat
spiskuje za naszymi plecami?
Nie mogła się powstrzymać. Spojrzała na niego złośliwie.
- Mania prześladowcza?
221
Parsknął śmiechem.
- Chodzmy, tu niedaleko jest sklep. Tess wybrała klapki.
Jack nie mógł znalezć niczego w swoim rozmiarze, i w końcu
kupił pstrokate gumowe buty do wody. Tess wcale nie chciała
się śmiać. Naprawdę nie chciała.
Aypnął na nią z komicznym gniewem i wzruszył ramionami.
- To miasto plażowiczów. Nikt nie zwróci uwagi.
Rzeczywiście, choć zauważyła to dopiero, gdy weszli na
promenadę.
Właściwie chyba wszyscy ubierali się jaskrawo i dziwacznie.
Wrócili do kawiarni, gdzie spotkali Ernesta i Julię, ale już ich
tam nie było.
- Dobra, wracamy do Mary - zdecydował.
- Możemy tak krążyć cały dzień.
- Nie mów. Ostatnia nadzieja w tym, że Zwięto
Dziękczynienia jest pojutrze. Muszą dać nam następną
wskazówkę, inaczej nie zdążymy.
Tess nagle dostrzegła cały komizm sytuacji. Zaczęła się
śmiać i nie mogła przestać.
Jack złapał ją za rękę, odprowadził na bok, żeby nie
blokowała nikomu drogi, i czekał, aż się uspokoi.
- Czy ty przypadkiem nie wpadasz w histerię?
- Ja? Skądże. Po prostu sobie uświadomiłam, jakie to
szalone. Tyle zachodu, żeby ściągnąć dwie osoby na świąteczną
kolację!
- Tak. Ale to cała Brigitte, prawda? - Teraz i on się
uśmiechnął. Czy mówiłem ci już, jaka jesteś piękna, kiedy się
śmiejesz?
Jakby ktoś nacisnął guzik, jej śmiech zamarł natychmiast.
Stała tylko i gapiła się na niego, a jej serce fikało koziołki.
Nie odpowiedziała. Nie chciała o tym myśleć, bo w jakiś
dziwny sposób sprawiało jej to ból.
- Tak - zapewnił. - Jesteś piękna. Zwłaszcza kiedy się
śmiejesz. I masz cudowny uśmiech. Chodz, idziemy do Mary.
222
Wziął ją za rękę, pociągnął lekko. Nagle poczuła, że nie
obchodzi jej, czy znajdą rodziców, czy kiedykolwiek wróci do
Chicago, do pracy. Teraz mogłaby do końca życia iść za
Jackiem, nie oglądając się za siebie, nie zastanawiając, dokąd
idą i po co.
Jeszcze zanim doszli do domu Mary odzyskała zdrowy
rozsądek. No i co z tego, że akurat on jako pierwszy powiedział,
że jest piękna? Nie mówił tego poważnie. Nie mógł. Od tylu lat
zagląda do lustra, że dobrze wie, że nie jest piękna. Ma ładne
oczy, ale same oczy to nie wszystko, a reszta jej twarzy jest...
nijaka. Zwykła.
Więc Jack powiedział to tylko dlatego, że chciał być miły.
Piękna to jest Sharon Stone. Michelle Pfeiffer. Ale nie Tess
Morrow.
Mimo tego, mimo rozsądnych tłumaczeń, nie obchodziło jej
nic poza bliskością Jacka.
- Poczekaj - powiedziała nagle. Sama nie wiedziała,
dlaczego. A potem zrozumiała. Jack się zatrzymał i spojrzał na
nią.
- Co?
- Dajmy sobie z tym spokój.
- Przecież już ustaliliśmy, że tego nie zrobimy.
- Nie chcę, żebyśmy wracali do pracy. Potraktujmy to jak
urlop. Niech Steve i Brigitte kiszą się we własnym sosie i... och,
sama nie wiem. Zróbmy coś. Może... wyjedzmy gdzieś.
- Brigitte będzie wściekła. - Ale podszedł bliżej, tak
blisko, że poczuła zapach mydła. Tak blisko, że czuła jego
ciepło.
- I co z tego? Ja też jestem wściekła. Na nią i na Steve'a.
- Cóż, można i tak.
- A jak inaczej? - Nie żeby jato specjalnie interesowało. W
tej chwili nie mogła się pogodzić z porażką; Jack zlekceważył
jej propozycję, by razem wyruszyć w nieznane.
- Cóż, ja chciałbym jej podziękować.
223
Najwyrazniej przeżycia ostatnich dni to dla niego za wiele i
przekroczył cienką granicę między poczytalnością a obłędem.
- Podziękować jej? Podziękować?
- Pewnie. - Uśmiechał się, ale bardziej niepokoił ją błysk
w jego oczach.
Znowu się z niej nabija. A to oznacza, że za pół minuty
skoczą sobie do gardeł. Dziwne, ale nie miała na to ochoty.
Nie zdołała się jednak powstrzymać przed zadaniem tego
pytania:
- Ale za co?
- Och... choćby za to, że zmusiła nas, byśmy spędzili kilka
dni razem. W innych okolicznościach byśmy tego nie zrobili.
To prawda. Nawet dawniej, gdy oboje przyjeżdżali do domu
na święta, starali się schodzić sobie z drogi i siedzieć w swoich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]